Mundial 2014: Jogi kontra Klinsi
24 czerwca 2014Niemieccy kibice-nostalgicy natychmiast myślą o Gijón. O „hańbie z Gijón”. Podczas Mistrzostw Świata w Hiszpanii w 1982 roku sytuacja przed ostatnim meczem grupowym była jasna: jeżeli Niemcy wygrają z Austrią 1:0, obydwie ekipy przejdą dalej. I rzeczywiście. Już po dziewięciu minutach meczu napastnik Horst Hrubesch strzelił dla Niemiec gola. Obydwa zespoły uzgodniły „pakt nieagresji”, przez resztę meczu bawiły się tylko piłką i Algieria, której dalszy udział w turnieju zależał od wyniku tego meczu, mogła tylko bezradnie patrzeć, jak Niemcy i Austriacy wykopują ją do domu.
– Nasza drużyna nie jest stworzona do remisu – w zarodku tłumi wszelkie spekulacje trener reprezentacji USA Juergen Klinsmann. Po 2:2 w meczu USA z Portugalią sytuacja jest jasna: kiedy w ostatnim meczu grupowym spotkają się Niemcy i Amerykanie, do awansu do 1/8 finału obydwu reprezentacjom wystarczy remis.
Klinsmann podkreśla, że nie prowadzi ze swoim niemieckim kolegą Joachimem "Jogi" Loewem żadnych „friendship calls”, żadnych rozmów telefonicznych. I to już od dawna, potwierdza Joachim Loew. – Chyba jasne, że nie mieliśmy ostatnio kontaktu. Przed takim turniejem, na którym spotkają się obydwie drużyny, to normalne – kwituje. Nie jest przy tym tajemnicą, że obydwu selekcjonerów łączy coś więcej, niż tylko ten sam zawód.
Żadnego kontaktu, nawet nie po szwabsku
W 2006 roku Loew i Klinsmann, czyli Jogi i Klinsi, dyrygowali w duecie niemiecką reprezentacją. Klinsi jako trener, Jogi jako jego asystent i taktyk. Zaprowadzili niemiecką drużynę na trzecie miejsce i to podczas mundialu rozgrywanego w domu, w Niemczech. Były to narodziny nowego niemieckiego futbolu: znakomitego technicznie, kreatywnego, pełnego namiętności. Obydwaj zdołali rozprawić się nareszcie z ciążącymi nad niemiecką piłką „niemieckimi cnotami”: wola walki, zaangażowanie i siła, ale zero finezji. Mimo to Klinsmann krytykowany jest w Niemczech do dzisiaj. Swoje niewątpliwe zdolności jako motywator i taktyk zdołał przenieść do swojej nowej ojczyzny - USA.
W czwartek (26.06.2014) obydwaj przyjaciele spotkają się w Recife. Najprościej byłoby zaaranżować mecz SMS-em: „Ja ci dam spokój, ty mi dasz spokój”. Byliby w stanie zabezpieczyć się nawet przed podsłuchem, wystarczy, żeby porozumiewali się dialektem, chociażby szwabskim. Ale nie. – Chcemy wygrywać mecze. Chcemy być pierwsi w grupie. Wierzymy w nasze możliwości i jesteśmy głodni zwycięstwa – stwierdził Klinsmann po meczu USA z Portugalią. Ten głód zwycięstwa jego piłkarze znają z autopsji. Jermaine Jones na przykład, Amerykanin niemieckiego pochodzenia wychowany w Niemczech. Kilka lat grał nawet w Bundeslidze. Sfrustrowany, że nie został uwzględniony w piłkarskich mistrzostwach Europy 2008 zawarł kontrakt z USA i teraz ma zamiar pokazać Jogiemu i spółce gdzie raki zimują.
W podobnej sytuacji są Fabian Johnson, Julian Green, John Brooks i Timothy Chandler. Wszyscy to Amerykanie niemieckiego pochodzenia, wszyscy grali w klubach Bundesligi, dziś są aktywni na arenie międzynarodowej. W USA kopią pod okiem Klinsmanna. Jest jeszcze były piłkarz i selekcjoner reprezentacji Niemiec Berti Vogts, wyrzucony po MŚ 1998 roku, a dziś doradca Klinsmanna i jego ekipy.
Philipp Lahm, kapitan niemieckiej drużyny zapewnia, że spotkanie z Klinsmannem będzie pozbawione sentymentów. – To jest temat dla mediów, nie dla piłkarzy. Spędziliśmy z nim wspaniałe lata, ale to już przeszłość. Teraz chodzi tylko o awans – mówi Lahm. Nawiasem mówiąc: jakkolwiek Klinsmann podkreśla, że robi tylko swoją pracę, swój „business”, to niezależnie od wszystkiego zamierza śpiewać w czwartek niemiecki hymn. Pytających o to dziennikarzy odprawił zwięzłym „oczywiście”.
Tobias Oelmaier / Elżbieta Stasik
red. odp.: Andrzej Pawlak