Angelika Nieścier odebrała Niemiecką Nagrodę Jazzową
3 listopada 2017Mówi szybko i emocjonalnie. Jasno daje do zrozumienia, że nie ma zbyt wiele czasu. „Publiczność first” – najważniejszy jest koncert, który za chwilę zagra w kolońskim klubie „Stadtgarten”. Angelika Nieścier – pochodząca z Polski, charyzmatyczna saksofonistka, kompozytorka. Na scenie zawsze w czerni kontrastującej z językami ognistoczerwonych włosów. Koncertuje z muzykami z całego świata, chętnie z nowojorskimi. Wydaje znakomite płyty (winylowe!) i niemal bezustannie jest w trasie. Laureatka ECHO Jazz, dwukrotnie uhonorowana nagrodą niemieckich krytyków. Od dziś również laureatka Niemieckiej Nagrody Jazzowej*. Chwilę po koncercie z cyklu „Vienna-Cologne October Meeting” oddaje się do naszej pełnej dyspozycji.
Deutsche Welle: Co pamiętasz z Polski?
Angelika Niescier: Niewiele – szczecińskie podwórko i przedszkole, którego nie znosiłam.
Dlaczego wyjechałaś?
– Moi dziadkowie urodzili się w Duisburgu, a potem w ramach powojennej akcji powrotów osiedlili się w Szczecinie. W 1981 mama podjęła decyzję, że wyjeżdżamy do Niemiec. Nie chciałam. Teraz spłacam dług wdzięczności – płacę podatki. (uśmiech)
Masz rodzinne tradycje muzyczne?
– Nie, żadnych. Nikt nie gra na niczym. (śmiech) Pewnego razu po prostu miałam znaleźć sobie jakiś instrument, bo w szkole "wypadało” na czymś grać. Przez zupełny przypadek padło na saksofon. Miałam piętnaście lat.
I co poczułaś, gdy wzięłaś go do ręki?
– … że jest genialny! Zaczęłam się uczyć i po roku zagrałam z moim zespołem. Niedługo potem dostałam od znajomego nagranie Johna Coltrane'a. A ponieważ kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi, postanowiłam „to coś” poznać.
I praktycznie się z nim od tego czasu nie rozstajesz…
– … czego nie żałuję i cieszę się, że to tak dobrze funkcjonuje. Nie mam dzieci – to ważne, bo dzięki temu mogę całkowicie oddać się muzyce. Zaraz po studiach doszłam do wniosku, że pewne rzeczy będę robiła, a innych nie. Godzenie różnych ról społecznych nie wchodziło w grę.
Kto Cię najbardziej inspiruje?
Bardzo wielu, począwszy od Coltranea do Strawińskiego, przez Györgya Ligetiego, Steve'a Colemana, Fryderyka Chopina, Steve'a Lemana, Haydena Chisholma. Prawdę mówiąc inspiruje mnie każdy, z kim gram. Ja naprawdę mam szczęście, kiedy szukam muzyków …
… ty szukasz czy oni Ciebie?
– I tak i tak. Ale generalnie ludzie, na których trafiłam, mają tę samą potrzebę odkrywania, zgłębiania, poszukiwania. I dokładnie tę samą energię.
„Die Zeit” napisał, że „flirtowanie z publicznością” cię nie interesuje. Przyznam, że taki tekst sugeruje, że Twoja muzyka może być piekielnie trudna. A tymczasem tak nie jest. Rzeczywiście, nie idziesz na żaden kompromis, ale to jest reżim, któremu ja jako słuchacz chcę się bezwarunkowo poddać!
– Dotknęłaś sedna, to znaczy egzaltowany sposób, w jakim się pisze o jazzie, jest jego przekleństwem. Oczywiście jazz jest bardzo kompleksowym gatunkiem muzyki, ale – co z tego? Nam, muzykom zależy na tym, żeby ludzie przychodzili na koncerty, a potem decydowali, czy chcą go słuchać, czy nie.
Jest takie powiedzenie, że politycy pójdą do piekła, a pozostanie jazz ...
– (śmiech) Naprawdę? Fajne, kupuję! ... Może chodzi o to, że wszystkie problemy współczesnego świata są bardzo kompleksowe, a jedynie jazz potrafi je przekuć w coś pozytywnego?
Jaki masz stosunek do współczesnych migracji?
– Jestem emigrantką i dokładnie wiem, co się wtedy czuje. Jednak w latach 80. mieliśmy dużo szczęścia. Może dlatego, że nas, emigrantów nie było wtedy tak wielu. I miałam potwornie „walecznych” rodziców, którzy robili wszystko, bym trafiła do gimnazjum, co oczywiście „uratowało” mi życie i bardzo dużo umożliwiło. Rozstrzyganie, kto jest dobrym imigrantem, a kto nie, jest trudne, jednak rodzące się resentymenty radykalno-prawicowe w Niemczech uważam za bardzo niepokojące.
To znaczy?...
– Rozumiem, że ludzie mogą się bać i rozumiem, że ten strach nie przejdzie tylko dlatego, że będzie się w kółko powtarzać, że się nie ma czego bać. Trzeba wejść w strukturę tego lęku i zobaczyć, kto i czego tak naprawdę się obawia. Uważam, że łatwe rozwiązania dla trudnych problemów to po prostu kłamstwo, że takich nie ma. Prowadzę dyskusje ze znajomymi, z moimi uczniami. Bo w sztuce też mamy do czynienia z ciągłym konfliktem, ale nie można się bać tych „złożonych relacji”. Jazz też jest bardzo złożony, ale to nie znaczy, ze trzeba się go bać! Trzeba po prostu dać się nim owładnąć. To naprawdę nic złego, że świat jest taki kompleksowy. A otwartość da się trenować. Sztuka polega właśnie na tym, żeby przesuwać pewne granice i celebrować poszerzanie tej otwartości. W życiu obowiązują te same zasady.
W jakich sytuacjach wychodzi z Ciebie Polka?
– Hm, tą polskość czuję tak, … wewnętrznie, energetycznie. Czuję to takie moje „polskie dziedzictwo”, to rozgorączkowanie, nieustępliwość, czasami pieniactwo. To, że nie potrafię trzymać języka za zębami, chociaż bardzo próbuję się hamować. Ale w wielu przypadkach ta cecha mi pomaga.
Koncertujesz w Polsce?
– Nie, wcale.
Dlaczego?
– Nie wiem. Ale marzy mi się koncert z Leszkiem Możdżerem, Tomaszem Stańko i Adamem Pierończykiem. Może kiedyś na Sopot Jazz Festival albo Jazz Jamboree.
Załatwione!
Rozmawiała Agnieszka Rycicka
* Niemiecka Nagroda Jazzowa im. Alberta Mangelsdorffa jest najważniejszą nagrodą jazzową w krajach niemieckojęzycznych. Przyznawana przez Stowarzyszenie Niemieckich Muzyków Jazzowych (UDJ) została ustanowiona w 1994 r. z okazji 20-lecia istnienia UDJ. W jury zasiadają przedstawiciele radia, gazet, fundacji i niezależni muzycy. Przyznawana jest wybitnym osobowościom popularyzującym jazz.
Artystka za album sublim III otrzymała nagrodę krytyków muzycznych, a w maju 2010 nagrodę ECHO Jazz jako „Newcomer“. W 2013 wraz z esseńskim Grillo-Theater otrzymała nagrodę na 16. Jazz Pott. Jej album nagrany z Florianem Weberem i NYC Five otrzymał w 2016 nagrodę niemieckich krytyków muzycznych