Niemcy chcą walczyć z tajnymi służbami USA
26 lipca 2014Rząd federalny zareagował na ujawnione ostatnio przypadki działalności amerykańskich tajnych służb zapowiedzią dofinansowania kontrwywiadu i rozszerzenia jego działalności na kraje sojusznicze, ale eksperci są przekonani, że nie dojdzie do zwrotu o 360 stopni. Brakuje na to pieniędzy i możliwości.
Większe pieniądze to nie wszystko
Kto chciałby rozbudować niemiecki kontrwywiad cywilny i wojskowy tak, aby skutecznie chronił kraj przed "nadmiernym" wścibstwem tajnych służb także krajów sojuszniczych, ten potrzebuje do tego o wiele więcej pieniędzy, wyszkolonego personelu i specjalistycznego sprzętu niż do tej pory. Teoretycznie jest to możliwe, w praktyce jednak - niewykonalne, twierdzą zgodnym chórem eksperci.
Nie ma wątpliwości, że rządząca obecnie koalicja chadecko-socjaldemokratyczna mogłaby bez przeszkód przeforsować w Bundestagu zwiększenie etatu Federalnej Służby wywiadowczej (BND) i Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (BfV). Cały szkopuł jednak w tym, że minister finansów musiałby długo szukać pieniędzy na ten cel. Ale nawet gdyby je znalazł, nie znaczy to jeszcze, że Niemcy zaczęłyby z miejsca prowadzić wywiad globalny na taką skalę, na jaką uprawiają go USA, Rosja i Chiny.
Na szczęście nie jest to potrzebne. Niemcy mogą trzymać się dotychczasowej linii postępowania i zwracać uwagę głównie na działalność tajnych służb Rosji, Chin i Iranu, ale też o wiele uważniej niż do tej pory przyglądać się działaniom państw sojuszniczych z USA na czele. Wprowadzenie poprawek jest konieczne, ale przestawienie kontrwywiadu o 360 stopni i zwrócenie go także przeciwko sojusznikom z NATO, tak jak sugerują to szef Urzędu Kanclerskiego Peter Altmaier, Szef MSW Thomas de Maiziére i szef MSZ Frank-Walter Steinmeier, wymaga najpierw udzielenia odpowiedzi na parę podstawowych pytań.
Na czym ma polegac zwrot o 360 stopni?
Określenie to przypisuje się ministrowi spraw wewnętrznych. Nikt nie wie, na czym ów zwrot ma polegać. Jego resort nie udziela w tej sprawie żadnych informacji, co zrozumiałe. Mówiąc ściślej, Thomas de Maiziére powiedział o prowadzeniu obserwacji w polu widzenia 360 stopni, ale i to określenie jest niejasne i otwiera pole do daleko idących dociekań.
Taka obserwacja oznacza stałe patrzenie na ręce wszystkim. Także sojusznikom. Oznacza to zasadniczy zwrot w polityce Niemiec wobec nich, co wymaga podjęcia decyzji politycznych. Poważnych, o długofalowym działaniu i trudnych do przewidzenia skutkach.
Plany w tej sprawie ponoć są, ale z oczywistych względów nie dyskutuje się o nich publicznie i wszelkie informacje na ten temat należy traktować jako domniemania i spekulacje. Nie można jednak wykluczać zasadniczej zmiany w działaniu niemieckiego kontrwywiadu, bo raz już się na to zanosiło.
Na początku lat 90-tych XX wieku ówczesny koordynator ds. służb specjalnych w Urzędzie Kanclerskim Bernd Schmidbauer domagał się od kanclerza Helmuta Kohla ostrego postępowania z agentami sojuszniczych wywiadów i innych tajnych służb z państw sojuszniczych, przede wszystkim z USA, którzy przejawiali w Niemczech, mówiąc językiem dyplomatycznym, nadmiernie ożywioną działalność. Z uwagi na dobro stosunków niemiecko-amerykańskich kanclerz Kohl nie przystał wtedy na tę propozycję.
Co jest możliwe, a co nie i dlaczego?
Jeśli mamy dziś ponownie do czynienia z potrzebą lepszego kontrolowania działalności zaprzyjaźnionych tajnych służb, to eksperci w tej materii, tacy jak Erich Schmidt-Eenboom dobrze wiedzą, co i jak należałoby zrobić. W gruncie rzeczy sprawa jest prosta.
Kontrwywiad w każdym kraju działa w podobny sposób. Zawsze dwutorowo. Prowadzi kontrolę techniczną aktywności obcych służb poprzez nasłuch radiowy i elektroniczny oraz monitorowanie sieci internetu i innych kanałów i środków łączności, czyli, mówiąc krótko, "stawia na technikę", ale nigdy nie zaniedbuje "klasycznych" metod śledzenia działalności obcych agentów po prostu depcząc im po piętach i starając się ich zwerbować przy każdej, sprzyjającej okazji.
Tyle teoria. W praktyce sprawy się komplikują nie tylko dlatego, że zwerbowany agent może okazać się podstawioną "wtyczką", a dane z obserwacji elektronicznej mogą zostać niewłaściwie zinterpretowane. Chodzi o to, że Niemcy, jak podkreśla Erich Schmidt-Eenboom, nie mogą wykryć przy użyciu własnych agentów, działających w USA czy w Wielkiej Brytanii, jakie działania wywiadowcze te dwa państwa prowadzą na terenie RFN.
Nie mogą z dwóch powodów. Po pierwsze jest ich za mało. - Dość powiedzieć, że na jednego naszego agenta na Tajwanie przypada 150 amerykańskich - mówi. Po drugie, taki zwrot jest niemożliwy ze względów politycznych i byłby posunięciem szkodliwym z punktu widzenia szeroko pojętych interesów Republiki Federalnej Niemiec.
- Wywiad RFN nie zaryzykuje korzyści jakie odnosi ze współpracy z CIA w wielu krajach świata. Poza tym jesteśmy skazani na amerykańskie służby w walce z terroryzmem - twierdzi Schmidt-Eenboom. I wreszcie: w naszych służbach pracują ludzie nastawieni przychylnie wobec Amerykanów i związani z nimi licznymi więzami, także osobistej przyjaźni. Takie nagłe odwrócenie frontów mogłoby spotkać się wręcz z bojkotem z ich strony.
Pozostają drobne korekty i lepsza technika
W tej sytuacji odpowiedź na pytanie: co można zrobić?, wydaje się stosunkowo prosta. Przede wszystkim należy usprawnić technikę zabezpieczania przed podsłuchem i innymi formami inwigilacji elektronicznej wszystkiego, co ważne, i wszystkich, którzy są jej obiektem. - To jest stosunkowo proste, działa całkiem dobrze i nie kosztuje majątku - mówi Erich Schmidt-Eenboom.
Już samo szyfrowanie poczty elektronicznej, SMS-ów i rozmów prowadzonych przez komórkę obrzydza życie podsłuchującym. Owszem, podsłuchać można każdego, każdy kod i szyfr można teoretycznie z czasem złamać, ale bardzo często liczy się właśnie czynnik czasu i te proste metody są w praktyce nie do pogardzenia.
Nie należy mieć jednak złudzeń, że nawet ich najbardziej wyrafinowane technicznie formy okażą się w stu procentach skuteczne. Tak nie jest i nigdy nie będzie, kontrwywiad z zasady prowadzi działalność defensywną i reaguje na posunięcia drugiej strony, choć zawsze stara się je przewidzieć i uprzedzić. Ale inicjatywa należy do przeciwnika, ktokolwiek nim jest.
- Niemcy nigdy nie będą w stanie skutecznie obserwować i kontrolować wszystkich agentów z wszystkich krajów, bo skupienie uwagi na sojusznikach z NATO oznaczaloby automatycznie rozluźnienie kontroli nad Rosjanami i Chińczykami - mówi Schmidt-Eenboom.
A więc w praktyce zwrot o 360 stopni będzie oznaczał skupienie się niemieckiego kontrwywiadu głównie na agentach amerykańskich i brytyjskich. Stosunki między kanclerz Merkel i premierem Cameronem są bardzo napięte, natomiast USA bacznie przyglądają się wszystkliemu, co odnosi się do kontaktów niemiecko-chińskich na wszystkich płaszczyznach, ponieważ to Chiny są dziś ich głównym rywalem na rynkach miądzynarodowych. Oba kraje mają także inne powody interesowania się Niemcami.
Mniej ważne są natomiast działania innych sojuszniczych wywiadów, na przykład francuskiego. Przede wszystkim dlatego, że Niemcy i Francja mają więcej wspólnych interesów i więcej ich łączy niż dzieli, czego nie da się powiedzieć o USA i o Wielkiej Brytanii. Na przykład niemiecko-francuska współpraca w sektorze zbrojeniowym układa się tak dobrze, że ze strony Francji od lat 90-tych XX wieku w praktyce nie odnotowano żadnych poważniejszych przypadków prowadzenia działalności szpiegowskiej w Niemczech.
Wolfgang Dick / Andrzej Pawlak