Niemcy: Politycy i eksperci chcą reformy mediów
29 stycznia 2024Przedstawiciele Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU) podczas zjazdu partyjnego w Heidelbergu w pierwszej połowie stycznia zaproponowali dokładną analizę „zadań, struktur i kosztów” niemieckich mediów publicznych.
Do konkretnych reform namawia kluczowy polityk niemieckiej chadecji Markus Soeder. Premier Bawarii i szef działającej tylko w tym landzie Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU) ogłosił, że najlepszym rozwiązaniem byłaby likwidacja części nadawców oraz cięcia w ilościach stacji radiowych i telewizyjnych.
Jego zdaniem tylko w ten sposób uniknie się kolejnych podwyżek obowiązkowego abonamentu radiowo-telewizyjnego, który w Niemczech musi płacić każde gospodarstwo domowe. Obecnie miesięczna stawka wynosi 18,36 euro.
Niedawno swoje propozycje przedstawiła także Rada ds. przyszłego rozwoju mediów publicznych, w skrócie „Rada Przyszłości”. To grupa ośmiu ekspertów powołana na początku tego roku przez niemieckie landy. To właśnie w kompetencjach krajów związkowych leży odpowiedzialność za kształt nadawców publicznych.
Eksperci chcą generalnie zachować dotychczasowe struktury. Proponują natomiast zmiany instytucjonalne, których głównym celem będzie zmniejszenie kosztów i walka o najmłodszych użytkowników, dla których pierwszym wyborem staje się Netflix i inne prywatne platformy streamingowe.
Gigant z problemem zaufania
Niemieckie media publiczne to organizacyjny kolos podzielony z grubsza na trzy twory: związek nadawców publicznych ARD obejmuje pierwszy ogólnokrajowy program telewizyjny, dziewięć regionalnych nadawców radiowo-telewizyjnych oraz Deutsche Welle nastawione na zagranicznego odbiorcę. Do tego dochodzi osobno zarządzany drugi program telewizji ZDF oraz publiczne radio Deutschlandfunk.
Tylko w ramach ARD działa 17 kanałów telewizyjnych i 64 stacji radiowych. Do tego trzeba doliczyć wszystkie strony internetowe oraz aplikacje. Aż 22 tys. stałych pracowników i nawet 100 tys. współpracowników dba o stały dopływ nowych treści.
Od wielu lat niemieckie media publiczne zmagają się z krytyką. Przede wszystkim w pierwszej fazie kryzysu migracyjnego część użytkowników uznała przekaz publiczny w tej sprawie za zbyt jednostronny i mało krytyczny wobec zjawiska migracji i integracji uchodźców.
Od 2015 r. na demonstracjach przeciwko proimigracyjnej polityce rządu Angeli Merkel zaczęto pod adresem mediów publicznych i części prywatnych mediów o profilu liberalnym skandować hasło „Luegenpresse”, czyli „kłamliwe media”. Termin ten zyskał na popularności w czasie pandemii koronawirusa. Wówczas krytycy zarzucali mediom bezkrytyczne popieranie rządowych obostrzeń.
Populistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD) z krytyki mediów publicznych uczyniła stały punkt swojego programu. Jej politycy zapowiadają, że w razie przejęcia władzy w wyniku tegorocznych wyborów landowych na wschodzie kraju, zerwą dotychczasowe umowy regulujące funkcjonowanie mediów publicznych. W ich miejsce stworzą zupełnie nową instytucję.
Wiele programów o tym samym?
– Porównując do sytuacji w innych krajach europejskich, niemieckie media publiczne są całkiem dobrze zorganizowane i w dużej mierze niezależne – zapewnia w rozmowie z Deutsche Welle Heiko Hilker z Drezdeńskiego Instytutu Medialnej Edukacji i Doradztwa. Jednak również on zauważa, że w przeciągu ostatnich dziesięciu lat oferta publiczna obniżyła loty.
Wśród głównych problemów wymienia „niedostateczne rozdzielenie informacji od komentarza” w programach informacyjnych. – Media publiczne muszą w tej sprawie trzymać się standardów – przekonuje.
Ekspercka Rada Przyszłości jeden z problemów widzi w nadmiarze organizacyjnych struktur. A to prowadzi do nadmiernych kosztów. Proponowanym rozwiązaniem jest mocniejsze rozdzielenie produkcji ogólnokrajowych i regionalnych. Rada proponuje wydzielenie w ramach ARD nowego podmiotu, który miałby zająć się wyłącznie produkcją treści ogólnokrajowych. To miałoby zapobiec sytuacji, w której każdy z regionalnych nadawców przygotowuje swój program na ten sam lub podobny temat.
Z tą propozycją zgadza się zresztą obecny szef ARD. Kai Gniffke w rozmowie z magazynem „Focus” zapowiada ujednolicenie produkcji np. w tematach zdrowotnych: „Artroza jest tak samo ważna w Bitburgu, jak i w Budziszynie. Dlatego w przyszłości redakcja multimedialna przygotuje ten temat dla wszystkich”.
Heiko Hilker dzieli się w rozmowie z DW wątpliwościami co do tej propozycji. – Dlaczego np. redakcja w Hamburgu ma tworzyć materiał dla widowni z regionu, który obejmuje MDR (regionalny nadawca działający w Saksonii, Saksonii-Anhalt i Turyngii – red.)? Tutaj są inni eksperci, inne kliniki, inne lokalne uwarunkowania. Idąc dalej taką logiką, można w ogóle zlikwidować landowych nadawców – mówi.
Sport czy kultura
Rada Przyszłości proponuje również, aby nadawcy publiczni mocniej wywiązywali się z ustawowej misji i obowiązków. Pole do usprawnień widzi w tym zakresie także Heiko Hilker: – Traktat medialny, który reguluje zadania mediów publicznych, odnosi się do kultury, informacji, edukacji, doradztwa i rozrywki, ale już nie do sportu. A obecnie ARD i ZDF ponad 20 proc. budżetu wydaję na wielkie turnieje, jak mistrzostwa w piłce nożnej czy olimpiada. To bardzo dużo pieniędzy – zwraca uwagę.
Hilker punktuje, że z drugiej strony oferta stricte kulturalna w ARD i ZDF sprowadza się do jednego programu wyświetlanego raz na tydzień. – Relacja pomiędzy różnymi obszarami tematycznymi jest zaburzona. A zamiast programów informacyjnych pojawia się coraz więcej „infotainment” – podsumowuje.
Kluczowe finanse
Roczny budżet niemieckich mediów publicznych to ponad 10 mld euro (blisko 44 mld zł – red.). Tylko kilkanaście procent wpływów pochodzi z reklam. Reszta to pieniądze obywateli. Dlatego też wielkie wydatki na niektóre produkcje stają się często przedmiotem ożywionych dyskusji.
Produkcja jednego odcinka kultowego serialu kryminalnego „Tatort” to koszt rzędu 1,5-1,7 mln euro. Popularna dziennikarka Caren Miosga za odcinek nowego niedzielnego talk-show dostaje ok. 19 tys. euro. Tylko dzięki ogromnym pieniądzom w kasie publicznej telewizji mógł powstać serial „Babylon Berlin”, który odniósł sukces na całym świecie, w tym także w Polsce.
Wysokie koszty produkcyjne to jedno. Największym problemem wizerunkowym mediów publicznych są jednak bajońskie sumy, które trafiają na konta kadry zarządzającej. Czkawką odbija się wciąż sprawa Patricii Schlesinger, byłej szefowej RBB, stacji, która tworzy program dla Berlina i Brandenburgii. Pomimo zarobków przekraczających sumę 300 tys. euro rocznie, Schlesinger z pieniędzy nadawcy opłacała prywatne zachcianki.
Eksperci z Rady Przyszłości opracowali szereg propozycji prowadzących do zmniejszenia kosztów nadawców. Pomóc ma nie tylko uszczuplenie struktur organizacyjnych, ale i ujednolicenie działalności w sieci. Obecnie ARD i ZDF prowadzą osobne platformy streamingowe. W przyszłości może dojść do ich połączenia. Eksperci chcieliby też, aby finansowanie konkretnych nadawców publicznych zależało od wyników regularnej ewaluacji ich działalności.
Propozycje Rady Przyszłości nie są wiążące. Zajmie się nimi landowa komisja ds. nadawców publicznych, która może przygotować dalsze kroki do ich realizacji.