Samuel Kunz - czy ostatni esesman z Bełżca stanie przed sądem?
23 sierpnia 2010Samuel Kunz - dla wielu to po prostu Numer 3 z Listy Wiesenthala. Emerytowany urzędnik Minsterstwa Budownictwa RFN od kilkudziesięciu lat pędzi spokojny żywot z żoną w domku w uroczej miejscowości Wachtberg pod Bonn. Jak na ironię losu, Wachtberg w dosłownym tłumaczeniu oznacza tyle, co „wzgórze strażnicze”. A Samuel Kunz, nadwołżański volksdeutsch, swoją "karierę" rozpoczynał właśnie jako strażnik obozu zagłady w podlubelskim Bełżcu. Zakończył ją zresztą na szczeblu ministerialnym - jako urzędnik. Choć ostatnio pojawiła się szansa, że 89 – letni Kunz stanie jeszcze przed sądem. W Bonn. Tu gdzie przez lata funkcjonował w aparcie urzędniczym Republiki Federalnej.
Kunz z powodu zbrodni wojennych pojawiał się już w sądach. Dotychczas jednak zeznawał tylko w roli świadka podczas procesów innych, hitlerowskich zbrodniarzy. Ostatnio stawił się przed sądem w Monachium w sprawie Iwana (Johna) Deminiuka. Jego zeznaniom przyjrzeli się śledczy z Centrali Ścigania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu. I po uważnym wysłuchaniu jego zeznań, postanowili nadać Kunzowi nowy status – oskarżonego.
Prawie pół miliona zagazowanych
Zarzut zamordowania 10 osób i pomoc w dokonaniu zabójstwa 430 000 innych osób postawiła Kunzowi kilkanście dni temu prokuratura w Dortmundzie po rozpatrzeniu 80 – stronicowego raportu przygotowanego przez Centralę Ścigania Zbrodni Narodowosocjalistycznych. Samuel Kunz trafił do obozu w Bełżcu w 1942 roku po zakończeniu szkolenia w obozie w Trawnikach. Tam jako strażnik miał pchnąć do komór tysiące więźniów – polskich Żydów z Galicji i Lubelszczyzny. „Zabił połowę mojej rodziny” – mówi żyjący dziś w Berlinie Aron Krochmalnik. Twierdzi, że Kunz to jedyny żyjący dziś członek załogi obozu w Bełżcu. Zginęła tam większość krewnych matki Arona Krochmalnika. Co do winy Samuela Kunza wątpliwości nie ma także szef Centrali Ścigania Zbrodni Narodowosocjalistycznych, Kurt Schrim. „W Bełżcu każdy ze strażników brał udział w mordowaniu więźniów”. Ponadto – jak zdradza Kurt Schrim -akta sprawy zawierają zeznania dwóch świadków zdarzeń, wedle których, Kunz sam rozstrzelał kilku Żydów.
50 lat czekania na akt oskarżenia
Dlaczego więc dopiero teraz numer 3 z listy Centrum Wiesenthala dostaje zarzuty? „Bo w latach 60 –tych, kiedy to w Niemczech intensywniej ścigano zbrodniarzy hitlerowskich, skupiano się na grubych rybach, na głównodowodzących Holocaustu”, mówi sekcji polskiej Deutsche Welle dr Andreas Eichmueller z Instytutu Historycznego Berlin – Muenchen. I jakkolwiek groteskowo to brzmi, Kunz, który poniekąd na swoim sumieniu ma życie prawie pół miliona Żydów, należał do mniejszych płotek. „A tych niemiecki wymiar sprawiedliwości właśnie w latach 60 – tych potrzebował głównie do tego, by zeznając jako świadkowie obciążali samą górę decydentów SS”, tłumaczy niemiecki historyk. Na ich zbrodnie, jak przyznaje dr Andreas Eichmueller, przymykano jednak oko również z innych powodów. Po pierwsze „nastroje polityczne lat 60-tych nie różniły się znacznie od tych z lat 50-tych, tj. władze NRF obawiały się prawdziwej lawiny procesów dotyczących przestępstw wojennych. Również nastroje społeczne nie sprzyjały tropieniu nazistowskich zbrodniarzy. Jak pokazują ankiety jeszcze w połowie lat 60-tych większość obywateli Niemiec Zachodnich opowiadała się przeciwko ściganiu przestępców III Rzeszy".
Pierwszy proces
Proces załogi Bełżca odbył się w 1963 roku. Skazany został jeden z kilku esesmanów a Samuel Kunz - uniewinniony. „Konieczność wykonywania rozkazu” była wtedy w procesie najważniejszą okolicznością łagodzącą.
Po uniewinnieniu nic już nie stało na przeszkodzie, by rozpocząć karierę w jednym z resortów NRF. Bo dla przyszłych przełożonych, jak się okazało, "brunatna" przeszłość Kunza nie miała znaczenia - nawet jeśli ponosił jakąś współwinę za zbrodnie nie został przecież skazany. Taki tok myślenia był wtedy dość powszechny, wyjaśnia Andreas Eichmueller.
O Kunzu nie zapomniało jednak Centrum Wiesenthala. I kilkunastu świadków, których zeznania okazały się wystarczające, by tym razem sporządzić akt oskarżenia. Jednak kiedy i czy w ogóle rozpocznie się tzw. proces główny przed sądem zależy od tego, jak sąd oceni materiał dowodowy zgromadzonmy przez prokuraturę. Teoretycznie istnieje możliowość umorzenia sprawy, mówi sekcji polskiej Deutsche Welle Joachim Klages, rzecznik prasowy sądu w Bonn.
Za stary na proces?
Jeśli sąd sprawy nie umorzy, uznając dowody za niezbite, nadal nie ma pewności, czy Samuel Kunz stanie przed sądem. Może się bowiem okazać, że jest już zbyt stary na udział w procesie. Na razie prokuratura w Dortmundzie uznała, że nie zachodzi niebezpieczeństwo ucieczki i nie został zastosowany ani areszt tymczasowy ani inny nadzór. To sprawia również, że oskarżenie Kunza nie będzie rozpatrywane priorytetowo – może trwać więc jeszcze długie miesiące zanim ruszy ewentualny proces.
Za młody na wyrok?
A jeśli okaże się, że Kunz nie jest zbyt leciwy na proces , to z dużym prawdopodbieństwem 89-letni były esesman odpowie przed sądem dla ... nieletnich. Wedle niemieckiego prawa bowiem osoba, która popełniła przestępstwo w wieku lat 18 do 21, może zostać zakwalifikowana jako nieletnia. Jeśli sąd z kolei uzna, że w momencie popełnienia przestępstwa osoba ta była emocjonalnie dojrzała, to może zastosować przepisy kodeksu karnego obowiązujące dla dorosłych. Jak sąd w Bonn zamierza zbadać, czy Kunz był dojrzały zabijając tysiące ludzi? "Niewiadomo", mówi rzecznik sądu, Joachim Klages. I tłumaczy jedynie sens rozgraniczenia wiekowego – aspekt wychowawczy. Czy ten odgrywa jeszcze rolę w przypadku 89- letniego Kunza? W sądzie dowiadujemy się jedynie, że Kunz część zbrodni miał popełnić mając już 22 lata. Jest więc szansa na wymierzenie kary.
Póki co Samuel Kunz pozostaje w domu. Zdaniem sąsiadów jest miły i dobrze się trzyma. Ale rozmawiają o nim niechętnie. „Nie będziemy rozmawiać, bo to wspaniali sąsiedzi. A to co było kiedyś - to było, nic nie da się już teraz z tym zrobić. Dlatego ani my, ani nikt inny się tu nie wypowie”. Niemal każdy mieszkaniec w okolicy komentuje krótko: „To nasz sąsiad, nic nie powiemy.” Samuel Kunz , który mieszka z żoną nie otwiera drzwi, nie pdonosi słuchawki telefonu. Jak mówi jeden z sąsiadów jest wystraszony incydentem sprzed kilku miesięcy, kiedy jego dom osbmarowano napisami „Nazi”.
I wielkie kariery małych ludzi
Skąd u sąsiadów taka powściągliwość w krtytyce niechlubnej wojennej przeszłości w położonym pod byłą stolicą Republiki Federalnej Wachtberg? W Bonn posadę znalazł niejeden urzędnik z brunatną przeszłością. Podobnie jak Kunz w niemieckich urzędach karierę robiło wielu notabli z czasów III Rzeszy. Jak np. Theodor Oberlaender, w 1939 roku oficer służby wywiadowczej, ekspert ds Europy Wschodniej, w gabinecie Konrada Adenauera minister ds. Wypędzonych; Hans – Werner Otto, w 1943 komendant na Ukrainie w Nikolajewie, w 1951 roku sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Społecznych NRF, w 1967 roku sekretarz stanu w Minsiterstwie Sprawiedliwości; Adelbert Buttler, dowódca SS – Obersturmfuehrer, w 1943 roku zwalczanie grup partyzanckich i likwidacja Żydów, po 1945 roku kierownik referatu w Głównym Urzędzie Kryminalnym NRF.
Pierwszy kanclerz Republiki Fedralnej Konrad Adenauer zwykł mawiać: „jak się nie ma czystej wody, nie wylewa się brudnej”. W 2010 roku czystej wody powinno być więcej. Sąd w Bonn niebawem rozstrzygnie czy czas wylać resztki brudnej.
Magdalena Dercz
Red. odp.: Bartosz Dudek