Jak policjant został przemytnikiem. Pomoc dla Solidarności
10 października 2020Walterowi Mattowi ogłoszenie stanu wojennego w Polsce nie daje spokoju. W okresie świątecznym 1981 roku ten komisarz policji z Marburga umawia się na spacer i rozmowę ze znajomym. To początek niezwykłej akcji pomocy dla Polski, w której policjant został przemytnikiem. – Mieliśmy przyjaciół w Warszawie. Musieliśmy im pokazać, że interesujemy się ich położeniem. Ale, jak to zrobić? Napisać list? Wysłać paczkę? Pieniądze? A co by było, gdybyśmy pojechali do nich z transportem, mającym symboliczny charakter? – wspomina po latach Matt.
Postanawiają działać. Rozmawiają z ludźmi, zbierają dary, ładują je na małą ciężarówkę Czerwonego Krzyża i ruszają w kierunku Warszawy. – Chcieliśmy przedsięwziąć tę pierwszą podróż, aby zobaczyć, czy uda nam się zorganizować kolejne transporty – tłumaczy. Pierwsze dary trafiają do przedszkola i jednego ze szpitali w Warszawie. Potem pomoc humanitarna z Marburga, żywność, odzież, lekarstwa i urządzenia medyczne docierają do kilku innych miejsc w Polsce, głównie do Łodzi. – Mnie chodziło o to, żeby w Polsce, w okresie stanu wojennego nieść nadzieję – zamyśla się Matt. Tę nadzieję niesie utworzona przez niego inicjatywa obywatelska „Przyjaźń z Polską”. – Chciałem, żeby mogli się przyłączyć do niej wszyscy, którzy interesują się Polską, są świadomi jej problemów i współczują Polakom – dodaje.
Czarodziej z Marburga
Paczki to jednak nie wszystko. Transportom towarzyszy też czarodziej, którego komisarz zabiera ze sobą w drogę do Polski, aby w szpitalach rozweselał polskie dzieci. Walter Matt wpada też na pomysł „bliźniaczenia”, nawiązywania partnerstw niemieckich i polskich rodzin, najlepiej rozumiejących swoje problemy i potrzeby. – Utożsamianie się z losem innych ludzi było dla mnie ważne przy organizowaniu tej akcji – wyjaśnia komisarz. Dzięki takim przedsięwzięciom w latach 80-tych w całych zachodnich Niemczech zacieśniły się między Polakami i Niemcami więzy międzyludzkie. Takich momentów w trudnej historii sąsiedztwa było niewiele.
Zaangażowanie niemieckiego komisarza w pomoc humanitarną dla Polaków jest w pierwszej kolejności osobistym aktem zadośćuczynienia i okazją do pokazania, że – wbrew komunistycznej propagandzie – w tamtych czasach istniały inne Niemcy. Walter Matt idzie jednak o krok dalej. Ten wiernie przestrzegający przepisów prawa policjant przemyca w swoich transportach polityczną kontrabandę dla podziemnej Solidarności. Nigdy dokładnie nie wiedział, co przewozi i gdzie ukryty jest niebezpieczny ładunek. To mu pomagało. – Oczywiście, że byłem spięty, ale próbowałem, być może też profesjonalnie, bo to mój zawód, ten stres wypierać – opowiada. Dopiero po latach niemiecki komisarz dowiaduje się, że w zabudowie ciężarówek i konserwach warzywnych ukryte były podzespoły elektroniczne do nadajników podziemnego Radia „Solidarność”. Wspieranie podziemia w Polsce Walter Matt uważa za etycznie i moralnie usprawiedliwione, „ponieważ dążyło ono do właściwego porządku społecznego i gospodarczego”. – To było dążeniem „Solidarności”: wolne, otwarte społeczeństwo – mówi z nieukrywanym podziwem.
Milupa z polityczną kontrabandą
Przemyt politycznej kontrabandy dla polskiego podziemia, w którym uczestniczył Walter Matt, organizują pediatra polskiego pochodzenia dr Krystyna Graef i dziennikarz Florian Schwinn z Frankfurtu nad Menem.
Poznają się przy okazji jednego z transportów. Krystyna Graef jeszcze przed ogłoszeniem stanu wojennego staje się legendą. W odpowiedzi na dramatyczne apele o pomoc dawnych kolegów, polskich pediatrów, organizuje dla szpitali dziecięcych w Polsce transporty z lekarstwami, urządzeniami medycznymi, środkami dezynfekującymi, proszkami do prania i odżywkami – dziesiątkami tysięcy ton mleka w proszku Milupa. Powołaną przez nią inicjatywę dla szpitali dziecięcych wspierają hojnymi darowiznami osoby prywatne, apteki, przedsiębiorcy i instytucje. Hojność darczyńców wielokrotnie zaskakiwała lekarkę. Pieniądze na sfinansowanie transportów wpływały na konto „Darowizna na mleko w proszku dla Polski” otwarte przez IGFM, Międzynarodowe Towarzystwo Obrony Praw Człowieka we Frankfurcie. Producent pokarmu dla niemowląt udzielał jej przez wiele lat stałego 60-procentowego rabatu, a przewoźnicy udostępniali nieodpłatnie ciężarówki i czasami sami zasiadali za kierownicą.
Pewnego dnia za kierownicą jednej z ciężarówek siada też dziennikarz Florian Schwinn, który chce zebrać materiał do reportażu o Solidarności. Po jego powrocie z Polski zbiera się wąski krąg zaufanych ludzi ze środowiska frankfurckich lewaków, aby wspierać polskie podziemie. Kluczowymi postaciami wśród nich jest dwóch elektroników, którzy chałupniczą metodą, z cichym przyzwoleniem zachodnioniemieckich służb wywiadowczych, montują na kuchennym stole podzespoły elektroniczne dla blisko 50 nadajników Radia Solidarność. Wymyślne skrytki w nadwoziu ciężarówek konstruuje specjalista w tej dziedzinie. Farba drukarska przemycana jest w poprzeczkach rurowych w kabinie kierowcy, bibułki do sitodruku i mikrofilmy w przystosowanej do tego gaśnicy. Takich wymyślnych skrytek jest więcej. Krystyna Graef opowiada, jak przemycała w specjalnie spreparowanym baku farbę drukarską. – Musieliśmy ciągle stawać, żeby zatankować, bo trzy czwarte baku zajmowała puszka z farbą – uśmiecha się lekarka. Nigdy nie przemycano niczego na rampie załadunkowej czy w kartonach, bo za to odpowiedzialność ciążyła na kierowcy. – Ale to, co znajdowało się w zakamarkach pojazdu, który prowadził, tego kierowca nie musiał wiedzieć. Nie chcieliśmy narażać ludzi. Wszyscy chcieliśmy wrócić na Zachód. A aresztowanie i więzienie w NRD to było niebezpieczeństwo realne – opowiada Schwinn.
Krystyna Graef znajduje się pod szczególną obserwacją enerdowskich i polskich służb specjalnych. Na przejściach granicznych RFN-NRD oraz NRD-PRL często poddawana jest rewizji osobistej. Funkcjonariusze każą jej się rozbierać. Lekarka radzi sobie na swój sposób. Kupuje w sieci Beate Uhse erotyczną bieliznę i tak, ostentacyjnie, próbuje odciągnąć także uwagę celników przetrzepujących ciężarówki. Pomagają jej w tym wszyscy pozostali uczestnicy konwoju. – Robiliśmy sobie zabawę z tej sytuacji. Bawiliśmy się balonami, graliśmy w piłkę, rzucaliśmy sobie landrynki. Wiedzieliśmy, że ryzykujemy, ale nie myśleliśmy o konsekwencjach. Jeśli jesteś w gronie zaufanych ludzi, to się nie boisz, masz poczucie, że wszystko się uda – wspomina Krystyna Graef.
„Prawdziwe pospolite ruszenie”
Pięć dni po ogłoszeniu stanu wojennego w Polsce wszystkie kluby poselskie partii zasiadających w Bundestagu wyrażają we wspólnej rezolucji „solidarność z cierpiącym polskim narodem i jego walką o godność człowieka, praworządność i demokrację”. Apelują do mieszkańców zachodnich Niemiec, związków zawodowych, partii, Kościołów, organizacji charytatywnych i niemieckiej młodzieży o „okazanie polskiemu narodowi ludzkiej i moralnej solidarności oraz udzielenie materialnego wsparcia”.
Pół roku później hamburski tygodnik „Der Spiegel” pisze o reakcji na apel niemieckiego parlamentu, nazywając ją „prawdziwym pospolitym ruszeniem”. Jest to największa akcja pomocy w dziejach powojennych Niemiec. Niemcy nazywają ją „Polenhilfe”.
Ważną rolę w pobudzaniu gotowości społeczeństwa do niesienia pomocy Polakom odgrywają zachodnioniemieckie media. Od chwili powstania NSZZ Solidarność na pierwszych stronach gazet oraz w programach informacyjnych radia i telewizji szeroko komentowana jest sytuacja polityczną w Polsce. Mowa jest też o brakach w zaopatrzeniu w podstawowe produkty. Zachodni Niemcy zafascynowani są Solidarnością.
Uważnie, z polskiej i niemieckiej perspektywy, obserwuje to Michael Lingenthal. Już w latach 70-tych z kolegami ze środowiska chadeckiego związku studentów nawiązuje kontakty z Klubem Inteligencji Katolickiej, Pax Christi, Kościołem ewangelickim i organizuje pomoc humanitarną dla Polaków. Ludzie w Polsce nie wiedzą, co mają do zawdzięczenia Wałęsie. Wałęsa był idolem wszystkich, ponad partiami, wyznaniami, był też postrzegany jako bohater Europy. Niemców fascynowała w „Solidarności” nie tylko jej idea wolności, ale też postulat solidarności społecznej, jako możliwy cel rozwoju społeczeństwa w Niemczech – wspomina Lingenthal.
Paczki solidarności
Częste doniesienia z Polski o katastrofalnych brakach w zaopatrzeniu ludności uruchomiają pierwszą falę pomocy charytatywnej z Niemiec już wiosną 1981 r. Świeża była wtedy jeszcze pamięć zachodnioniemieckiego społeczeństwa o „paczkach z Ameryki” finansowanych z darowizn obywateli Stanów Zjednoczonych. Od 1946 r. trafiło ich do Niemiec 10 mln. – To był wspaniały gest pomocy. Byliśmy wówczas tacy szczęśliwi. Nie tylko z powodu żywności. To było coś więcej. To był wtedy znak, że ci ludzie interesują się naszym losem. Więc my wszyscy wiedzieliśmy, że tam, gdzie ludzie są w potrzebie, my musimy mieć swój wkład – wspomina Christian Schwarz-Schilling, minister poczty i komunikacji w rządzie Helmuta Kohla.
Żeby wesprzeć pomagających po raz pierwszy w lutym 1982 roku Bundestag decyduje o okresowym zniesieniu opłat na przesyłki do Polski. Wcześniej niosący pomoc Niemcy sami pokrywali te koszty. Paczka z żywnością, do której wkładano standardowo kasze, makarony, konserwy mięsne i rybne, kawę, kakao, margarynę, olej i witaminy kosztuje łącznie z opłatami 100 DM. Niemcy wysyłają paczki na prywatne adresy przesyłane z Polski. Udostępnia je potem w Niemczech m.in. frankfurckie biuro Pax Christi. Gotowość do pomocy jest ogromna. Według statystyk ówczesnego Urzędu Wymiany Poczty z Zagranicą w Hanowerze zachodnioniemieccy obywatele wysyłają w latach 1981-1984 blisko 14,4 mln „paczek solidarności”. Koszty poniesione z tytułu dwukrotnego okresowego zwolnienia z opłat przesyłek do Polski, pokryto ze specjalnego funduszu państwowego. Wyniosły one ogółem 174,8 mln DM. – To był niemiecki wkład w historyczne przyspieszenie obalenia komunizmu w Europie Wschodniej – podkreśla Christian Schwarz-Schilling.
Trudna do ustalenia jest wartość pomocy humanitarnej z zachodnich Niemiec przywożonej masowo do Polski samochodami osobowymi, busami i konwojami ciężarówek do parafii, szpitali, domów opieki socjalnej, instytucji charytatywnych i osób prywatnych. Nikt nie policzył też osób i lokalnych inicjatyw, które pospieszyły Polakom z pomocą po ogłoszeniu stanu wojennego. Opowieści o „Polenhilfe” to nieliczne jak na jej skalę i już niedostępne przekazy prywatnych osób w lokalnych gazetach oraz dwóch publikacjach. Autor jednej z nich, Albrecht Riechers, ocenia ogólną wartość tej pomocy zachodnioniemieckiego społeczeństwa w latach 80-tych na co najmniej 1 mld DM.
Pomagali też sobie
Zachodnioniemiecka akcja humanitarna miała ogromny wpływ nie tylko na wzajemne postrzeganie Polaków i Niemców, ale też na postawy ówczesnego młodego pokolenia Niemców. To oni najczęściej zasiadali za kierownicą ciężarówek z darami dla Polaków lub sami organizowali transporty. Na początku powoduje nimi najczęściej chęć przeżycia przygody. Ale po pierwszym powrocie z Polski dokonuje się w nich przemiana. – Obserwowaliśmy wzrost pobożności i większą dojrzałość wśród młodych Niemców – wspomina ks. prałat Günter Berghausen, obecnie dyrektor diecezjalnego oddziału Caritasu w Essen. To Caritas organizuje największą pomoc instytucjonalną we współpracy z Prymasowskim Komitetem Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom.
Młodych Niemców fascynuje zachowanie polskiego Kościoła katolickiego wobec komunistycznego reżimu. – Poznawaliśmy inny rodzaj pobożności, inny Kościół i jego znaczenie dla narodowej tożsamości – wspomina Michael Lingenthal. Jak dodaje, duże wrażenie zrobił na nim i jego rówieśnikach także postulat polskich stoczniowców rozpoczęcia nadawania przez radio transmisji niedzielnych mszy świętych.
Msze święte odgrywają ważną rolę w organizowaniu pomocy dla internowanych i ich rodzin przez studentów skupionych wokół dziennikarza Wolfganga Stocka. Młodzi Niemcy chcą pomagać tym, wobec których dopuszczono się bezprawia. Terminy wyjazdów do Polski dostosowują do terminów mszy za ojczyznę ks. Jerzego Popiełuszki w Warszawie i w kościele św. Brygidy w Gdańsku. Dostarczają tam m.in. pomoc humanitarną.
W planach organizowanych przez siebie transportów studenci uwzględniają wielogodzinne postoje na niemiecko-niemieckiej i polsko-niemieckiej granicy. Tak jak wszyscy Niemcy przejeżdżający konwojami przez NRD, doświadczają nieustannie szykan na tych granicach. Zdarza się, że zimą podczas silnych mrozów muszą wyładowywać setki ton darów humanitarnych, otwierać paczki i po przeprowadzeniu kontroli ładować je na nowo na ciężarówki. Lecz to nie zraża ich do organizowania kolejnych transportów. – Dużo braliśmy wtedy na nasze barki, ale jeszcze więcej za to otrzymaliśmy – zamyśla się Michael Lindenthal. Niosąc przed blisko 40 laty pomoc humanitarną, młodzi Niemcy nie przypuszczali, że pomagając Polakom pomagają też sobie, by Niemcy zjednoczyły się w jedno demokratyczne państwo. Michael Lingenthal mówi, że w Polsce nauczył się inaczej patrzeć na możliwość zjednoczenia Niemiec. – Zawdzięczam to przyjaciołom w Polsce. Mówili, że jeśli dalej będą wciśnięci między ZSRR i NRD, nie widzą dla siebie szansy na niepodległość. Tego, czym jest wolność oraz ryzyko w polityce nauczyli mnie polscy przyjaciele – podkreśla Lingethal, który w 1992 roku zostanie mianowany pierwszym dyrektorem Polsko-Niemieckiej Wymiany Młodzieży.
Akcja humanitarna zachodnioniemieckiego społeczeństwa obywatelskiego dla Polaków w latach 80-tych była czymś znacznie więcej niż pomocą materialną, wsparciem moralnym i manifestacją sympatii dla idei polskiego zrywu w 1980 r. Dla wielu Polaków słowa pojednania, wyrażane w Niemczech Zachodnich w latach 1960-tych i 1970-tych stały się, dzięki tej masowej pomocy obywateli wysyłających paczki, wiarygodne – mówi Basil Kerski, dyrektor Europejskiego Centrum „Solidarności” w Gdańsku. – Zbudowano pozytywny fundament emocjonalny dla rewolucji 1989 roku, jej zwycięstwo. Była to pierwsza udana, wspólna rewolucja Polaków i Niemców, wspólny sukces, który otworzył drogę Niemcom do zjednoczenia, a Polakom dał niepodległość.
Artykuł powstał w ramach wspólnego cyklu Deutsche Welle i Newsweek Polska. #CzasSolidarności
Więcej na: www.dw.com/czassolidarnosci