Na celowniku neonazistów
19 lipca 2011Dla 28 procent z 22,5 tysiąca mieszkańców Mahrzahn niemiecki nie jest językiem ojczystym. Największą grupę migrantów są późni przesiedleńcy z Rosji i byłych republik sowieckich. Drugą są Wietnamczycy, byli pracownicy kontraktowi NRD i ściągani przez nich później krajanie. Nową grupą są Romowie z Polski, głównie z Dolnego Śląska. „Ciekawe, że osiedlają się właśnie w naszej okolicy” - mówi Natalia Jäger z osiedlowego centrum pomocy sąsiedzkiej, Kiek e.V.
Polscy Romowie mieszkają od lat na południu Berlina, w dzielnicy Neukölln, także we wschodniej części Mahrzahn-Hellersdorf. Niespełna dwa lata temu zaczęli wynajmować mieszkania w zachodniej części osiedla. Spółdzielnia mówi o 8, góra 10 wynajętych mieszkaniach, tyle, że wszystkie w obrębie jednej, dwóch ulic. I nikt nie wie, ile osób w nich mieszka. Jedni wyjeżdżają, inni przyjeżdżają - tłumaczy Arnold Schachtschneider z biura wynajmu mieszkań Helle Aue.
Strach przed konfliktami
Osiedlowa placówka Caritasu ma pod opieką około 90 Romów. Z rodziną, dziećmi jest to w sumie jakieś 300 osób, szacuje Natalia Jäger. Nie uważa, żeby rodziny te stwarzały szczególne problemy. „Mamy do czynienia z typowymi problemami, z jakimi borykają się ludzie w nowym miejscu zamieszkania, w nowym kraju”, zaznacza. Są to problemy językowe, integracja dzieci w szkołach. Wielu dorosłych, zwłaszcza wśród kobiet, jest analfabetami. „Jeszcze niewiele wiemy o tej grupie, ale staramy się do niej dotrzeć”.
Mieszkania Romów są zazwyczaj zatłoczone. Przyjeżdżają rodziny, goście z Polski. Jeżeli w mieszkaniu jest tylu ludzi, rosną oczywiście koszty zużycia prądu, wody, co dodatkowo obciąża urzędy socjalne, wyjaśnia Arnold Schachtschneider. Ale poza tym problemów nie ma. „Romowie z Polski są obywatelami Unii Europejskiej, jak każdy mają prawo osiedlać się tam, gdzie chcą.” Arnold Schachtschneider jak ognia boi się podejrzeń o konflikty. Pracuje na Mahrzahn, jak mówi - od zawsze i cieszy się, że osiedle wywindowało się w ostatnich latach z Kopciuszka do rangi okolicy, gdzie mieszka się chętnie. Pustostany zniknęły, Wietnamczycy i rosyjskojęzyczni migranci się zintegrowali, wprowadziły się młode rodziny, rodzą się dzieci. Znika też bezrobocie. Średnia bezrobocia wynosiła w ubiegłym roku 11,4 procent, mniej, niż średnia Berlina (13,6 procent). Osiedle jest schludne, zadbane, nikt nie potrzebuje złej prasy.
Mieszkania najlepiej na parterze
Dopiero po dłuższej rozmowie Arnold Schachtschneider przyznaje, że konflikty istnieją. Kiedy romskie kobiety suszą na balkonach kapiące, wyprane dywany. Kiedy goście z Polski przyjeżdżają w środku nocy i nawołują się z rodakami z trzeciego piętra. Kiedy naprawiają na ulicy samochody i nie wiadomo, co później zrobić z porzuconymi wrakami. Latem romskie rodziny okupują plac zabaw, mieszkańcy są niepewni, boją się podejść, „czują się wykluczeni”. Kiedy spółdzielnia wynajmuje dzisiaj Romom mieszkanie, stara się, żeby było o mieszkanie na parterze, „żeby goście z Polski nie musieli krzyczeć do trzeciego piętra”.
"Sarkozy wiedział, co robi"
W styczniu br. partia pod nazwą „Bürgerbewegung pro Deutschland” ("Ruch obywatelski na rzecz Niemiec") rozprowadzała po osiedlu ulotki z żądaniem, by Unia Europejska zrewidowała wolność przemieszczania się i osiedlania w jej obrębie jej obywateli. Nie wobec wszystkich, ale wobec Romów z Polski. „Urzędy są bezradne wobec tego, w jaki sposób nasi wschodnioeuropejscy sąsiedzi wzbogacają naszą kulturę” – czytamy – „Jeżeli wyjątkowo są kontrolowani przez policję, wyciągają swój europejski paszport. Korzystają z unijnej wolności przemieszczania się, czym szczycą się nasi politycy, a za co płaci ‚normalny mieszkaniec' Mahrzahn“. I dalej: „Prezydent Sarkozy jak wiadomo zamknął w ubiegłym roku 40 romskich obozów i odesłał ich mieszkańców do Rumunii i Bułgarii. Wywołało to wprawdzie na krótko falę oburzenia w mediach, ale Francuzi odetchnęli. Nam Niemcom byłoby to tym bardziej na rękę”.
Wierni konstytucji?
„Bürgerbewegung pro Deutschland” jest peryferyjną partią założoną przez byłych funkcjonariuszy skrajnie prawicowej NPD i partii „Republikaner”. W swoim programie starannie unika podejrzenia o ekstremistyczne tendencje, głosi wierność konstytucji i walkę o demokratyczne prawa. Jej sztandarowymi hasłami jest „Islamizacja? Nie, dziekujemy!” i sprzeciw wobec przyjęcia Turcji do UE. Próby zabronienia jej działalności na drodze sądowej spełzły na niczym, odłamy partii powstają w różnych miastach Niemiec, jej członkami są lekarze, inżynierowie, urzędnicy, słowem tzw. normalni obywatele. I na tych „normalnych obywateli” partia stawia.
Pracownicy Kiek e.V i innych osiedlowych placówek pomocy mieszkańcom nie znają partii, ani jej działalności. W analizie incydentów i fenomenów o rasistowskim i skrajnie prawicowym podłożu, opublikowanej w 2011 roku a przygotowywanej na zlecenie władz dzielnicy przez Instytut im. Waltera Maya, przy „Bürgerbewegung pro Deutschland” pojawia się ostrzeżenie: „ze wzlędu na fakt, że siedziba partii znajduje się od sierpnia ub.roku przy Alei Kosmonautów, na południu Mahrzahn, w wyborczym 2011 roku można się liczyć z incydentami o antyislamskim podłożu”.
Tekst na temat Romów z Polski niezmiennie figuruje w internecie. Lokalny szef partii Lars Seidensticker szczyci się dziś, że „Mahrzahn-Hellerdorf jakby tylko na nas czekał” i liczy, że we wrześniowych wyborach do władz komunalnych jego partia uzyska co najmniej kilkanaście procent głosów.
Wskazana ostrożność
Jochen Kramer z Kiek e.V. jest pośrednikiem między mieszkańcami a organizacjami socjalnymi i obywatelskimi. Jest zaniepokojony działalnością partii, szuka jej śladów w internecie. Uważa jednak, że kontrowersji związanych z obecnością Romów z Polski na osiedlu nie należy co prawda bagatelizować, ale nie można ich też demonizować. „Ludzie ci nie są problemem, żyją spokojnie. Ale na Romów patrzy się inaczej. Mieszkańcy nie znają ich kultury, funkcjonują w społeczeństwie stereotypy”.
Od 7 miesięcy w ramach projektu „socjalne miasto” na potrzeby komunikacji z Romami z Mahrzahn powołany został tzw. pośrednik kultury. Romów wziął też pod swą pieczę „Reistrommel”, stowarzyszenie, które zajmowało się dotąd głównie mieszkańcami wietnamskiego pochodzenia. Biuro Jochena Kramera ściśle współpracuje z romską organizacją „Amaro Drom”, która jednak dotąd koncentrowała się na Romach z Rumunii i Ukrainy. Jak dla wszystkich migrantów organizowane są kursy językowe, szkoła myśli o uruchomieniu specjalnych zajęć dla romskich dzieci. Spotkana na ulicy młoda para Romów z Opola potwierdza, że tak, są kursy językowe, są partnerzy do rozmowy, tylko trudno do nich dotrzeć. A żyje się, cóż, normalnie.
„Musimy działać z ogromnym wyczuciem - mówi Jochen Kramer - istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że drobne konflikty zostaną rozdmuchane”. Ekstremistom byłoby to bardzo na rękę.
Elżbieta Stasik
red. odp.: Bartosz Dudek