Wołaliśmy: „Nie wyjeżdżajcie! Jesteście naszą mniejszością!”
19 listopada 2023DW: Pani Profesor, Pani Senator, gratuluję wspaniałego jubileuszu 95. urodzin i życzę wielu kolejnych lat w tak znakomitej kondycji i zdrowiu. Chciałbym też porozmawiać o innym jubileuszu, który przypada na ten rok. Mam na myśli 25. rocznicę uwieńczonej sukcesem walki o zachowanie województwa opolskiego, z którym jest Pani związana przez niemal całe życie. Reforma administracyjna z 1998 roku początkowo go nie przewidywała. Część Opolszczyzny miała przypaść województwu śląskiemu, a inna część – dolnośląskiemu.
Prof. Dorota Simonides: Województw miało być dwanaście, tylu chciała Akcja Wyborcza Solidarność. Unia Wolności pod naszym naciskiem domagała się piętnastu, a SLD – siedemnastu. Opolszczyzny bronił Ludwik Dorn, mimo że był z Porozumienia Centrum (pierwszej partii Jarosława Kaczyńskiego – red.). Na koniec zachowanie województwa opolskiego wsparło również Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe.
My zaś wykonaliśmy ogromną pracę merytoryczną. Najpierw zapytaliśmy, jakie stawiają kryteria przed nowymi województwami. Spełnialiśmy wszystkie. Pokazaliśmy to w dwóch tomach dokumentów. I wtedy już nie można było nam odmówić. Ale odpadł Koszalin, odpadły Bydgoszcz i Częstochowa, odpadło Bielsko.
Opolskie to województwo najmniejsze zarówno pod względem powierzchni, jak i ludności. Dlaczego tak ważne było jego zachowanie?
Dla nas dlatego, że ludność w województwie katowickim była mocno zakorzeniona. To był Śląsk i Zagłębie, tak zwane Dąbrowskie, które w 1945 roku zostało przyłączone do województwa, które nazwano śląsko-dąbrowskim. Ślązacy i Zagłębiacy zżyli się ze sobą. Łączyły ich przemysł i kopalnie. Ten Śląsk był czarny, natomiast Opolszczyzna była biała. Biała, bo cementowa.
To przez tamtejsze cementownie?
W Opolu, w Górażdżach i Gogolinie. A na dodatek wielka część ludności przyjechała tu ze wschodu. I ci ludzie, zwani wówczas repatriantami, razem z „hanysami”, jak z kolei nazywani są tutejsi, stworzyli wielokulturową mieszankę, która okazała się wspaniała. Jedni byli wielokulturowi, drudzy byli wielokulturowi. Dzięki temu jedni dość szybko zrozumieli drugich.
Bo byli ludźmi pogranicza?
Tak. Pogranicze tworzy specyficzny typ ludzi. Skłonnych do dialogu, tolerancyjnych, otwartych na inne kultury. Jeśli zegarek dobrze chodzi, tylko ktoś niemądry rozbija go i psuje.
Większość ludzi w Polsce utożsamia Górny Śląsk z województwem śląskim. A przecież sięga on do Opola i dalej na zachód.
Oczywiście! Ostropa i Gliwice należały do Rzeszy Niemieckiej. A za Zabrzem i Zaborzem już od 1922 roku była Polska. 20 lat w międzywojennej Polsce wpłynęło na tamtejszych ludzi. A tu do 1945 roku były Niemcy i wszyscy byli obywatelami Rzeszy Niemieckiej. Więc i ten element trzeba jeszcze brać pod uwagę.
Niemców po wojnie wypędzono z Polski. Ale z Opolszczyzny nie wszystkich.
Bo była weryfikacja. To byli przede wszystkim rdzenni Ślązacy z korzeniami w tym regionie sięgającymi co najmniej XIII wieku.
Ale ci, którym pozwolono zostać, chyba mieli w sobie jakiś polski element?
Ja akurat pochodzę z Nikiszowca, ale mój mąż jest z Zieliny koło Mosznej (ok. 40 km na od Opola – red.) i do 1945 roku był obywatelem Rzeszy. Wieś wtedy ukrywała swą polskość. Naprawdę. U mojej teściowej wisiał obraz „Pierwsza Komunia Święta”. A ksiądz arcybiskup mówił: „w jakim języku grzeszysz, w takim się spowiadaj”. I oni spowiadali się na ogół w gwarze. Nie umieli inaczej.
Skąd zaś byli ci, których wypędzono, to można plebiscytową granicą zakreślić. Aż po Prudnik żyli Ślązacy mówiący po polsku, spowiadający się po polsku. Od Prudnika byli zaś Niemcy. Gdy prowadziłam badania etnograficzne ze studentami, mówili mi: „Idźcie za Prudnik, do tych prawdziwych Niemców. Oni wam opowiedzą, jakie są zwyczaje niemieckie. My znamy gaiczek, marzannę i bera, czyli wodzenie niedźwiedzia”. A to były akurat zwyczaje słowiańskie. Niemieckich nie było.
A o sobie to pewnie mówili, że są stąd, jak wielu mieszkańców Zaolzia, czeskiej części Śląska Cieszyńskiego, którzy mówią, że są „tu stela”, czyli „tu stąd”.
Są stąd, „tukej”. I na Białostocczyźnie tak odpowiadano na pytanie: „Skąd jesteś?” Takie badania też prowadziliśmy. Ale gdy wolno było wreszcie mówić i śpiewać po niemiecku, śpiewali to wehrmachtowskie „Hajli, hajlo”**, bo byli w niemieckiej szkole i innych niemieckich piosenek nie znali. I nie można im było z tego zarzutu robić. A robiono.
Trzeba więc było wielkiej wyrozumiałości, żeby nauczyć mniejszość niemiecką, że w RFN myślą inaczej. Bo w RFN była denazyfikacja i tam uczyli, że tego śpiewać nie wolno, przecież był Holokaust, a Wehrmacht wiadomo, jak się zachowywał.
Jeżeli komuś zginął ojciec czy brat na wojnie, bo był w Wehrmachcie, i chciał pomnik dla niego postawić, a repatrianci czy inni Polacy czuli, że akurat ci zamordowali im bliską rodzinę, to się oburzali: „Jak to? Jesteśmy w Polsce, a oni wehrmachtowcom pomniki stawiają?”. I na tym tle początkowo doszło do mocnego zderzenia.
I trzeba było to wszystko tłumaczyć. Chodziliśmy z arcybiskupem Alfonsem Nosolem i innymi na spotkania i apelowaliśmy: „Myślcie inaczej!”. Wie Pan, co robiłam? Niemców z RFN tu zapraszałam i prosiłam: „Wytłumaczcie im, dlaczego nie śpiewacie pierwszej zwrotki waszego hymnu, dlaczego nie śpiewacie ‘Deutschland Deutschland über alles'”.
I Niemcy rzeczywiście tu przyjeżdżali. Pomagał nam w tym Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej. Przyjeżdżali niemieccy nauczyciele, a do Niemiec jeździli nauczyciele polscy. Zawiązywały się przyjaźnie. To było piękne! I te przyjaźnie trwają po dziś dzień. Ale wiele też zepsuto.
Po wojnie zakazano Niemcom być Niemcami, ich nazwiska spolszczano.
Przedtem coś takiego zrobili Niemcy, gdy w 1939 roku weszli do Polski. Na przykład mój brat miał na imię Boguś, ale Niemcy zmienili mu je na Engelbert. Z kolei po wojnie zabrali się za to Polacy. Na początku zmieniali nawet nazwiska, ale ludzie z mniejszości mieli też i takie nazwiska, jak Król, Paździor, Bartodziej, czy Przewdzięk.
Bo to było pogranicze.
No wiadomo. Pan zna to z Czech. Ja też znam czeskie pogranicze, bo badałam te tereny. Święto Góralskie i tak dalej…
Gorolskie.
Święto Gorolskie. W Jabłonkowie…
…na Zaolziu. Historycznie to też Górny Śląsk. Ale wróćmy na Opolszczyznę. Co znaczy tych 25 lat nowego województwa opolskiego?
Dla nas to znaczy, że mamy tę naszą małą ojczyznę, ten nasz mały „heimat”. Absolutnie nie mamy wrażenia, żeby tu między nami było jakieś obce ciało. Mniejszość niemiecka jest nasza, przewodniczącym sejmiku opolskiego jest Rafał Bartek z mniejszości niemieckiej, pani Zuzanna Donath-Kasiura, także z mniejszości niemieckiej, pełni funkcję wicemarszałka.
W dyskusji na Seminarium Śląskim wspominała Pani o apelach do mniejszości niemieckiej z czasów walki o zachowanie województwa opolskiego.
Wołaliśmy: „Nie wyjeżdżajcie! Jesteście naszą mniejszością!”. Bo to naprawdę jest nasza mniejszość. To są bardzo zawiłe problemy. U nas, na Śląsku Opolskim, miasta były dawniej niemieckie, a wsie polskie. A teraz jest odwrotnie: miasta są polskie, a niemiecka mniejszość przeważnie żyje na wsi.
Dlatego tablice dwujęzyczne są na wsiach, a nie w Opolu?
Tak.
Czego Pani oczekuje dziś?
Gdyby się okazało, że PiS już rzeczywiście nie wróci do władzy, polepszą się nie tylko nasze stosunki z Niemcami, ale i z mniejszością niemiecką, a życie stanie się normalne. Najnormalniejsze. Takie jak ma mniejszość duńska we Flensburgu, ukraińska w Przemyślu, czy białoruska w Białymstoku. Będziemy normalnie żyć, bo nigdzie nie ma jednolitego narodu. Należy się orientować na obywatelstwo, a nie na narodowość.
Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>
Rozmowa była przeprowadzona 24 października 2023 roku w Kamieniu Śląskim koło Opola, podczas 28. Seminarium Śląskiego
*Etnolożka i folklorystka prof. Dorota Simonides (urodzona 19 listopada 1928 roku w katowickim Nikiszowcu) przez 30 lat kierowała Katedrą Folklorystyki na Uniwersytecie Opolskim. W latach 1980-85 była posłanką Stronnictwa Demokratycznego na Sejm PRL i jedną z bardzo niewielu, którzy w Sejmie nie głosowali ani za zatwierdzeniem dekretu o stanie wojennym, ani za delegalizacją „Solidarności”. Do parlamentu wróciła w 1990 roku, tym razem do Senatu, gdzie została wybrana w wyborach uzupełniających po śmierci senatora Edmunda Osmańczyka. Senatorką pozostała przez następne cztery kadencje – do 2005 roku. Reprezentowała najpierw Unię Demokratyczną, potem Unię Wolności.
**„Hei-di, hei-do, hei-da” to słowa z refrenu biesiadnej piosenki skomponowanej do krotochwilnego wiersza „Ein Heller und ein Batzen” („Halerz i grosz”), który poeta Albert von Schlippenbach napisał w latach dwudziestych XIX wieku. Jednak śpiewana podczas II wojny światowej przez maszerujących żołnierzy Wehrmachtu stała się dla mieszkańców okupowanych krajów symbolem niemieckiej buty. W Polsce te słowa są znane raczej w zniekształconej wersji „hajli, hajlo, hajla”, co być może wynika ze skojarzenia ich z nazistowskim hajlowaniem.