1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

"Prasa kłamie", uważa prawie połowa społeczeństwa RFN

Andrzej Pawlak31 października 2015

Ruch Pegida zarzuca niemieckiej prasie stronniczość i niedostateczną wiarygodność. Z badań ankietowych instytutu demoskopijnego Forsa wynika, że tego zdania jest prawie połowa Niemców.

https://p.dw.com/p/1Gxap
Unwort des Jahres Lügenpresse
"Lügenpresse", czyli "prasa kłamie"!Zdjęcie: picture-alliance/dpa/J. Büttner

Ruch Pegida twierdzi, że niemieckie media są "sterowane odgórnie", w związku z czym rozpowszechniają "upiększone i nieprawdziwe informacje". Z najnowszych badań ankietowych instytutu demoskopijnego Forsa przeprowadzonych na reprezentatywnej próbie ok. tysiąca respondentów wynika, że niemal co drugi ankietowany podziela tę opinię.

Unwort des Jahres "Lügenpresse" - Pegida in Villingen-Schwenningen 12.01.2015
Hasła zarzucające prasie podawanie nieprawdziwych informacji podczas jednej z demonstracji PegidyZdjęcie: picture-alliance/dpa/M. Eich

Spadek zaufania Niemców do prasy wiąże się przede wszystkim z tzw. kryzysem migracyjnym. Niemieckie media są zdominowane doniesieniami o zmasowanym napływie migrantów do RFN. Równocześnie obywatele Niemiec mają do czynienia z tym problemem na co dzień, a ich osobiste obserwacje i doświadczenia nie zawsze pokrywają się z obrazem sytuacji przedstawianym w mediach.

Jak duże są te różnice i z czego one wynikają, o tym niemieccy eksperci ds. mediów dyskutują najpóźniej od chwili wyrażenia przez b. senatora Berlina ds. finansów Thilo Sarrazina opinii, że niemiecki model integracji cudzoziemców zakończył się niepowodzeniem. Teraz oliwy do ognia dolały wypowiedzi przywódców antyislamskiego ruchu Pegida o kryzysie migracyjnym.

Informacja czy manipulacja?

"Jesteśmy bardzo odlegli od wolności słowa", oświadczył w wywiadzie telewizyjnym Norbert Bolz, specjalista od teorii komunikacji na Uniwersytecie Technicznym w Berlinie. Dobrze, że prasa przedstawia przypadki udanej integracji migrantów w naszym społeczeństwie, ale do pełnego obrazu sytuacji należy także pokazanie negatywnych przykładów, czego się skrzętnie unika. To samo można powiedzieć o sposobie, w jaki przedstawia się w mediach problemy związane z masowym napływem migrantów, a to zmniejsza ich wiarygodność i daje okazję do oskarżeń o manipulowaniu opinią publiczną.

Deutschland TU Berlin Norbert Bolz
Norbert BolzZdjęcie: TU Berlin

Bolz jest zdania, że ton doniesieniom medialnym w tej sprawie nadają dziś lewicowi, by nie powiedzieć lewaccy intelektualiści i pseudointelektualiści. - To ciekawe, że właśnie ludzie, którzy dawniej z ogrommnym zaangażowaniem i odwagą walczyli o wolność słowa i niezależność prasy, dziś sami wprowadzają do niej coraz nowe tabu i ograniczenia - podkreślił Bolz - Tymczasem wolność słowa zakłada szacunek dla cudzych opinii, nawet jeśli są one różne od naszych a dyskusja opiera się na wymianie rzeczowych argumentów, a nie oskarżeń i pomówień, z czym, niestety, mamy coraz częściej do czynienia - dodał.

Zaciera się granica między kłamstwem a samocenzurą

Znany publicysta gospodarczy i przewodniczący zarządu Fundacji Ludwiga Erharda Roland Tichy doświadczył tego na własnej skórze. Od czasu, kiedy na swoim blogu internetowym zaczął zamieszczać krytyczne uwagi o polityce Władimira Putina, stał się obiektem zmasowanych ataków kremlowskich trolli.

Roland Tichy
Roland Tichy

Tichy uważa, że wielu dziennikarzy niemieckich nie wytrzymuje takiej presji i woli omijać niewygodne tematy. W rezultacie, jak oświadczył podczas dyskusji panelowej "Media i prawda" zorganizowanej przez Fundację Ludwiga Erharda, "granica pomiędzy świadomym kłamstwem, przemilczaniem treści kontrowersyjnych i samocenzurą staje się płynna i ulega stopniowemu zatarciu".

Na poparcie tej tezy Tichy przytoczył kilka przykładów. Powołał się między innymi na tragiczny wypadek w Sebnitz. W tym małym mieście w Saksonii liczącym ok. 8 tys. mieszkańców doszło w ostatnim czasie do licznych demonstracji i protestów z udziałem prawicowych radykałów, o których obszernie informowały niemieckie media. Trzeba trafu, że w tym samym czasie utopił się tam syn niemiecko-irackiego małżeństwa aptekarzy. Prasa bulwarowa napisała, że "neonaziści utopili w Sebnitz dziecko". Tymczasem był to nieszczęśliwy wypadek podczas kąpieli, a przyczyną śmierci była wada serca chłopca. Po wyjaśnieniu przyczyn zgonu prasa podała, że "atmosfera w Sebnitz jest dziś taka, że trudno byłoby się dziwić, gdyby ten chłopak został zabity przez neonazistów".

Dobór słów

Tichy zwraca uwagę na niepokojące zjawisko w niemieckich mediach polegające na manipulowaniu emocjami poprzez wybór słów sugerujących nie tylko określony przebieg opisywanych przez nie wydarzeń, ale także ich zamierzoną ocenę moralną.

Oto typowy przykład. Kiedy BBC World Service poinformował o tym, że "w Hadze holenderski polityk Geert Wilders został uwolniony od zarzutu siania nienawiści i podżegania mas", w niemieckim dzienniku telewizyjnym mówiono o "antyislamskim i prawicowo-populistycznym polityku Geercie Wildersie".

Z badań porównawczych przeprowadzonych przez Fundację Ludwiga Erharda wynika, że niemieccy dziennikarze mają inny stosunek do swego zawodu niż ich zagraniczni koledzy. Roland Tichy ujął to następująco: "Są oni orędownikami pewnej sprawy, którą uznają za słuszną i występują w jej obronie, zamiast informować rzeczowo o zaszłych wydarzeniach". Wpływa to w znacznym stopniu na styl ich doniesień. I tak zwolennicy ruchu Pegidy na poniedziałkowych demonstracjach w Dreźnie "wrzeszczą", podczas gdy ich przeciwnicy tylko "wznoszą okrzyki".

Inny przykład: opisywanie sprawców. Tylko w wyjątkowych przypadkach wolno pisać na przykład o wyznaniu bądź pochodzeniu sprawców przestępstw - tak chce kodeks Niemieckiej Rady Prasowej. Zdarzają się też bezpośrednie ingerencje - na mocy wyroku sądowego Tichemu zabroniono opublikować nazwisko przestępcy gospodarczego, który po odbyciu kary więzienia ponownie założył podejrzany fundusz inwestycyjny. - Czy w takim przypadku mamy jeszcze do czynienia z ochroną danych, czy z cenzurą? - pyta Roland Tichy.

Między innymi z tego powodu niemieccy dziennikarze coraz chętniej blogują i na portalach społecznościowych wyrażają swe prywatne opinie, różne od oficjalnej linii redakcji, w której pracują na co dzień. Są przekonani, że mają na nich znacznie większy margines swobody wypowiedzi.

Lutz Hachmeister, naukowiec zajmujący się teorią komunikacji i długoletni kierownik Instytutu Adolfa Grimma, powiedział w wywiadzie dla Deutsche Welle, że nie wolno lekceważyć głosów zarzucających niemieckim mediom stronniczość. Nie jest to bowiem wcale nowy wymysł środowisk radykalnych, takich jak Pegida (Patriotyczni Europejczycy przeciwko Islamizacji Zachodu), tylko stara bolączka niemieckiego dziennikarstwa polegająca na "ścisłych, często także osobistych powiązaniach przedstawicieli elit świata mediów, polityki i przemysłu".

Czy oznacza to, że elity te kontrolują przekazywanie informacji w Niemczech? - Nie, takie ujęcie zagadnienia trąci teorią spiskową, ale uzasadnione jest pytanie, dlaczego o czymś się informuje i dlaczego o czymś się nie informuje, względnie dlaczego niektóre informacje są zaskakująco liczne, a inne w równym stopniu skąpe - twierdzi Hachmeister. Wiąże się to, jego zdaniem, właśnie ze wspomnianymi wyżej powiązaniami.

Przed rokiem sprawą wiarygodności niemieckich mediów zajął się brytyjski instytut badań rynku i opinii publicznej YouGov. Z jego badań wynika, że 47 ankietowanych Niemców uznało doniesienia o konflikcie ukraińskim za "stronnicze". Tylko 40 procent badanych powiedziało, że wierzy w "obiektywną i niezależną prasę w Republice Federalnej".

Wolfgang Dick / Andrzej Pawlak