"Niemcy to teraz mój kraj"
25 lipca 201528-letni Alaa Houd sprawia sympatyczne wrażenie. Nie widać po nim, że ma za sobą dziesięciomiesięczną odyseę przez Liban, Turcję, Grecję i Morze Śródziemne, na którym jego łódź wywróciła się do góry dnem. Potem przeszedł przez obozy dla uchodźców we Frankfurcie, Giessen i Dortmundzie - teraz trafił do Bonn.
Po wielu miesiącach oczekiwania dostał wreszcie tymczasowy paszport i udał się z nim do urzędu pracy w Bonn-Duisdorf. Tam czekał już na niego Ralf Schaefer, rzecznik ds. migrantów, który pomaga takim uchodźcom jak Houd. Schaefer jest pod wrażeniem motywacji uchodźców. Niemal żaden z nich nie narzeka, że na początku musi wykonywać pracę fizyczną, chociaż wielu ma dyplomy uniwersyteckie, mówi Schaefer i dodaje, że często łatwiej mu znaleźć dla nich pracę, niż dla kręcących nosem na mało atrakcyjne oferty niemieckich bezrobotnych.
Niemcy - kraj szans z barierami
Alla Houd opowiada, że w Syrii miał trzy różne prace. Robił wszystko co mu wpadło w ręce. Pracował jako technik IT dla rządu, handlarz używanymi samochodami oraz trener - najważniejsze było dla niego, by mieć pracę i móc wyżywić rodzinę. Miał dom i samochód. Potem wybuchła wojna i zamieniła jego dotychczasowe życie w koszmar. Wychodząc z domu często bał się, że po powrocie zastanie jego zgliszcza. Dlatego to, co przeżył po drodze do Niemiec, było dla niego mniejszym ryzykiem w porównaniu z życiem w Syrii i go nie przerażało. Dlatego też teraz jest gotowy przyjąć każdą pracę, byle tylko mieć własne pieniądze, bo otworzą mu one furtkę do dalszych kroków.
Konieczna pomoc
Uchodźcom takim jak Houd trudno jest poradzić sobie z niemiecką biurokracją. Dlatego na początku pomaga mu Claudia Dehn. Ta mieszkanka Bonn towarzyszy mu w załatwianiu formalności, prowadzi jego korespondencję z urzędami i występuje w roli tłumaczki - wszystko to robi za darmo.
Dehn opowiada o stronie internetowej, na której uchodźcy zamieszczają swoje dane, bo nie znają nikogo, kto im może pomóc. W urzędzie pracy znajomość niemieckiego jest podstawą, bez tego ani rusz. Najpierw trzeba opanować niemiecki, dopiero potem mogą zostać uznane świadectwa i dyplomy. Nawet po zmianie przepisów, która trochę to wszystko przyspieszyła, potrzeba na to co najmniej roku. A rok to dużo czasu. Alaa Houd na razie nie ma pracy, ale ma nadzieję, że wkrótce pojawi się jakaś propozycja.
Żona i dziecko w Syrii
Przede wszystkim dlatego, że w Syrii wciąż spadają bomby. A tam została jego rodzina - żona i syn. Alaa mówi, że to ona jest najważniejszym powodem jego gotowości do wyrzeczeń i motywacji do działania. Chciałby aby jego trzyletni synek miał łatwiejsze życie. Myślami wciąż jest z rodziną, ale trudno mu się z nią skontaktować. W Syrii stale wyłączany jest prąd, wciąż załamuje się połączenie internetowe. Celem Alla jest, by jak najszybciej sprowadzić rodzinę do Niemiec. Już złożył podania o odpowiednie dokumenty, teraz czeka. Znalezienie pracy to jeden z warunków, by móc zbudować w Niemczech nową egzystencję. "Niemcy - to jest teraz także mój kraj", mówi Alaa Houd.
Daniel Heinrich (rom)