USA po zamachu na Trumpa. Kluczowy tydzień dla Bidena
15 lipca 2024DW: Amerykańskie media do soboty pisały o próbach przekonania Joe Bidena, by zrobił miejsce dla kogoś, kto ma większe szanse z Donaldem Trumpem. Po nieudanym zamachu zdjęcie zwycięskiego Trumpa z zakrwawioną twarzą jest wszędzie. Wygrał przed czasem?
Rachel Rizzo: - Trudno ocenić, czy wyścig do Białego Domu został rozstrzygnięty. Z pewnością ten przerażający czyn niespodziewanie uczynił sytuację bardziej złożoną i umożliwi Donaldowi Trumpowi kontynuację kampanii z jeszcze silniejszej pozycji niż dotychczas.
Myślę też, że najbliższy tydzień będzie kluczowy dla przyszłości kandydatury Joe Bidena. Ludzie już zaczynają mówić, że w związku z próbą zamachu na Trumpa czas zmniejszyć liczbę wezwań do prezydenta, by się wycofał z kampanii, ponieważ sytuacja jest zbyt niestabilna.
Pytanie, czy Biden jest w stanie wygrać, jest słuszne. Wpadki i błędy, które zawsze były częścią jego kariery politycznej, od debaty z Trumpem postrzegane będą jako podające w wątpliwość nie tylko jego szanse w listopadzie, ale jego zdolność do pełnienia funkcji.
Pisała pani o „ponurym nastroju” na szczycie NATO w związku z wyborami. Joe Biden nie poprawił nikomu humoru, myląc Zełenskiego z Putinem.
- Na konferencji prasowej na szczycie wszystko było w porządku. Wywiad u George'a Stephanopoulosa również był OK. Ale prezydent nie może po tych występach powiedzieć: „moja forma na debacie była wyjątkiem od reguły”. Nie wiem, czy da radę wyjść z tego dołka i jeśli stanie się oczywiste, że nie da rady wygrać, moim zdaniem naprawdę będzie musiał przemyśleć, czy pozostanie w wyścigu to właściwa decyzja dla kraju.
Myślę, że reakcja Bidena na zamach na Trumpa była właściwa: potępienie przemocy politycznej wszelkiego rodzaju. To nieamerykańskie. Nie ma na to miejsca w Stanach Zjednoczonych. Prezydent wyraził to jasno i dobitnie. Zobaczymy, co będzie dalej, ale mam przeczucie, że zanim sytuacja się poprawi, to się pogorszy. Ale nie mogę przewidzieć, w jaki sposób.
Eksperci usiłują przewidzieć, czy zamach pomoże Trumpowi w walce o prezydenturę, a na szczycie NATO przywódcy usiłowali przewidzieć, jak „uodpornić” Sojusz na jego nieprzewidywalność. W dyskusji szefów MSZ krajów nordyckich padł jednak pomysł: może zamiast „uodpornić" Sojusz na Trumpa, lepiej uodpornić NATO na przyszłość?
- Kilka tygodni temu napisałam artykuł "Europeizuj NATO, aby je ocalić". Jeśli Demokraci są obecnie postrzegani jako zbawcy sojuszu transatlantyckiego, a Republikanie jako jego niszczyciele, to jest to kompletna porażka: nie powinno mieć znaczenia, kto mieszka w Białym Domu - a Europejczycy po drugiej stronie Atlantyku nie powinni mówić: mam nadzieję, że wygra Demokrata, a nie Republikanin.
„Europeizuj?” Czy uważa pani, że samo zwiększenie wydatków na obronę i przesunięcie ciężaru obrony na Europejczyków - którzy nie mają i w bliskiej przyszłości nie będą mieli wspólnej polityki obronnej i bezpieczeństwa - wystarczy, aby zapewnić bezpieczeństwo przed Rosją, jeśli USA zmniejszą wsparcie?
- Cóż, w tej chwili nie.
Ale czy to się Europejczykom podoba, czy nie, ostatecznie na kontynencie europejskim będzie mniej wojsk amerykańskich. Za 25 lat, na 100-lecie NATO, myślę, że właśnie w tym miejscu się znajdziemy. Ponieważ nasze stosunki będą bardziej równorzędne. Nie będzie to relacja partner-klient.
I rozumiem, że to trudna do przełknięcia pigułka. Ale przyszli decydenci polityczni, czy to Republikanie, czy Demokraci, nie będą mieli takiej samej orientacji geopolitycznej jak Joe Biden, którego nazywam ostatnim prezydentem transatlantyckim – z generacji, której światopogląd został ukształtowany w erze zimnej wojny w oparciu o stosunki transatlantyckie. Ludzie, którzy przyjdą po nim, nawet Demokraci, będą bardziej skoncentrowani na Azji i Pacyfiku - i Chinach jako głównym zagrożeniu dla Ameryki.
Ambasador USA w Polsce, Mark Brzeziński, powiedział mi kiedyś, że Stany Zjednoczone są zdolne do utrzymania obu głównych wektorów swojej polityki, czyli Europy i Azji - Pacyfiku. Komunikat szczytu NATO najważniejszym zagrożeniem nazywa Rosję, ale to ambicje chińskie określa „wyzwaniem”, a same Chiny "decydującym czynnikiem" umożliwiającym Rosji to, co robi. To chyba Chiny są tu ważniejsze?
- Od 2019 roku Sojusz nie postrzega Chin jako „zagrożenie”, ale jako „wyzwanie”. Nie chodzi tu o wepchnięcie NATO w ten region, ale o reagowanie na ekspansję polityczno-gospodarczą Chin – także w Europie. Liczę, że ten wektor indo-pacyficzny pozostanie dla NATO wektorem pobocznym, a Chiny nie staną się takim problemem dla Sojuszu, jakim są dla Stanów Zjednoczonych. Głównym celem NATO wciąż powinna być obrona kontynentu europejskiego. A tu głównym zagrożeniem jest Rosja.
Szczyt miał być „urodzinami” Ukrainy. Duży prezent - nowe dowództwo logistyczno-operacyjne w Wiesbaden, koordynujące wsparcie dla Kijowa – dostali Niemcy. Dlaczego nie bardziej na wschód?
- Trzeba pytać wojskowych planistów, dlaczego to Niemcy uznali za lepszą lokalizację od Polski czy krajów bałtyckich. Natomiast ostatnie tygodnie były na pewno frustrujące dla niemieckiego ministra obrony Borisa Pistoriusa. Chciał zwiększenia budżetu obronnego o około 5,2 miliarda euro, a dostał około 1,2 miliarda. Wydaje się, że w Niemczech nadal nie ma apetytu na osiągnięcie celu 2% PKB na obronę. W 2027 lub 2028 roku, kiedy ich specjalny fundusz wyczerpie, ich wydatki spadną poniżej tego celu. Jeśli Trump będzie wtedy rządził, usłyszą te same trudne pytania, co poprzednio.
Kłopotliwy sojusznik?
- Nie, absolutnie nie powiem, że Niemcy są kłopotliwym sojusznikiem. Zasługują na uznanie za to, jak wiele zrobiły przez ostatnie dwa i pół roku. Trzy lata temu szaleństwem byłoby wyobrażać sobie Niemcy wysyłające broń do strefy walk. A Zeitenwende, ta idea, że "jesteśmy w przełomowym momencie i musimy zmienić kurs", oznacza, że muszą przemyśleć, czym są jako kraj i jako naród. Dajmy im więc kredyt zaufania – ale z zastrzeżeniem, że nie mogą już sobie pozwolić na bycie liderem środka pola. Muszą być liderem na szpicy, z przodu. To czwarta największa gospodarka na świecie, ekonomiczny motor Europy. Miejmy nadzieję, że ich armia zacznie to odzwierciedlać.
Na szczycie NATO w 2008 roku to Niemcy - i Francja - zablokowały przyznanie Ukrainie i Gruzji Planu Działań na rzecz Członkostwa w NATO. Widziałem w niemieckiej prasie opinię, że z dzisiejszej perspektywy Angela Merkel miała rację. Czy wojna nie dowodzi czegoś przeciwnego - że niedecyzyjność kończy się wojną u granic NATO?
- Nie można powiedzieć, że gdybyśmy byli odważni w 2008 roku i zaprosili Ukrainę do NATO, Rosja nigdy by nie zaatakowała. Moim zdaniem ma to logiczny sens, ale nie da się udowodnić tezy negatywnej. Jedyne, co możemy udowodnić, to to, że decyzje z 2008 roku i to, co zrobiliśmy od tego czasu, nie zadziałało.
A co z dowodami, które nazywają się Estonia, Litwa, Łotwa czy Polska i 25 lat po wstąpieniu do NATO wciąż są niezależne od Rosji?
- Tak, to świetny przykład. W 2004 r. Bill Clinton był bardzo sceptyczny, ale ostatecznie rozszerzenie okazało się słuszną decyzją. Nie wiem jednak, czy to samo można powiedzieć o Ukrainie. Może tak.
Możliwe, że gdyby Sojusz zdecydował inaczej w 2008 roku, nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy – zarówno w przypadku Gruzji, jak i Ukrainy. To są bardzo przekonywujące argumenty. Ale jest też ich druga strona: gotowość USA i sojuszników NATO do rozszerzenia gwarancji z artykułu 5 na Ukrainę. Podkreślam: moje pytanie o tę gotowość nie ma nic wspólnego z moją opinią co do akcesji Ukrainy do NATO. Ukraińcy zrobili wszystko, o co ich proszono, pracują nad reformami…
Pyta pani tak naprawdę o wolę polityczną, prawda? Kijów nie dostał zaproszenia do Sojuszu.
- To wielka obietnica. Ale obawiam się, że trochę fałszywa, bo nie wiem, czy sojusznicy z NATO będą w stanie jej dotrzymać. Kwestionuję ich gotowość do rozszerzenia gwarancji z artykułu 5 na Ukrainę. I martwię się, że Ukraińców w pewnym sensie okłamujemy - mówiąc, że członkostwo w NATO jest na stole.
Bo formalnie tak jest - Sojusz ma politykę otwartych drzwi. Ale 32 państwa muszą osiągnąć konsensus. Jest kilkoro sojuszników, którzy mogą przez długi czas być niezdecydowani. Przekonywaliśmy zatem, że przyszłość Ukrainy jest w NATO, a ja obawiam się, że Kijów na długo pozostanie w najgorszym możliwym położeniu: dziwnym zawieszeniu pomiędzy członkostwem w NATO, z szeregiem dwustronnych gwarancji bezpieczeństwa, ale jednak bez ochrony z art. 5.
Wydaje mi się to trochę niesprawiedliwe. Ale nie sądzę, by w NATO istniała obecnie wola polityczna do wystosowania zaproszenia do członkostwa. Ten szczyt to udowodnił. Ograniczenia użycia amerykańskiej broni na terytorium Rosji nie zostały zdjęte. Mam nadzieję, że dzięki dostawom F-16 czy systemów obrony przeciwlotniczej Ukraińcom uda się lepiej radzić sobie z tym ograniczeniem, ale zdaję sobie sprawę, że jest to dla nich frustrujące.
Czyli Ukraina wciąż nie będzie pewna wsparcia ze strony w przyszłości.
- Uważam, że dobrze zarządzaliśmy poziomem eskalacji z Rosjanami przez ostatnie dwa lata. Myślę, że gdybyśmy całą broń, którą wysłaliśmy do tej pory, wysłali w marcu 2022 roku, pole bitwy wyglądałoby zupełnie inaczej, ponieważ Rosja uznałaby to za zbytnią eskalację. Ale, choć nie jestem ekspertką wojskową, mam obawy, czy Stany Zjednoczone i Zachód będą zawsze o szczebel wyżej na drabinie eskalacji.
Źródłem siły NATO jest skuteczny mechanizm odstraszania. Rosja nigdy nie zaatakowała państwa chronionego parasolem artykułu 5. Rozszerzając tę interpretację na Ukrainę można twierdzić, że nic z tego, co się stało, nigdy by się nie wydarzyło, gdyby była członkiem NATO. Jednocześnie jest to dla tożsamości Kremla kwestia tak ważna, że zastanawiam się, czy to nie byłby ten przypadek, w którym parasol artykułu 5. zostałby przetestowany.
Rachel Rizzo – Nonresident Fellow w think-tanku Atlantic Council. Jej badania koncentrują się na bezpieczeństwie europejskim, NATO i stosunkach transatlantyckich. Wcześniej pracowała w Truman Center for National Policy, była stypendystką fundacji Roberta Boscha w Berlinie.