Ekspert: Niewiarygodne scenariusze dla Brexitu
26 czerwca 2016DW: Czy wynik brytyjskiego referendum byłby inny, gdyby w 2015 r. kanclerz Merkel nie uprawiałaby polityki otwartych drzwi dla uchodźców?
Christian Dustmann: Nie sądzę. Temat migracji na pewno odgrywał dużą rolę. Ważna dla brytyjskich wyborców była jednak kwestia mobilności wewnątrz UE.
Przyjmowanie uchodźców i tak nie odgrywa dla Wlk. Brytanii żadnej roli. Cameron zadeklarował, że w ciągu najbliższych pięciu lat przyjmie 20 tys. Syryjczyków. Ale w skali unijnej jest to ekstremalnie mała liczba. Wlk. Brytania to wyspa, na którą trudno się dostać. Dlatego nie było to tematem referendum.Tematem była raczej kwestia możliwości sterowania migracją, jeszcze na kontynencie. To był główny wątek kampanii zwolenników Brexitu.
Z sondażu przeprowadzonego w październiku 2015 roku wynika jasno, że 52 proc. Brytyjczyków najbardziej przejmuje się migracją zarobkową. Tylko 14 proc. zajmuje temat przestępczości, a jedynie 14 proc. kwestia wynagrodzeń.
Tematem referendum była nieudolność rządu w Londynie w sterowaniu migracją w ciągu ostatnich miesięcy. Jeszcze raz powtórzę: to jest najważniejszy punkt tego referendum. A do tego przedstawiano i sugerowano zupełnie niewiarygodne scenariusze, kłamiąc w żywe oczy.
Na przykład?
Przeprowadzano symulacje napływu migrantów, na przykład na wypadek przystąpienia Turcji do UE. Co na pewno nie nastąpi w najbliższym dziesięcioleciu. Ale to wzmocniło poczucie, że napływ migrantów wymyka się kontroli, jak długo Wlk. Brytania jest w UE.
Rząd Camerona wyznaczył limit roczny migrantów na 100 tys. osób – jest to liczba netto po odjęciu tych, którzy wyemigrowali z Wlk. Brytanii. Lecz faktycznie wynosi ona obecnie 330 tys. Jest to trzy razy więcej, niż limit wyznaczony przez Camerona. Ale w porównaniu z faktami ekonomicznymi, czy rzeczywiście musi ona budzić aż takie obawy?
Migranci zarobkowi, którzy przybywają do Wlk. Brytanii są o wiele lepiej wykształceni niż ci, którzy przyjeżdżają do Niemiec. Ale to nie było przedmiotem debaty. Trzeba poznać realia, żeby zrozumieć nastroje. Kryzys ekonomiczny rzeczywiście ogromnie uderzył w Wlk. Brytanię. Poziom deficytu jest nadmiernie wysoki i wynosi stale ok. 4 procent. Jest to górna granica w skali UE. Ponadto konserwatywny rząd Camerona prowadzi restrykcyjną politykę budżetową. To znaczy, że wiele usług publicznych zostało zredukowanych – nawet do 30 procent.
W tym samym czasie zwiększyła się na skutek migracji liczba mieszkańców i – inaczej niż w Niemczech – na skutek wzrostu liczby urodzeń. To odbiło się negatywnie na służbie zdrowia. Wydłużył się czas oczekiwania na termin do lekarza czy łóżko w szpitalu. Mocno zmniejszono transfery. Boleśnie odczuł to też transport regionalny i dalekobieżny. Ponadto poziom płac realnych w całej dystrybucji dochodów po wielkiej recesji gwałtownie spadł na wiele lat. To były – i są ciągle jeszcze – bardzo ciężkie lata dla ludzi zwłaszcza o najniższych dochodach. Większość z nich mieszka na północy Wlk. Brytanii.
I za ten stan rzeczy rząd Camerona częściowo zrzucał odpowiedzialność na UE. To z kolei intensywnie propagowała brytyjska prasa, która w 70-procentach opowiadała się za Brexitem. Jeśli przez pięć, sześć lat jest się tym bombardowanym – a doniesienia medialne o Europie nie były pozytywne także przed wielką recesją– wtedy kształtuje się silne antyeuropejskie nastawienie. A zwolennicy Brexitu wykorzystywali to najintensywniej jak mogli. Nie szczędzili też kłamstw. Na pewno nie było też przekonujące, że Dawid Cameron i jego minister finansów George Osborne, który przez wiele lat wyrażałasię tylko negatywnie o UE, teraz namawiali ludzi, żeby głosowali na pozostanie Wlk. Brytanii w UE.
Z psychologicznego punktu widzenia, jest to zrozumiałe. Ale przecież były też statystyki ekonomiczne. Czy Wlk. Brytania skorzystała czy też straciła, w Pana opinii, na imigracji od przełomu wieku?
Racjonalność ekonomiczna nie odgrywała w tym referendum żadnej roli. Gdyby odgrywała, Wlk. Brytania byłaby jnadal w Unii. To była decyzja silnie emocjonalna. Wynika to z tego, że duża część społeczeństwa uważała się w ciągu ostatnich siedmiu-ośmiu lat za przegranych. Za to winiła establishment. Kto to miałby być, nie wiem. Wielu ludzi poszło zagłosować protestując przeciwko rządowi za wyjściem z UE.
Czyli psychika i emocje przeważyły nad racjonalnością?
Dokładnie tak! Może Pan spróbować wyjaśnić ludziom, że migracja z krajów unijnych do Wlk. Brytanii ma pozytywne oddziaływanie. Przez wiele lat robiliśmy to. Ale ludzie nie chcą tego słuchać. Pozostają na to głusi. Weźmy przykład z 2000 roku. Wtedy przybywali do Wlk. Brytanii głównie migranci zarobkowi z państw unijnych. Wysokość płaconych przez nich podatków była wyższa od świadczeń publicznych, z których korzystali. Czyli można mówić o zysku dla sarbu państwa.
Czy ta mania zachowania totalnej kontroli nad granicami, nie jest przypadkiem przedmiotem kultu dla Brytyjczyków?
Migracja zawsze wywołuje u ludzi silne emocje. Ponadto debata na ten temat była w ostatnich latach mocno podgrzewana przez tabloidy i oczywiście przez (prawicowo populistyczną, DW) partię UKIP. Przecież ludzie oglądają statystyki. Ostatnio przybyło do Wlk. Brytanii 300 tys. Więcej niż wyemigrowało. A limit wyznaczony przez Camerona wynosił 100 tys. rocznie. To budzi strach – szczególnie w słabo rozwiniętych gospodarczo regionach, tam gdzie od lat nie rosną płace, a poziom płac realnych wręcz spada. To zrzuca się wtedy na karb migracji.
Ruchów migracyjnych nie da się powstrzymać poprzez Brexit. Czy Brytyjczycy już całkowicie pozostawili tę kwestię do rozwiązania Europie – czy też, jak zwykli mówić – kontynentowi?
Tak, powiedziałbym, że tak.
Rozmawiał Volker Wagener/ tłum. Barbara Cöllen
Prof. Christian Dustmann jest ekonomistą i badaczem migracji. Wykłada na University College London będącym częścią Uniwersytetu Londyńskiego.