Politycy ostrzegają: UE może się rozpaść
10 listopada 2015Żadne tabu nie jest wieczne. Niewzruszona, zdawałoby się, wiara w stały postęp integracji europejskiej też zaczyna chwiać się w posadach. Dziś w Brukseli nie wyklucza się nawet rozpadu UE. Przynajmniej w jej obecnej postaci. Ta nagła zmiana może zaskakiwać. Przyzwyczailiśmy się bowiem do zaklęć w rodzaju "kryzysy tylko wzmacniają Unię", bo jej 28 państw członkowskich zawsze potrafi dostrzec w porę niebezpieczeństwo i zewrzeć szeregi. Cóż, kryzysów nie brakuje. Unia była lub jest wciąż konfrontowana z kryzysami: konstytucyjnym, finansowym, ukraińskim i migracyjnym. Ten ostatni wydaje się najpoważniejszy i potencjalnie najgroźniejszy.
Kiedy fala uchodźców zaczęła zalewać państwa unijne, czołowi politycy europejscy najpierw niestrudzenie powtarzali, że integracja europejska stanowi proces nieodwracalny, a UE przetrzyma także kryzys migracyjny i poradzi sobie z nim tak, jak z innymi.
"Egzystencjalny kryzys"
To się teraz zmieniło. "Europa znajduje się w kryzysie egzystencjalnym", oświadczył pod koniec października wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans. "To, co do tej pory było niewyobrażalne obecnie można sobie wyobrazić. Możemy się liczyć z końcem projektu integracji europejskiej", dodał.
Jean Asselborn, minister spraw zagranicznych Luksemburga, państwa sprawującego do końca tego roku prezydencję w Radzie UE, ujął to w poniedziałek 9 listopada lapidarnie: "UE może się rozpaść".
Na początku września przewodniczący KE Jean-Claude Juncker mówił w Parlamencie Europejskim o tym, że "UE znajduje się w kiepskim stanie. Mamy za mało Europy w UE i nie dość Unii w Unii". Pomiędzy wypowiedziami Junckera i Timmermansa znalazł się unijny szczyt ws. uchodźców (15.10.2015). Z całą ostrością ujawnił on problemy UE. Z powodu braku porozumienia nie poruszono na szczycie dwóch innych kwestii: grożącego opuszczenie UE przez Wielką Brytanięi sprawy pogłębienia unii walutowej. A w sprawie uchodźców natomiast udało się jedynie przyjąć krótkowzroczną taktykę "gaszenia pożarów", jak to ujął Jannis Emmanouilidis z think tanku European Policy Centre (EPC) z siedzibą w Brukseli.
W jego ocenie "sytuacja w ostatnich latach uległa znacznemu pogorszeniu". "Pogłębiający się wciąż brak zaufania do siebie doprowadził do powstania głębokich podziałów w łonie UE", dodał. Rządy państw unijnych nie ufają sobie, nie ma też zaufania między nimi i unijnymi instytucjami, a obywatele państw członkowskich UE nie ufają swoim politykom.
Poza tym kryzys migracyjny obnażył wyraźne różnice zdań w jego ocenie pomiędzy rządami państw UE. "Można odnieść wrażenie, że ich członkowie nie żyją w różnych państwach tylko na innych planetach", stwierdził Emmanouilidis. To zaś "wzmacnia w obywatelach państw unijnych przekonanie, że UE w jej obecnej formie nie jest zdolna uporać się z bieżącymi problemami", skonstatował.
Zagrożona jest struktura UE
Podobnie widzi to przewodniczący frakcji liberalnej w Parlamencie Europejskim Guy Verhofstadt. Jego zdaniem "zagrożona jest cała struktura Unii Europejskiej". "Jeśli politycy nie potrafią rozwiać obaw wyborców i nie potrafią natchnąć ich wiarą i nadzieją w uporanie się z narosłymi problemami, to Europa zmierza w stronę kryzysu, który może przybrać coraz ostrzejszą formę", twierdzi Verhofstadt.
Kryzys objął także europejską wspólnotę wartości, która coraz częściej okazuje się hasłem bez pokrycia. Kryzys finansowy, a obecnie kryzys migracyjny, ujawnił bezlitośnie, że rządy państw unijnych postrzegają ją tak, jak jest im najwygodniej. Albo się na nią powołują, albo ją ignorują. Dotyczy to zwłaszcza układu z Schengen znoszącego kontrolę osób na granicach wewnętrznych w UE. Tymczasem układ ten ma sens tylko wtedy, kiedy państwa unijne potrafią skutecznie zabezpieczyć swe granice zewnętrzne.
Dziś to nie działa. Uchodźcy wciąż napływają, a coraz bardziej zaniepokojone tym państwa UE próbują uszczelnić granice na własną rękę. Szef dyplomacji Luksemburga obawia się, że ten trend może się nasilić, co w ptraktyce oznacza koniec układu z Schengen i koniec swobodnego przepływu osób w obrębie UE. Asselborn uważa, że może to nastąpić już za "parę miesięcy".
Czy może nam grozić wojna?
Słabości UE nie pozostaly bez wpływu na wyniki wyborów. W Danii i w Polsce wygrała je prawica, która w kampanii wyborczej żądała ograniczenia władzy brukselskich eurokratów i przyznania więcej praw parlamentom krajowym. Idea europejska wyraźnie straciła na atrakcyjności. "Po raz pierwszy po II wojnie światowej rodzice wywodzący się z klasy średniej obawiają się, że ich dzieciom będzie się gorzej wiodło w życiu niż im samym", oświadczył Frans Timmermans na spotkaniu w brukselskim think tanku Friends of Europe.
Minister Asselborn wyraził obawę, że UE może nieodwołalnie utracić zaufanie Europejczyków, kiedy wykruszy się ostatnia grudka kitu sztucznie spajająca wspólne wartości europejskie i ostatnie, wspólne działania". Wtedy UE się po prostu rozpadnie. "Może to nastąpić bardzo szybko. Wtedy, kiedy własne interesy wezmę górę nad europejską solidarnością i poczuciem wspólnoty, powiedział Asselborn i dodał, że wtedy może zwyciężyć "fałszywie pojęty nacjonalizm zdolny zaprowadzić nas do prawdziwej wojny".
dpa / Dieter Abeling
opr.: Andrzej Pawlak