Zamieszki na G20: Polak skazany na pół roku w zawieszeniu
29 sierpnia 2017Sześć petard, gaz pieprzowy, okulary do nurkowania i dwie szklane kulki miał przy sobie w plecaku Stanisław B., gdy 8 lipca został zatrzymany przez policję w Hamburgu. Funkcjonariusze zabezpieczyli przedmioty i aresztowali ich właściciela. Polak nie dotarł zatem na demonstrację „G20 not welcome: bezgraniczna solidarność zamiast G20”. Nie był oskarżony o plądrowanie, atak na policjantów czy inne akty przemocy. Niemniej jednak 24-letni student z Warszawy przebywał od tego czasu w areszcie. - Dla sądu jest pewne, że oskarżony szedł na demonstrację - powiedział sędzia w uzasadnieniu wyroku. Sam oskarżony twierdził, że petardy chciał odpalić dopiero w Hiszpanii na spotkaniu z przyjaciółmi, a w momencie zatrzymania go przez policję był w drodze do obozowiska protestujących, chcąc sprawdzić swój namiot.
Przed hamburskim sądem Polak odpowiadał za naruszenie przepisów o noszeniu broni. – Pewnych przedmiotów, które podlegają ustawie o broni i ustawie o materiałach wybuchowych nie wolno nosić przy sobie bez oficjalnego zezwolenia – powiedział przed procesem Rinio Carsten, prokurator generalny Hamburga. – Są też obiekty, których nie można mieć przy sobie idąc na demonstrację. Wynika to z przepisów karnych ustawy o zgromadzeniach – dodaje.
Sąd uznał, że Polak naruszył ustawę o noszeniu broni, materiałach wybuchowych i ustawę o zgromadzeniach.
Kontrowersyjny areszt
Oczywisty przypadek? Wcale nie – uważa Jonathan Burmeister, adwokat Stanisława B. Burmeister jest jednym z prawników, którzy zarzucają hamburskim sądom podejmowanie z powodów politycznych kontrowersyjnych decyzji. Podkreśla, że petardy i gaz pieprzowy Stanisław B. mógł mieć przy sobie. Problem tylko, że zostały zakupione w Polsce i nie posiadały wymaganego w Niemczech certyfikatu.
Na tym tle trwający od siedmiu tygodni areszt budzi wątpliwości. – Jedynym uzasadnionym powodem aresztowania jest zapewnienie, że odbędzie się postępowanie. Jestem w stu procentach pewien, że to nie był ten powód – mówi adwokat Polaka.
Niepozorny student
Obawę, że Polak mógłby uniknąć procesu w Hamburgu, Burmeister uważa za wymówkę. - Mamy unijny nakaz aresztowania, więc można ubiegać się o aresztowanie w Polsce, co potrwałoby zaledwie kilka godzin – skomentował. Jego klient pochodzi z „dobrego domu”. – W tym roku studiował w Anglii, jego ojciec jest profesorem, matka pracuje w kancelarii adwokackiej – mówi Jonathan Burmeister. Stanisław B. mieszka na stałe w Warszawie i do tej pory nie był notowany przez policję. – Nie ma powodu, by przypuszczać, że nie stawi się na rozprawę. Areszt śledczy ma tu wyraźnie podłoże polityczne – konkluduje Burmeister.
Kai Wantzen, rzecznik wyższego sądu krajowego w Hamburgu, odpiera te zarzuty. „Sądy nie są zabawką polityki, podejmują decyzje na podstawie prawa i ustaw“ – powiedział w rozmowie z dziennikiem „taz“.
Surowa kara
Stanislaw B. jest jednym z 32 aresztowanych po zamieszkach na szczycie G20 w Hamburgu. Dwie trzecie z nich to obcokrajowcy, m.in. z Francji, Hiszpanii i Włoch. – Władze Hamburga chcą wysłać jasny sygnał pod adresem cudzoziemców, którzy przyjeżdżają na demonstracje do Niemiec – mówi Burmeister. Świadczy o tym także aresztowanie Holendra Peike S. – dla Burmeistera jasny przypadek dyskryminacji.
Wyrok w pierwszym procesie oskarżonych po zamieszkach w Hamburgu zapadł w poniedziałek 28 sierpnia. 21-letni Peike S. został skazany na dwa lata i siedem miesięcy pozbawienia wolności. W opinii sędziego Holender rzucił w policjanta dwoma butelkami. Stawiał także opór podczas aresztowania, przyjmując pozycję embrionalną i napinając mięśnie. Ok. 40 osób zgromadzonych w sali sądowej, głównie sympatycy oskarżonego, zareagowało na wyrok z szokiem. To wyrok surowszy niż domagała się tego prokuratura, która postulowała rok i dziewięć miesięcy.
Drastyczne porównania
W przeciwieństwie do skazanego Holendra Polak powinien zostać uwolniony z zarzutów – twierdził Burmeister przed procesem. Tym bardziej wyraźne jest, że wykorzystano go, by wysłać odstraszający sygnał.
Burmeister mówi, że Polak musiał przez cztery tygodnie czekać na płyn do soczewek kontaktowych, a jego bliskim i adwokatowi odmawiano nieraz odwiedzin. – Musiałem zagrozić, że poinformuję prasę albo zorganizuję protest, żeby mogła go odwiedzić matka – twierdzi Burmeister.
Prokurator generalny Hamburga Carsten Rinio odpiera zarzuty o politycznych motywach i dyskryminacji cudzoziemców. Wskazuje na podobne oskarżenia niemieckich obywateli. Nie przekonuje to jednak Burmeistera, który dopatruje się podobieństw do innych krajów. – To praktyki Erdogana w Turcji, który każe aresztować działaczy Amnesty International i dziennikarzy – mówi adwokat. – To nas oburza, ale jednocześnie w Hamburgu robimy to samo. To hańba, że coś takiego ma miejsce w Niemczech – dodaje.
Robert Mudge / Katarzyna Domagała