Niemcy: coraz mniej kobiet w polityce
4 września 2017„Moi panowie i panie": tymi prostymi słowami 19 lutego 1919 r. rozpoczęło się w Zgromadzeniu Narodowym Republiki Weimarskiej przemówienie, które przeszło do historii – także z racji jego treści, ale przede wszystkim dlatego, że wygłosiła je kobieta. Urodzona w ówczesnym Landsbergu an der Warthe (obecny Gorzów Wielkopolski) Marie Juchacz była pierwszą kobietą, która wygłosiła mowę na forum wybranego demokratycznie niemieckiego parlamentu. Zaledwie trzy miesiące wcześniej weszła w życie ustawa przyznająca kobietom prawo wyborcze.
Polityk SPD Marie Juchacz była jedną z 37 kobiet, które w 1919 r. weszły do parlamentu. Stanowiły tym samym około dziewięć procent wszystkich posłów. Dzisiaj, blisko sto lat później, kobiety stanowią 37,1 proc. składu Bundestagu. Tym samym są w niemieckim parlamencie ciągle mniejszością. W międzynarodowym rankingu dot. parytetu kobiet Niemcy plasują się na 22 z ogółem 190 miejsc. Według najnowszych sondaży, po wrześniowych wyborach do Bundestagu sytuacja może się jeszcze pogorszyć: udział kobiet w parlamencie może spaść do 32 proc.
Troje dzieci i 80-godzinny tydzień pracy
Czyżby kobiety nie chciały mieszać w polityce, czy jest im po prostu trudniej uprawiać politykę zawodowo? Dorothee Bär (CSU), posłanka obecnego Bundestagu, uważa, że panie muszą się bardziej wykazać niż panowie. Zwłaszcza jej młode, bezdzietne koleżanki są oceniane szczególnie krytycznie i cząsto nie są traktowane poważnie. Kiedy z kolei kobieta polityk ma dzieci, liczy się to jej za minus. – Trzeba naprawdę być twardą. I przyznam, że sama, po każdym kolejnym dziecku, stawałam się coraz bardziej twarda – powiedziała Bär w rozmowie z DW. Jest matką trojga dzieci i pracuje 70 do 80 godzin tygodoniowo. Kiedy w tygodniach posiedzeń parlamentu jest w Berlinie bez rodziny, pracuje nawet jeszcze dłużej. – Wieczorem nikt na mnie nie czeka w domu – tłumaczy Bär.
Jej partia – bawarska CSU wprowadziła u siebie obok parytetu kobiet także program mentorski. Samo założenie, że „kobiety muszą więcej”, nie wystarczy. Także one same muszą chcieć być aktywne – uważa Bär. A wiele pań nie chce się angażować w politykę. Wiele jej przyjaciółek ma małe dzieci i pracuje na pół etatu. W polityce zawsze pracuje się co najmniej na pełen etat. – I powiem to otwarcie: wiele kobiet nie chce sobie tego robić – przyznaje posłanka CSU.
Więcej pań – lepsza przyszłość
Z ramienia chadecji (CDU i CSU) zasiada w niemieckim parlamencie 79 pań na 230 panów. Także wiceprzewodnicząca CSU Barbara Stamm uważa, że w jej partii jest jeszcze sporo do zrobienia. – Cała partia powinna zdawać sobie sprawę, że jeżeli mamy odnosić w przyszłości sukcesy, o obliczu CSU muszą stanowić także kobiety – mówi 72-letnia Stamm. Inne partie już wcieliły zamiar w czyn. Zielonych i partię Lewica reprezentuje w Bundestagu nawet trochę więcej kobiet niż mężczyzn. Partie te skorzystały z szansy szybciej niż inne.
Szybko przejęła też inicjatywę socjaldemokratka Hannelore Kraft. W wyborach krajowych w Nadrenii Północnej-Westfalii w 2005 r. SPD mocno straciło na popularności. – Pani Kraft natychmiast skorzystała z okazji – mówi w rozmowie z DW politolog Wichard Woyke z uniwersytetu w Münster. Najpierw Kraft objęła przewodnictwo SPD w Landtagu, potem została szefową SPD w Nadrenii, w końcu w 2010 została wybrana premierem swojego kraju.
Dużo pracy i szorstka atmosfera
Rodzina i kariera polityczna prowadząca aż do mandatu Bundestagu – na dłuższą metę to nie do zrobienia – uważa Woyke.
– Chyba, że w domu jest mąż, który będzie wychowywał dzieci i przejmie obowiązki gospodyni domowej – tłumaczy politolog. To się zdarza, ale raczej bardzo rzadko. Która kobieta chce wejść do polityki, musi się nastawić na ogrom pracy i częściowo bardzo szorstką atmosferę. – Nawet, jeżeli stosunek do kobiet zmienił się na lepsze, polityka jest w swoich w strukturach ciągle jeszcze zdominowana przez mężczyzn – argumentuje Woyke.
Także polityk CSU Dorothee Bär czuje to raz po raz na własnej skórze. Podczas gdy ona sama ciągle jest pytana, jak sobie radzi z wychowywaniem dzieci, jej męża – także polityka – jeszcze nikt o to nie pytał. – Najwyraźniej z góry się zakłada się, że jakoś to funkcjonuje – irytuje się Bär.
Kwestia władzy i delikatne pytania
Jest jeszcze ta sprawa z kwestią władzy. Kobieta nie powinna zbytnio cieszyć się władzą, bo zaraz wydaje się to podejrzane – uważa Bär. Mimo to angażowanie się kobiet w polityce opłaca się, bo panie mają często inne priorytety i inne podejście, zwłaszcza do niektórych tematów. Podczas spotkań z obywatelami w ramach godzin przyjęć ktoś zapytał ją np. o jej opinię na temat sztucznego zapłodnienia i niepłodności partnera. Jej kolegom politykom nikt nigdy nie stawiał takich pytań. – Co mnie wcale nie dziwi, bo z facetem o takich rzeczach się nie rozmawia – podsumowuje Bär.
Nastassja Shtrauchler / Elżbieta Stasik