Piotr Beczała: "Nie przebieram się w kreacje od Versace" [WYWIAD]
8 czerwca 2014Deutsche Welle: Kiedy śpiewak staję się gwiazdą opery - kiedy staje na scenie Metropolitan Opera?
Piotr Beczała: To środowisko i media traktują nas jak gwiazdy, my sami tego tak nie odczuwamy. Ciężko pracujemy nad doskonaleniem warsztatu. Najwięksi śpiewacy, z którymi zacząłem pracować jeszcze w Zurichu 15 lat temu to normalni ludzie, a nie celebryci.
Zamiast gwiazdorzyć chodzicie na przyjacielskie kolacje?
Tak! W Nowym Yorku jesteśmy sąsiadami z Anią Netrebko i nikt z nas nie przebiera sie w kreacje od Versace, by wspólnie wypić herbatę. Jesteśmy ze sobą rodzinnie zaprzyjaźnieni i wraz z moją żoną Kasią, wpadamy do siebie w kapciach. Jesteśmy normalnymi ludźmi, gwiazdorskie ekscesy nie są w branży mile widziane.
Piotr Beczała i Anna Netrebko. Jeden z najsłynniejszych duetów operowych świata. Który występ najbardziej utkwił Panu w pamięci?
Mieliśmy w Met piękną produkcję w zeszłym roku -„Manon” Messeneta. To był mój debiut w tej roli i to była fantastyczne przeżycie.
Czy to prawda, że mierzy się długość owacji, by ocenić sukces spektaklu?
Są pewne legendy. Owacje są długie, jeśli spektakl kończy się wcześniej. Inaczej jest po godzinie 23, kiedy ludzie śpieszą się ze względu na rezerwacje w restauracjach. W teatrach operowych w Wiedniu, Monachium czy Nowym Jorku owacje są bardzo gorące. Zagorzali fani potrafią klaskać przez 20 minut. I to jest piękne. Dopiero po 5 minutach takich owacji opada napięcie, człowiek wychodzi z roli i może się delektować tą chwilą.
Ale oprócz arii operowych, zaśpiewał Pan ostatnio też te operetkowe. Pierwszy solowy album dla renomowanej firmy nagraniowej Deutsche Grammophon poświecił Pan przebojom niemieckojęzycznym. Nie obawiał się Pan krytyki? Operetka to gatunek obecnie coraz mniej doceniany..
Zupełnie niezasłużenie. Pałeczkę od operetki przejął dziś musical i pop. Jednak w czasach, kiedy operetka była na topie, śpiewało ją wielu śpiewaków operowych: Richard Tauber, a później i tenorzy tacy jak Jan Kiepura czy Fritz Wunderlich. Operetka jest lżejszym gatunkiem, ale nie można powiedzieć, że łatwiejszym. Z operetki narodził się też szlagier, który bardzo spłycił ten gatunek. Skończyło się na śpiewaniu przy akompaniamencie keyboardow.
Sukces albumu „Twoje jest serce me” w Polsce przeszedł wszelkie oczekiwania. Status złotej płyty zdobył już w dniu premiery. Spodziewał się Pan tego?
To bardzo cieszy. Ten album to ukłon w stronę całej generacji śpiewaków, którzy ten gatunek traktowali bardzo poważnie.
Z niemieckimi teatrami operowymi związany jest Pan od wielu lat. Hamburg, Berlin, Monachium. Ma Pan swoje ulubione miejsca w Niemczech, do których chętnie wraca?
Problem polega na tym, ze w Niemczech jest spora liczba teatrów operowych, które się liczą. Jako śpiewak międzynarodowy, mogę wybrać w sezonie jeden czy dwa, na więcej nie mam czasu. Niemcy to ogromny rynek operowy. Bardzo lubię Monachium i Bawarię, troszkę mi to przypomina południową Polskę przez lekko górzyste tereny. Jestem kosmopolitą, znam niemiecki, więc wszędzie czuje się dobrze, ale Monachium jest szczególnie "niebezpieczne" z uwagi na wspaniałe jedzenie i na piwo. Zawsze po spektaklu chodzimy do restauracji na fenomenalną kaczkę z czerwona kapusta, albo na Schweinebraten.
Rocznie bierze Pan udział w około 75 spektaklach i koncertach, co wiąże się z dużą eksploatacją głosu. Są w kontraktach zapisy czego śpiewakom nie wolno robić ze względu na głos?
W kontrakcie zazwyczaj wpisane są jedynie rzeczy bardzo ryzykowne, których nie wolno mi robić. Podejrzewam, że niespecjalnie chętnie dyrekcja widziałaby mnie skaczącego na banji dzień przed spektaklem.
Podobno ma Pan listę reżyserów, z którymi nigdy nie podejmie współpracy..
Nigdy nie mów nigdy, ale jest kilka nazwisk reżyserów jak i dyrygentów, którzy nie są mi po drodze. Praca z nimi byłaby stratą czasu.
Jak postrzega Pan operę?
To najpiękniejszy gatunek sceniczny. Najszlachetniejsze połączenie teatru i muzyki, dające wykonawcy niezwykłe pole do popisu i objawienia przed publicznością swojej wrażliwości.
Ile czasu zajmuje przygotowanie do roli?
To jest proces. Pracę nad rolą zaczynam ok. rok przed premierą. Czytam literaturę na temat danej opery, szukam najlepszych wykonań, najczęściej starych mistrzów. Potem rozpoczynam próby z pianistą. Ulubione role to te, które są budowane na kanwie wielkiej literatury jak Faust, Werter czy Romeo. Bardzo lubię czytać i zanim wyjadę do Stanów na spektakl, to miesiąc wcześniej wysyłam z Polski paczkę z książkami
Nie myślał Pan o e-bookach? Może byłoby lżej..
Jestem trochę staromodny. Mam parę e-booków ale wolę książki.
Nie podąża Pan za nowinkami technologicznymi.
Ostatnio zostałem nawet wyśmiany. Przyszedłem wymienić stary model iPhona 3s. Jak zobaczył go młody człowiek w sklepie, to nie chciał uwierzyć. Nie mam czasu na pogoń za gadżetami...
A ciekawe, co muzyk operowy ma na play liście do słuchania..
Oczywiście mam utwory, których się uczę, nieśmiertelnych Beatlesów, trochę muzyki pop i polskich wykonawców. Bardzo lubię Annę Marię Jopek, zaraziłem się od żony.
Która też jest śpiewaczką operową. Zrezygnowała z kariery dla Pana?
Nie chcieliśmy zostać małżeństwem korespondencyjnym. Moja żona przez kilka lat też śpiewała odnosząc wielkie sukcesy, ale potem zrezygnowała z kariery by być ze mną. Jesteśmy szczęśliwym małżeństwem zbudowanym na przyjaźni i miłości do muzyki. Zawsze wspólnie podróżujemy i mieszkamy tam, gdzie akurat występuję.
Jak często bywa Pan w Polsce?
Niestety bardzo rzadko.
Propozycje z Polski, nie są dla pana wystarczająco atrakcyjne?
W praktyce wygląda to tak, że polskie teatry operowe planują o wiele za późno i propozycje przychodzą, kiedy mój kalendarz jest już zapełniony. Kontrakty ze światowymi operami mam podpisane na 5-6 lat do przodu. Ale trzymam rękę na pulsie.
Piotr Beczała, Aleksandra Kurzak, Mariusz Kwiecień. To światowa czołówka śpiewaków operowych. Czy Polacy mają już swoją markę w branży?
Niedawno razem z Mariuszem otworzyliśmy nowy sezon w Metropolitan Opera, gdzie światowe media podkreślały, że jesteśmy Polakami i to jest już coś. Tworzymy polską markę, ale dopóki nie będziemy mieć też dyrygentów i reżyserów na światowym poziomie, to będzie nam bardzo trudno.
Co Pan będzie robił po zakończeniu kariery?
Będę uczyć śpiewu. Już przygotowuję grunt pod tą działalność, bo prowadzę kursy mistrzowskie dla śpiewaków w Met, wiedeńskiej Staatsoper, czy w Salzburgu podczas festiwalu. Nawet przez Internet dostaje wiele pytań technicznych i staram sie pomagać młodym ludziom. Pamiętam jak to było, jak zaczynałem.
W Pana przypadku droga była długa.. bo ani nie ma Pan muzyków w rodzinie, ani nie został Pan „wyłowiony”. Jak Pan to wszystko osiągnął?
Miałem bardzo skromne marzenia i nigdy nie myślałem, że mogę tak wiele osiągnąć. Nie stawiałem sobie celów tak wysoko.To był proces. Na początku miałem jednego agenta, który w ogóle nie miał siły przebicia, ale cały czas sie doskonaliłem. Nie ma reguł, liczy się tylko pasja i ciężka praca.
Rozmawiała Anna Macioł