Pierwszy winiarz z Polski nad Mozelą
11 kwietnia 2009Latem Andrzeja Gresztę można spotkać w winnicach środkowej Mozeli, bo to czas podwiązywania i obcinania pędów oraz wyrywania chwastów, a jesienią, bo to pora winobrania. Pierwszy winiarz z Polski nad Mozelą, stracił głowę dla urody tej bajecznej rzeki - tak jak 2000 lat temu starożytni Rzymianie.
W tym niepowtarzalnym pejzażu, na najstarszym obszarze uprawy winorośli w Niemczech, Andrzej Greszta robi własnego rieslinga z ponad czterdziestoletnich krzewów. Gospodarzy na 1 hektarze przeważnie łupkowych winnic w środkowym biegu Mozeli, na dwóch najlepszych siedliskach jak Steffensberg i Letterlay na tzw. Kröver Nacktarsch, które już kupił lub dzierżawi.
Od samego początku mierzy się z najlepszymi, a okoliczni winiarze wysoko cenią jego umiejętności, pasję i instynkt oraz okazują wiele sympatii.
– „Uważają mnie za swojego i dają mi do zrozumienia, że jestem na dobrej drodze, że powinienem to robić, że cieszą się z tego” – opowiada. To, że Andrzej Greszta jest na dobrej drodze potwierdził także brytyjski krytyk winiarski i dziennikarz światowej sławy, miłośnik rieslinga, Stuart Pigott. -„Próbował moje wina i zrobiły na nim duże wrażenie. Pogratulował mi. To było dla mnie dodatkowe potwierdzenie, że obrałem właściwą drogę." Andrzej Greszta przyznaje, że to spotkanie ze Stuardem Pigott i jego opinia były dla niego bardzo ważne.
Od prac sezonowych do szkoły winiarskiej
Po raz pierwszy Andrzej Greszta przyjechał nad Mozelę w 1995 roku na prace sezonowe do winiarni Karl-Heinza Trossena. – „Już wtedy zauważyłem, że praca w winnicy bardzo go interesuje i sprawia mu przyjemność. W ostatnich latach, kiedy do mnie przyjeżdżał, pracował zupełnie samodzielnie” - podkreśla Trossen.
Andrzej Greszta praktykował potem u Daniela Vollenweidera i Carla Loewena. Mówi, że chciał po prostu poznać różne metody uprawy winorośli i produkcji wina. Sam hołduje tradycyjnym i naturalnym metodom, podobnie jak najmłodsze pokolenie okolicznych winiarzy, którzy stawiają na jakość a nie ilość.
Jan Klein z winiarni Staffelter Hof, potomek jednego z najstarszych rodów winiarzy opowiada, że historia Andrzeja Greszty fascynuje wszystkich nad Mozelą. - "Przyjechał nad Mozelę pracować w winnicach jako młody chłopak. Wtedy go poznałem. Zanim zdecydował się pójść do szkoły winiarskiej, miał już sporą wiedzę o fachu. Już wcześniej zachęcałem go do nauki tego zawodu i tak nasza przyjaźń się powoli rozwijała - wspomina Jan Klein. Niemiecki winiarz wydzierżawił w końcu Polakowi jedną z jego winnic, żeby mógł zrobić swoje pierwsze własne wino.
Od początku wiedział, że pan Andrzej ma instynkt dobrego winiarza. Do tego ciężko pracuje, jest bardzo zdyscyplinowany i ma sprecyzowane wyobrażenie o tym, co chce robić.
- "Pracuje jak my, tradycyjnymi metodami, a do tego trzeba mieć pasję. Podziwiam go za to. Dlatego tak szybko odniósł sukces. Jego wino ma klasę i od razu wzbudziło zainteresowanie" - dodaje Jan Klein. Cieszy się z sukcesu przyjaciela. "Będzie mu z tym łatwiej- mówi - bo zaczął nad Mozelą od zera".
Andrzej Greszta ma obecnie 38 lat. Przyjechał nad Mozelę ze wschodu Polski, spod Zamościa. W 2008 roku skończył trzyletnią szkołę winiarską. Dostać się tam było stosunkowo łatwo. Wystarczyło zaświadczenie, że zawodu winiarza nie można zdobyć w Polsce. Szanse na spełnienie marzeń stworzyło też wejście Polski do Unii Europejskiej. - „Od początku wszystko jakby się zsynchronizowało, z pobytem, z przejściem na własną działalność. To szło razem w parze z wejściem Polski do Unii” - podkreśla.
Na własnym rozrachunku
W 2006 roku Andrzej Greszta wyprodukował 1400 litrów własnego wina, rok później trzy razy więcej. Wykreował najpierw 3 rieslingi: Auslese i Spätlese od wytrawnych po słodkie, obecnie oferuje ich pięć. Niedawno przeszedł na własną działalność gospodarczą. Ale kreuje nie tylko własną markę. Współpracuje od niedawna z winniarnią Casparii w Traben-Trarbach, Albrechta i Anke Eggert. –„ Bardzo cenimy osobowość Andrzeja. Lubimy go jako człowieka, Lubimy też jego wina, które zaskoczyły nas klasą. Mają mocny charakter i wspaniały bukiet. To są prawdziwe, rasowe rieslingi. Ponieważ chcemy rozwijać i zmieniać paletę naszych win, nasz wybór padł na Andrzeja. Mam nadzieję, że z jego pomocą osiągniemy nasz cel” – mówi Anke Eggert.
Brat Andrzeja Greszty, Wiesław, od lat przyjeżdża do pracy w winnicach w Palatynacie. Nie wszyscy mu wierzą, że jego brat jest winiarzem nad Mozelą. „Pokazywałem z gazety zdjęcie brata winiarzowi. Ten winiarz nie wierzył, jak może być, że chłopak taki, który przyjechał ileś tam lat temu z Polski, osiadł nad Mozelą i ma dobre wino. To jest, mówi, niemożliwe” – śmieje się Wiesław, który jest bardzo dumny z brata.
Młodych winiarzy z Kröv, takich jak Markus Boor, to nie dziwi: - „Właściwie nie. Dziwi mnie tylko, że tak mało ludzi chce w naszym regionie zostać winiarzami. Im więcej ludzi tu przyjedzie robić wino, tym lepiej dla regionu. Mamy jeszcze dużo miejsca na winnice na tych stromych stokach" - mówi.
Jan Klein też tak myśli i stanowczo zaprzecza, że ktokolwiek z młodych winiarzy traktuje Andrzeja jako konkurenta: „Dzisiaj liczy się jakość. A w tym szczególnym regionie uprawy Rieslinga na stromych stokach mamy szansę robić wino wysokiej klasy. Dlatego musimy się trzymać razem i pracować na to, żeby nasze wina zdobyły większą sławę. Mamy więc wspólny cel, w pojedynkę nie uda nam się go osiągnąć”.