Odwilż w relacjach USA-Kuba. Barack Obama pisze kawał historii
19 grudnia 2014"Historię się tworzy" - pisze "Tageszeitung": "Barack Obama, zapowiadając zmiany w polityce Stanów Zjednoczonych wobec Kuby, pisze kawał historii. Prezydent dotknął granic tego, co mu wolno w ramach władzy wykonawczej. Nie oznacza to jeszcze faktycznej normalizacji w stosunkach obydwu krajów - na przeszkodzie stoi jeszcze embargo, które może znieść tylko Kongres. Ale to, co Obama zapowiedział w środę, jest największym i najważniejszym krokiem w tym względzie od 1961 r. Teraz pojawia się wreszcie prezydent, dwa lata przed upływem kadencji, którego świat wypatrywał w Białym Domu już od 2009 roku, a który w wielu przypadkach był po prostu nieobecny. Krok Obamy świat przyjął z zadowoleniem".
"Berliner Zeitung" uważa, że "Jeżeli Amerykanie chcą chociaż średniofalowo odzyskać to, co utraciły, muszą się najpierw pokazać jako godny zaufania partner. Chodzi o imigrantów, czyli także o Kubę. Dla rządów Ameryki Łacińskiej - i to nie tylko lewicowych wśród nich - te dwie kwestie stały się sprawdzianem dla USA. Znaczenie nie tylko symboliczne miała ich groźba, że bez zaproszenia Kuby, również oni przyczynią się do fiaska amerykańskiego szczytu wiosną w Panamie, pomimo że jest on otwarty wyłącznie dla demokracji reprezentatywnych. Obama wykazał się podwójnie: uwolnił swój kraj i kontynent od starego balastu".
"To boli, że zwrot Baracka Obamy w kwestii Kuby, zapisze się jako sukces na konto braci Castro" - uważa "Frankfurter Allgemeine Zeitung". "Ich represyjny reżim nie zasługuje na taką nagrodę. Kubańscy emigranci będą wkrótce słać jeszcze więcej pieniędzy na wyspę i reżim będzie oskubywał z każdego dolara. Najpóźniej na szczycie amerykańskim w kwietniu Raul Castro zasiądzie przy jednym stole z Obamą; wcześniej jeszcze będzie gościł wysoką delegację z Waszyngtonu. Nikt nie życzy sobie takiej popularności dla dyktatora, ale na szczęście Obamy to nie zraziło. (...) Światowe mocarstwo na drugim końcu świata wygrało zimną wojnę, ale nie udało mu się ujarzmić swoich sąsiadów, Fidela i Raula Castro. Przede wszystkim amerykański rząd zbyt długo ignorował, ile wiarygodności w Ameryce Łacińskiej kosztowało go kurczowe trzymanie się swojej nieskutecznej polityki wobec Kuby ".
Stołeczny "Tagesspiegel" uważa, że "Barack Obama dzięki swojej inicjatywie położył kres jakiemuś totalnemu absurdowi geopolitycznemu. Stosunki transatlantyckie Stanów Zjednoczonych, pomimo zdarzającej się niepogody, są od lat stabilne. Od czasu, gdy urodzony na Hawajach prezydent poszerzył horyzont Amerykanów o relacje z sąsiadami na Oceanie Spokojnym, bezwiednie sprawił on, że jawne stało się, iż stosunki z najbliższymi partnerami Waszyngtonu, na tym samym kontynencie, są w opłakanym stanie. Bezkompromisowa polityka wobec Kuby uniemożliwiała właśnie to, żeby USA wyszły wreszcie z cienia swojej własnej, niegdyś brutalnie forsowanej polityki władzy w grajdołku Ameryki Środkowej. Teraz to się może zmienić".
"Landeszeitung Lueneburg" pisze: "Obama to nie żadna 'lame duck'. Pomimo że w Kongresie ma przeciwko sobie większość, Barack Obama 'wbija słupy', które na trwale zapiszą jego rządy na kartach historii. Pomimo torpedowania wszystkiego przez republikanów, inicjatywa Obamy jest dalekowzroczna. Po pierwsze okazja jest sprzyjająca, bo protektor Kuby - Rosja - sama boryka się z poważnymi trudnościami. Po drugie, poluzowanie amerykańskiego embarga mogłoby wytrącić z ręki temu socjalistycznemu poletku doświadczalnemu w tropikach najsilniejszy argument uzasadniający represje i biedę. Kubańczycy mogliby się zorientować, że to wina ich gospodarki planowej, kiedy na państwowych targowiskachbrakuje ryb, a nie potępianych w czambuł Amerykanów. Jednocześnie istnieją szanse, że mogłaby zacząć kruszyć się antywaszyngtońska falanga na subkontynencie południowoamerykańskim".
opr. Małgorzata Matzke