Pomagali Polkom w aborcji. Polska prokuratura stawia zarzuty
16 października 2024O sprawie pisze środowe (16.10.2024) wydanie berlińskiego dziennika „Die Tageszeitung" (TAZ) w artykule „Prześladowani za człowieczeństwo". Chodzi o dwoje polskich lekarzy, dr. Janusza Rudzińskiego i dr Marię Kubisę, od lat pracujących po niemieckiej stronie granicy. Prokuratura w Szczecinie zarzuca im pomoc w aborcji, za co grozi kara do trzech lat pozbawienia wolności.
85-letni Janusz Rudziński w rozmowie z „TAZ" mówi, że nie postrzega swojej pracy jako naruszenia prawa: „Pomagam kobietom w Niemczech, a nie w Polsce. Tutaj jest to legalne” – stwierdza. Rudziński pracuje jako niezależny ginekolog w Schwedt nad Odrą, doradza tu telefonicznie polskim pacjentkom i umawia je na wizyty w szpitalu w Prenzlau. „Zgodnie z polskim prawem jest to już uważane za pomoc w aborcji. Zgodnie z prawem niemieckim jest to legalne" – czytamy. Rudziński przyznaje, że jest „ciekawy”, w jaki sposób prokuratura zamierza uzasadnić zarzuty o złamanie prawa.
"Średniowieczne prawo"
Lewicowa gazeta przypomina, że Polska ma jedno z najbardziej restrykcyjnych praw aborcyjnych w Europie. Aborcja jest tu zakazana od połowy lat 90., a prawo zostało dodatkowo zaostrzone w październiku 2020 r. pod rządami partii PiS. Jak zauważa dziennik, od tego czasu co najmniej sześć kobiet w Polsce zmarło, ponieważ odmówiono im aborcji. „To absurd, po prostu szaleństwo” – ocenia Janusz Rudziński w „TAZ". Jego zdaniem polskie prawo aborcyne jest „średniowieczne".
Ponieważ w Polsce nawet doradztwo w zakresie aborcji może podlegać karze do trzech lat pozbawienia wolności, wiele kobiet szuka pomocy w inicjatywach za granicą – pisze „TAZ". Gazeta wymienia organizację Ciocia Basia, która „dostarcza kobietom informacji o możliwościach zabiegu", aby mogły dokonać np. w Berlinie legalnej i bezpiecznej aborcji. Zabieg ten jest też nielegalny w Niemczech, ale nie podlega karze, jeśli został wykonany do 12 tygodnia ciąży, a kobieta odbyła rozmowę w specjalnej poradni.
„Inne Polki szukają pomocy w przygranicznych miejscowościach Brandenburgii i znajdują ją u lekarzy takich jak Janusz Rudziński czy Maria Kubisa" – pisze „TAZ". Gazeta zauważa, że sytuacja wygląda inaczej w przypadku dr Kubisy, która oprócz kierowania kliniką ginekologii w Prenzlau, prowadzi także gabinet w Szczecinie. Tamtejsza prokuratura oskarżyła ją o sześć przypadków, w których rzekomo przeprowadziła aborcje w Polsce.
Naloty na gabinet
Według „TAZ" dr Kubisa nie chciała skomentować zarzutów. Natomiast dr Rudziński powiedział gazecie, że „chodzi o kobiety, które nie mogły przyjechać do mnie w Niemczech podczas pandemii koronawirusa z powodu zamknięcia granic”. Jak dodaje, ginekolog, kobiety były bardzo obciążone psychicznie sytuacją, a jedna z nich chciała popełnić samobójstwo. „Kobiety przychodziły do Marii Kubisy tylko na konsultację. Na pewno nie przeprowadzała żadnych aborcji” – mówi Rudziński. Jego zdaniem wymagałoby to odpowiednich narzędzi, które nie były dostępne w gabinecie w Szczecinie.
Nazwiska kobiet miały zostać zabezpieczone w aktach podczas w sumie pięciu przeszukań gabinetu w Szczecinie. Gazeta cytuje także wypowiedź anonimowej działaczki grupy „Dziewuchy Berlin", sprzeciwiającej się restrykcyjnemu prawu aborcyjnemu: „PiS, który uzyskał również kontrolę nad sądownictwem, chciał dać przykład, aby napiętnować ludzi takich jak Maria Kubisa i uniemożliwić im oferowanie aborcji w Brandenburgii” – mówi aktywistka.
Janusz Rudziński także postrzega zachowanie prokuratury jako próbę zastraszenia przez śledczych bliskich partii PiS. W wypowiedzi dla berlińskiego dziennika mówi o „łamaniu prawa" i „stosowaniu stalinowskich metod" przez prokuraturę. I dodaje: „Nie traktuję tego poważnie. Nie boję się”. Lekarz podkreśla, że nadal „będzie robił wszystko, co jest zgodne z niemieckim prawem, aby pomagać". Jest też pewien, że jego koleżanka po fachu nie będzie musiała iść do więzienia – czytamy.