Unia sprawdzi polski atom. Nie może zablokować budowy
24 grudnia 2024Polski plan zakłada budowę przez konsorcjum Westinghouse-Bechtel w technologii Westinghouse AP1000 elektrowni o mocy wytwórczej energii elektrycznej do 3 750 MW, która miałaby rozpocząć działalność w drugiej połowie lat 30. Koszt? 45 mld euro, czyli 192 mld zł.
Rząd w Warszawie chce się do budowy dołożyć na trzy sposoby. Pierwszy to zastrzyk kapitałowy – 14 mld euro (30 proc. kosztów projektu). Drugi – gwarancje państwowe obejmujące 100 proc. długu zaciągniętego przez przedsiębiorstwo Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ) na sfinansowanie projektu inwestycyjnego.
Trzeci z kolei to tak zwany dwukierunkowy kontrakt różnicowy – mający zapewnić spłatę inwestycji w całym okresie eksploatacji elektrowni, czyli 60 lat, poprzez sprzedaż energii po oczekiwanej przez inwestora i gwarantowanej cenie. Gdyby właściciel elektrowni sprzedawał po cenie rynkowej niższej od gwarantowanej, różnicę wyrównałby skarb państwa. Gdyby z kolei cena rynkowa była wyższa od gwarantowanej, nadwyżkę dostałby skarb państwa.
I to zgodność tego pakietu z unijnymi zasadami pomocy państwa oceni Komisja Europejska.
UE nie może Polsce zakazać budowy
– Komisja Europejska co do zasady nie może Polsce czy innemu krajowi zablokować możliwości zbudowania elektrowni atomowej – mówi DW urzędnik Komisji, dobrze znający prawną problematykę unijnego rynku energetycznego. Prawo państw UE do samodzielnego i niezależnego kształtowania swojej polityki energetycznej wynika z art. 194(2) Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE) i wyłącznie od Polski, Hiszpanii, Niemiec, Węgier czy Słowenii zależy, jak będą kształtować swój miks energetyczny i wykorzystywać zasoby naturalne. W kompetencjach unijnych stolic jest zatem też wspieranie rozwoju energetyki jądrowej.
Ale już pomoc publiczna jako taka jest w UE – z wyjątkami – zakazana, co wynika z art 107 ust 1. TFUE. W wchodząc do UE każdy kraj przyjął unijne prawo i zdecydował się na koegzystencję we wspólnym rynku. Ma to zapobiec nadmiernemu wspomaganiu przez państwa członkowskie istotnych inwestycji mających wpływ na rynek całej wspólnoty.
I Unia, na podstawie art. 107 ust. 3 lit. c) TFUE, dotyczącego właśnie energii jądrowej, ma prawo analizować i oceniać wkład finansowy Polski i wszystkich innych krajów członkowskich w budowę elektrowni atomowych. Zaś na podstawie art. 108 (2) TFUE – ma obowiązek wszcząć formalne śledztwo, jeśli ma wątpliwości co do zgodności tego wkładu z unijnymi zasadami.
Unii chodzi zatem o sprawdzenie, czy zaprojektowany przez Polskę system wsparcia nie ustawi podmiotów budujących Lubiatowo-Kopalino w zbyt korzystnej sytuacji rynkowej – w takim przypadku nastąpiłoby naruszenie level playing field – równych szans dla każdego – wobec np. producentów energii wiatrowej, słonecznej czy innych producentów energii atomowej.
A to – jak kwituje nasz rozmówca – są „bardzo delikatne politycznie sprawy”. – Mówimy tu o grubych miliardach z kieszeni podatników i chodzi o to, żeby ten system wsparcia był faktycznie ograniczony do niezbędnego minimum, tak aby tę kieszeń podatnika chronić – wyjaśnia.
Pomoc skarbu państwa
Tyle, że są inwestycje takich rozmiarów, że bez pomocy krajów członkowskich nie mają szansy powodzenia. Nie są rentowne same z siebie i w praktyce wiele z nich buduje się ze wsparciem publicznym, a Komisja Europejska nie przeszkadza, tylko – jak dodaje rozmówca DW – godzi się z tym, że „przy tak wysokim ryzyku inwestycyjnym potrzebne jest wsparcie państwa”.
Komisja zresztą w informacji dotyczącej polskiej elektrowni sama przyznaje już na etapie wstępnej oceny, że „pakiet pomocy jest konieczny i wywołuje efekt zachęty”. Unijny komunikat stwierdza, że elektrownia atomowa „zwiększyłaby bezpieczeństwo dostaw energii elektrycznej w Polsce i krajach sąsiadujących, przyczyniając się do dekarbonizacji sektora energetycznego i dywersyfikacji polskiego koszyka energetycznego”. Zarówno sens budowy elektrowni, jak i sens jej wspierania przez państwo nie jest kwestionowany. Chodzi o wielkość samego wsparcia.
Jak UE zbada rządowe wsparcie?
Komisja oceni więc m.in. stosowność i proporcjonalność pakietu pomocy, sprawdzi też, czy 60 lat kontraktu różnicowego to nie za dużo – tak, jak miało to miejsce z czeskim planem rozbudowy elektrowni Dukovany. Czesi po uwagach KE wprowadzili zmiany i w kwietniu 2024 roku Bruksela dała zielone światło. Ocenie podlegać też będą takie kwestie, jak m.in. minimalizacja zakłóceń na rynku, obniżenie emisyjności, uzupełnianie i konserwacja paliwa. – Zgodnie z regułami konkurencji ocenimy również wpływ na wewnętrzny rynek energii UE. Jak zwykle wszystkie zainteresowane strony mogą przedstawić swoje uwagi – oświadczyła wiceprzewodnicząca wykonawcza KE Teresa Ribera.
Była hiszpańska ministra środowiska, a następnie wicepremierka i ministra ds. transformacji ekologicznej, wywalczyła koniec atomu w swoim kraju w 2035 roku, ale, jak słyszymy w Brukseli, jest „turbopragmatyczna”. To, że wygasiła atom w kraju o dużym potencjale, jeśli chodzi o gaz i energię słoneczną, nie znaczy, że będzie blokowała atom w Polsce, która ma inne zasoby, inny miks energetyczny oraz stan infrastruktury. Polska ministra przemysłu Marzena Czarnecka spotykała się zresztą niedawno z Riberą w sprawie polskich kopalni węgla i atomu.
Kto może zgłaszać uwagi?
Skąd zainteresowane strony wiedzą o postępowaniu? KE publikuje swoją decyzję – wraz ze streszczeniem faktów i wstępnej oceny – w Dzienniku Urzędowym UE. „Stroną zainteresowaną” mogą być konkurencyjne firmy, inni producenci energii, organizacje pozarządowe i właśnie państwa członkowskie – jak Austria, która sama zrezygnowała z energii jądrowej i sprzeciwia się ich powstawaniu bądź rozbudowie w krajach ościennych. Jednak z kiepskim skutkiem – choćby w listopadzie 2022 roku europejski sąd oddalił sprawę dotyczącą nowej węgierskiej elektrowni atomowej Paks II, finansowanej przez Węgry i Rosję.
Strony mają miesiąc na przygotowanie uwag. Czy krytyczna ocena KE, uwagi innych państw UE czy NGOs’ów są dla Polski wiążące? Prawnie – nie. Polska po prostu musi odpowiedzieć na pytania i spróbować wyjaśnić wątpliwości – i takie korespondencyjne rozmowy będą się toczyć aż do uzyskania konsensusu niczym na giełdzie czy targu: jedna strona staje do transakcji z zawyżoną ceną, druga walczy o jej obniżenie, spotykają się – w najlepszym wariancie – w miejscu zadowalającym dla obu.
Wymusić zmniejszenie wsparcia?
Paradoksalnie samo otwarcie postępowania przez KE i późniejsze ucieranie stanowisk może ułatwić sprawę – zaakceptowana pomoc publiczna jest orężem w ręku państwa członkowskiego. Zignorowanie decyzji Komisji i wsparcie budowy kwotą wyższą niż uzgodniona oznaczałoby – jak określa nasz rozmówca – „jazdę po bandzie”. Komisja mogłaby pozwać Polskę do Trybuinału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, bo niezatwierdzona pomoc to pomoc niedozwolona, która podlega zwrotowi.
– Ale żaden kraj nie zaryzykuje czegoś takiego przy inwestycji za kilkadziesiąt miliardów złotych. Żaden inwestor prywatny nie poszedłby też na takie ryzyko, jeśli miałby obawę, że potem będzie taką pomoc musiał zwrócić – ocenia unijny urzędnik.
Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>