Problem wielu partii: szef, który nie chce puścić sterów
27 listopada 2017Temat szefów trzymających się swoich stołków jest doskonale znany w gospodarce, najczęściej w rodzinnych firmach średniego biznesu. Dyrektorzy albo prezesi, nawet grubo po siedemdziesiątce, nie chcą zejść z posterunku. Ten sam problem mają męskie chóry: jak pozbyć się ze swoich szeregów 80-latka, który zestarzał się razem z chórem i pomimo coraz słabszego głosu wciąż upiera się, by stać na scenie, raczej przygarbiony już niż wyprężony.
W polityce wiek nie jest kryterium wykluczającym – chodzi raczej o to, jak długo ktoś już piastuje stanowisko, ponieważ publiczne urzędy są dane tylko na jakiś czas. Problematyczne staje się to, kiedy dana osoba nie odnosi żadnych sukcesów, a mimo tego nie chce wypuścić sterów z ręki.
Horst Seehofer: model wycofany z obiegu
Przypadkiem takim jest szef bawarskich chadeków i szef rządu krajowego Bawarii Horst Seehofer. 24 września br. przekonał się jak to jest, kiedy odnosi się podwójną, druzgocącą porażkę. Wraz z siostrzaną CDU jego partia w wyborach powszechnych uzyskała tylko 33 proc. głosów. Gorszy wynik chadecy zaliczyli tylko w 1949 r. W dużej mierze przyczyniła się do tego sama CSU, która w Bawarii uzyskała katastrofalny wynik 38 proc. W powszechnym przekonaniu ta partia będąca synonimem Bawarii powinna uzyskiwać wynik 50 plus.
Winę za tę porażkę wyborczą przypisuje się Seehoferowi, który w wieku 68 lat wyraźnie przekroczył już zenit swoich możliwości i właściwie byłby najwyższy czas, by podał się do dymisji.
W osobie Markusa Soedera w bloku startowym stoi już właściwie jego następca, który jest coraz bardziej niecierpliwy, ponieważ jesienią 2018 w Bawarii odbędą się wybory do landtagu. Lecz Seehofer chce sam zadecydować, kiedy zejdzie z kapitańskiego mostka. Pytanie tylko, kiedy się na to faktycznie zdecyduje. Seehofera i Soedera łączy, albo raczej dzieli twarda męska konkurencja. Za tym, by szef-senior pozostał jeszcze na stanowisku przemawia tylko i wyłącznie to, że polityczny Berlin przypomina obecnie dość chaotyczny plac budowy. A w Berlinie cieszy się on jednak autorytetem i ma coś do powiedzenia na temat opcji koalicyjnych czy rozpisania nowych wyborów. Ale też i na tym jego władza się kończy. Największe niebezpieczeństwo grozi mu ze strony regionalnych komórek CSU. Jeżeli jego kontrahentowi Soederowi udałoby się właśnie tam pozyskać dla siebie wystarczające poparcie, może dojść do puczu partyjnych dołów przeciwko przewodniczącemu. Dla Bawarczyków bowiem nie ma obecnie większej świętości niż termin wyborów 2018, w których chadecy chcą znów odzyskać swoją absolutną większość.
Angela Merkel – nie ma obaw pałacowej rewolucji
Zupełnie inaczej ma się sprawa z Angelą Merkel, p.o. kanclerz i przewodniczącą CDU. Nic nie wskazuje na to, żeby w berlińskiej centrali mogło dojść do pałacowej rewolucji. Pomimo politycznej jesieni, w którą już weszła Angela Merkel, zdająca się być nie do zdarcia, może być ona właściwie pewna poparcia w szeregach swojej partii, nawet, jeżeli nie towarzyszy temu większy entuzjazm. Dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze nie ma żadnego tak zwanego „naturalnego” następcy. Urszula von der Leyen, minister obrony, nie cieszy się w partii wielką sympatią. Minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere nie jest aż tak wybitny. Autorytetem i poważaniem cieszy się właściwie tylko Wolfgang Schaeuble, ale on należy do schyłkowego pokolenia. Nie ma wątpliwości, że stanąłby on na wysokości zadania, lecz ma 75 lat i ze względu na paraliż stan jego zdrowia nie jest najlepszy.
Największe szanse mają, obok Annegret Kramp-Karrenbauer, Julia Kloeckner i Jens Spahn. Ostatni z tej trójki zdaje się w obecnej chwili najaktywniej torować sobie drogę do stanowiska w okresie post-merklowskim. 37-letni Spahn, zdeklarowany gej, chce wyostrzyć konserwatywny profil CDU i ma po swojej stronie nie tylko chadecką młodzieżówkę Junge Union, lecz także chadeków opowiadających się za liberalną polityką gospodarczą. Przede wszystkim jest on jednak sekretarzem stanu w ministerstwie finansów, ma znakomitą sieć kontaktów i jego twarz wciąż widzi się w mediach. Julię Kloeckner wciąż widzi się natomiast wiernie stojącą u boku swojej szefowej. Angela Merkel latami starała się na gruncie politycznym torować drogę kobietom. Kloeckner, liderkę chadecji w Nadrenii-Palatynacie, do wyborów krajowych wiosną 2016 uważano za opcję na najwyższe stanowiska w partii, co zniweczyły jednak przegrane wybory. Wyborcze zwycięstwo miało pasować ją na prawdziwego politycznego asa.
To akurat udało się osiągnąć niejako z marszu Annegret Kramp-Karrenbauer z małego Kraju Saary. Piastuje ona stanowisko szefa rządu tego landu od 2011 r. i w bieżącym roku pokazała CDU, jak można jeszcze poprawić wynik wyborczy, piastując urząd premiera. Jej stanowisko uznać można za nieco lewicujące w polityce socjalnej, za to za wyraźnie prawicowe w zakresie polityki społecznej. W przeciwieństwie do Jensa Spahna w mediach nie jest o niej zbyt głośno, co nie musi jaj akurat zaszkodzić, gdy będzie regulowana scheda po Angeli Merkel.
Sama Merkel, która po wyborach i niefortunnych jak na razie próbach stworzenia nowego rządu utraciła nieco splendoru, teraz może w pełni skoncentrować się na najważniejszych sprawach. Do tej pory zawsze udowadniała, że im trudniejsza sytuacja, tym bardziej liczyły się jej kompetencje.
Martin Schulz – bolesny upadek
W przypadku szefa SPD i niefortunnego kandydata na kanclerza z szeregów socjaldemokratów Martina Schulza jawi się dość żałosny obraz. Jeszcze na początku tego roku wynoszony był w partii pod niebiosa. Pod jego przewodnictwem i z nim jako kandydatem na kanclerza we wrześniowych wyborach SPD dotknęła tabu – granicy 20 proc. poparcia wyborców. Obwieszczone po tej klęsce kategoryczne wycofanie się na ławy opozycji wyglądało raczej na obrażonego na wszystkich Schulza, niż planową strategię politycznej odnowy.
Jak zapowiedziała nowa szefowa parlamentarnego klubu socjaldemokratów Andrea Nahles, chadecja miała dostać teraz od opozycji prawdziwe wciry. Lecz fiasko rozmów sondażowych koalicji jamajskiej pokazuje, że te pohukiwania były przedwczesne, bo wciąż waży się, czy SPD nie wejdzie jednak w jakiś układ polityczny z chadekami, by Niemcy mieli znów stabilny rząd. Przeciwko powtórce z wielkiej koalicji był szef partii Martin Schulz. To akurat on wyrażał najgłośniejszy sprzeciw, zapewniając, że jego partia nie obawia się nowych wyborów. Lecz właśnie te wybory mogłyby być dla SPD największą karą. Nie wiadomo bowiem, z jakiego powodu SPD miałaby w nich poprawić swój wynik wyborczy. Niektórzy chcą wręcz się zakładać, że partia spadłaby poniżej 20 proc, do tego tracąc tytuł rzeczywiście ludowej partii. Właśnie z tego względu polityczne przetrwanie Martina Schulza stoi pod dużym znakiem zapytania.
Nikt nie mówi o tym, by posłać go na polityczną emeryturę, ale ci, którzy we wrześniu uzyskali mandat poselski do Bundestagu obawiają się, że mogliby go równie szybko stracić w przypadku nowych wyborów. Właśnie dlatego SPD po cichu porusza się w kierunku, w którym nigdy więcej nie chciała iść: wielkiej koalicji jako mniejszy partner u boku wszechwładnej Angeli Merkel. Kto miałby stać na czele tej partii w momencie takiego mariażu, jest właściwie obojętne.
Volker Wagener / Małgorzata Matzke