To dobrze, że rozmowy w sprawie fuzji Deutsche Banku i Commerzbanku nie będą kontynuowane. Bo co mogłoby też powstać z mariażu dwóch małych, kulejących banków? Duży kulejący bank. Pierwszy z nich, niegdyś wyniosły i odpowiednio arogancko zachowujący się Deutsche Bank ma bilanse obciążone ryzykownymi bilionowymi aktywami. Drugi, zawsze działający w cieniu wielkiego konkurenta, wciąż wisi na kroplówce państwa. Już samo tylko wyobrażenie, że nowy bankowy twór Deutsche Commerzbank stałby się bankiem w którym państwo miałoby 5 proc. udziałów, prawdopodobnie skutecznie hamowało motywację zespołu negocjatorów Deutsche Bank.
Lata świetlne za USA
Deutsche Bank podczas kryzysu finansowego przed 10 laty wszem i wobec oświadczał, że „wstydziłby się przyjąć pomoc państwa”. Szkoda jednak, że tego nie zrobił, bo wtedy przypuszczalnie nie przyszłoby nikomu nawet na myśl, by dziś zmuszać go do fuzji.
Spójrzmy na USA: tam banki w kryzysie finansowym MUSIAŁY przyjmować pomoc państwa. Dziś wszystko spłaciły i JP Morgan i całej reszcie urosły takie muskuły, że aż trudno im się ruszać. JP Morgan np. w pierwszym kwartale zarobił 9 mld dolarów, Wells Fargo niecałe 6 mld., Goldman Sachs, któremu po drodze naprawdę nie było łatwo, 2 mld., a Deutsche Bank mizerne 200 mln. euro po opodatkowaniu. I jest to wynik i tak znacznie wyższy od spodziewanego.
Jest cały szereg powodów, dla których nie można było dalej negocjować fuzji. Opór pracowników w obydwu bankach był bardzo silny; oczywiście przede wszystkim dlatego, że chodziło o dziesiątki tysięcy miejsc pracy, ale także ze względu na cenę, jaką Deutsche Bank przypuszczalnie musiałby wyłożyć na stół: 12 mld euro. A tyle po prostu nie ma on w sejfie, czyli znowu musiałby poprosić o dodatkowe pieniądze udziałowców. Tyle, że oni od 2009 r. już wpompowali w Deutsche Bank 33 mld euro, co nie przyniosło żadnego widomego efektu. Dlatego odpowiednio duża była powściągliwość wobec tych planów.
Deutsche Bank wydał dokumenty związane z Donaldem Trumpem
Niechlubna rola polityki
Nie ziści się więc sen niemieckiego ministra finansów Olafa Scholza, któremu marzyłby się jakiś narodowy bankowy champion. Od prawie roku nie przepuszcza on żadnej okazji, by snuć fantazje na ten temat. Nawet ściągnął do swojego ministerstwa bankiera Joerga Kukiesa, byłego szefa niemieckiego oddziału Goldman Sachs, aby forsować swoje plany. Gdy Deutsche Bank i Commerzbank w marcu br. wreszcie ugięły się pod ich presją i podjęły oficjalne rozmowy, ze strony ministerstwa nadeszła uwaga, że jest to tylko i wyłącznie sprawa tych firm i fuzja będzie miała sens, kiedy będzie rentowna. W ten sam sposób minister zareagował dziś na informację o fiasku rozmów. To szczyt obłudy!
Co będzie więc dalej? Włoski bank UniCredit i holenderski ING podczas toczących się negocjacji już sygnalizowały zainteresowanie przejęciem Commerzbank. Pokazuje to, że przy fiasku czysto niemieckiego rozwiązania otwarte są drzwi do konsolidacji na płaszczyźnie europejskiej. Bo to, że Europa potrzebuje silnych banków, nie podlega w ogóle kwestii.
Quo vadis?
Jak do tej pory nikt nie przejawia jednak zainteresowania Deutsche Bankiem. Nikt nie chce poparzyć sobie palców. Atrakcyjny jest jedynie jeden jego oddział: zarządzania majątkiem DWS, pasujący do takiego samego oddziału szwajcarskiego wielkiego banku UBS. Ale co potem? Co będzie z resztą Deutsche Banku? Czy jest jakiś plan B po fiasku rozmów z Commerzbankiem?
Jasne jest, że Deutsche Bank musi kontynuować rozpoczęty kurs restrukturyzacji. W każdym wypadku będzie on oznaczał likwidację miejsc pracy, a ponieważ na płaszczyźnie międzynarodowej bank jest słaby i amerykańskie banki grają w zupełnie innej lidze, Deutsche Bank może mieć tylko jeden cel: musi stać się niezawodnym partnerem niemieckiej gospodarki i to na całym świecie. Kiedyś bankowi temu przyświecał taki właśnie cel, dopóki nie pogrążyły go wybujałe ambicje późniejszych szefów. A właśnie na tym bank powinien się skoncentrować i nie ma on żadnej innej szansy.