1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Polak ma rację

12 marca 2010

Prof. Szarota miał rację wycofując się z rady Fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" - twierdzi komentator Frankfurter Allgemeine Zeitung.

https://p.dw.com/p/MR3v
Kość niezgody: Erika Steinbach
Kość niezgody: Erika SteinbachZdjęcie: AP

Na pierwszej stronie FAZ Berthold Kohler podsumowuje wydarzenia ostatnich dni i dyskusję wokół fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" zaznaczając, że "rozprawa z przeszłością jest niemiecką specjalnością. Odnosi się to i do sposobu, w jaki Niemcy dokonują obrachunku ze zbrodniami, jakie popełniono w ich imieniu, i ze sposobem, w jaki podchodzą do własnych ofiar. Żaden inny naród na świecie nie dokonał tak dokładnego "rozpracowania" historii sprawców, jak Niemcy, utrzymuje on. Lecz mimo to Niemcom jest jakoś wyjątkowo trudno dać także publicznie wyraz pamięci ludzi i narodów, które ucierpiały przez hitlerowski reżim - w godny i zgodny sposób upamiętniając także Niemców, których podczas wojny i po jej zakończeniu dotknęła niesprawiedliwość. Najlepszym, i jednocześnie najgorszym przykładem tego jest tlący się już o lat i wciąż wzniecany spór o miejsce w Berlinie, upamiętniające wypędzenia." - pisze Kohler.

Błąd w genach

"Kres temu sporowi położyć miało stworzenie podległej rządowi fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" - jeszcze za rządów wielkiej koalicji. Lecz, jak dotąd, instytucja ta nie osiągnęła niczego pożytecznego, oprócz szeregu negatywnych atrykułów w prasie. Znawcy jej kompleksowych, wewnętrznych struktur, uwarunkowanych wymogami politycznymi, powątpiewają, czy będzie ona mogła wypełnić pokładaną w niej misję. Jak miałaby tego dokonać, jeżeli nie ma nawet zgody co do meritum tej misji? Przypisywanie katastrofalnego wizerunku fundacji, jaki emanuje na zewnątrz, tylko i wyłącznie jej dyrektorowi, byłoby dalszym zniekształceniem dyskusji. Przyczyn tej patowej sytuacji należy doszukiwać się w genach samej fundacji, która bezsprzecznie już w momencie narodzin była zarówno potwierdzeniem, jak i negacją. Jest ona owocem starań o stworzenie narodowej placówki upamiętniającej wypędzenia, jak i zabiegiem, mającym uniemożliwić jej powstanie.

Konserwatywna SPD

Motorem tego pierwszego starania była Erika Steinbach. To jest podstawowym powodem wściekłości, na jaką szefowa Związku Wypędzonych napotyka nie tylko w Polsce, lecz i w Niemczech. Polacy obawiali się, że takie miejsce pamięci w Berlinie, przypominające o wypędzeniu Niemców z niemieckich ziem na Wschodzie, i setki tysięcy ofiar tych wypędzeń, podważy status Polaków jako ofiar. Mowa była wręcz o niemieckiej próbie przeinaczania historii. Polaków utwierdzali w tych nieuzasadnionych obawach niemieccy politycy z lewego obozu, którzy chcieliby dalej kurczowo trzymać się swego czarno-białego obrazu historii i miłego im dotychczasowego kształtu stosunków z Polską. (...)

Jakiekolwiek uzupełnienia mogłyby zostać podjęte tylko za ich przyzwoleniem i za zgodą Polaków. (...)

Erika Steinbach natomiast tak daleko doprowadziła swój projekt, że nie mogła go już ignorować nawet jej rodzima partia CDU, a tym bardziej jeszcze CSU" - pisze komentator FAZ. "Lecz decyzja wielkie koalicji o stworzeniu "widomego znaku“ była sukcesem z wbudowanymi już elementami przeczącymi pierwotnej idei. Decyzja ta bowiem - nie tylko ze strony SPD - była motywowana tym, aby instytucję tę postawić pod państwową kuratelą i w ten sposób także uspokoić Polaków. "

Wycieczka etnograficzna

Bardzo obrazowo Berthold Kohler pisze:

"W ten sposób powstało rozwiązanie przypominające rezerwat, w którym - podobnie jak na czesko-niemieckim forum dyskusyjnym - grupka czerwonoskórych pod nadzorem całej rzeszy białych i światłych braci rozprawiać będzie o tym, jak oceniać plemienne wojny w granicach wyznaczonych przez, obecnie dość wyciszonego, Wielkiego Ducha Pojednania. Czerwonoskórym nie wolno było nawet samodzielnie zadecydować o tym, kogo wyślą do kręgu, który zasiąść ma przy ognisku rozpalonym przez Neumanna. Kiedy stwierdzono, że całego projektu nie da się już powstrzymać, jako widomy znak w kierunku Polaków należało chociaż zaoferować głowę Eriki Steinbach. Do jej ścięcia rękę przyłożył nawet nowy szef niemieckiej dyplomacji."

Niech Niemcy załatwią to sami

Autor twierdzi, że "o spokoju nie ma mowy, ponieważ nawet po załatwieniu Steinbach wciąż jeszcze nie ma zgody co do tego, czym ta fundacja w ogóle ma być: "widomym znakiem" tego, że wspomnienia wypędzonych i doświadczenie utraty ojczyzny stały się częścią kolektywnej pamięci Niemców, czy też miałoby być to następne narzędzie pojednania - szczególnie z Polską.

Partia SPD, która nie chce żadnego miejsca pamięci narodowej i która nie może odżałować tego, że nie powiodła się jej strategia internacjonalizacji zjawiska wypędzeń, dalej z zacięciem zabiega o tę modyfikację. A konflikt jest zaprogramowany już z góry, i to konflikt dogłębnie polityczny. Dotyka on właściwego Niemcom sposobu traktowania własnej historii i nie może zostać rozwiązany przez Bóg wie ilu zagranicznych naukowców ze wschodu, którzy, chcąc nie chcąc, spełniają także swą narodową misję.

Trzech członków rady naukowej już się wycofało. Polski historyk uzasadnił swoją decyzję tym, że fundacji nie chodzi o pojednanie z sąsiadami, lecz o pojednanie się Niemców ze sobą. Dobrze byłoby, żeby niektórzy Niemcy też to wreszcie pojęli." - konstatuje komentator frankfurckiej gazety.

FAZ / Małgorzata Matzke

Red.odp.: Jan Kowalski