„Trzęsienie ziemi", „huragan", „tsunami" – od czasu wyborów parlamentarnych w Czechach tamtejsze media prześcigają się w porównaniach z katastrofami, bo w jednej z – historycznie rzecz biorąc – najlepszych demokracji w Europie Środkowo-Wschodniej około 60 procent wyborców głosowało na partie antysystemowe i antyestablishmentowe, podczas gdy gospodarka kraju dobrze się rozwija. To bardziej niż niepokojące dla państwa członkowskiego Unii Europejskiej.
W innych krajach europejskich mówi się o kolejnym skręcie w prawo w Europie Wschodniej i o tym, że kolejny kraj na wschodzie UE podąża śladami Węgier i Polski. Ale przy wszystkich troskach o wynik wyborów w Czechach potrzebne jest pewne rozróżnienie. Hasła typu „skręt w prawo” czy „eurosceptycyzm” to zbyt duże uogólnienia, które mówią niewiele.
Zatruty klimat w Czechach
Czescy wyborcy antysystemowi to nie jest w zdecydowanej większości tępa skrajna prawica. Mają po prostu dosyć ospałych elit politycznych. Ważne reformy w strefie społecznej, zdrowotnej i edukacyjnej od lat nie posuwają się do przodu, na poziomie regionalnym i lokalnym powszechne są klientelizm i nepotyzm. Część społeczeństwa czeskiego obawia się, że będzie należeć do przegranych modernizacji. Jednocześnie politycy, tacy jak prezydent Miloš Zeman, zbyt zatruli w ostatnich latach klimat życia publicznego, m.in. swoimi ciągłymi, obraźliwymi uwagami na temat Unii Europejskiej, uchodźców, czy też ogólnych wartości humanistycznych i liberalnej demokracji.
Także miliarder i założyciel partii ANO, Andrej Babiš, debatuje w ten sposób. Większość wyborców przekonał obietnicą, że „zrobi porządki” w Czechach także z korupcją wśród elit. To zakrawa na ironię, bo Babiš sam dawno już należy do tego establishmentu, a na dodatek głośno jest o jego aferach podatkowych i przekrętach z dopłatami. W odróżnieniu od Viktora Orbána i Jarosława Kaczyńskiego nie jest on jednak nacjonalistą, szowinistą i nie ma głęboko antydemokratycznej wizji Republiki Czeskiej. Jest raczej typem ambitnego, autokratycznego oligarchy, który jest przekonany, że jego autorytarny, przedsiębiorczy styl zarządzania, dobrze zrobi całemu krajowi. W tym autorytaryzmie Babiša tkwi niebezpieczeństwo.
Sygnały alarmowe
Na ile będzie on wpływał na przyszły kształt Czech, na razie nie wiadomo. Nie tylko tworzenie rządu jest trudne, bo obecnie nikt nie chce współpracować z ANO. W ostatnich latach Babiš pozbył się z partii kilku mądrych głów, których właściwie teraz by potrzebował do realizacji wszystkich swoich ambitnych projektów dotyczących rentowności i wydajności. Jako premier nie może też odgrywać roli opozycji w rządzie, jak to czynił jako minister finansów od początku 2014 r. do maja tego roku. Zaufanie do niego mogłoby wtedy ulec erozji.
Babiš nie realizuje żadnego z reguły antyeuropejskiego projektu. Jedyne wspólne przedsięwzięcie krajów Grupy Wyszehradzkiej – Polski, Czech, Słowacji i Węgier – to odrzucenie unijnej polityki wobec uchodźców. Dlatego zwycięstwo wyborcze ANO nie oznacza wzmocnienia tej coraz bardziej heterogenicznej Grupy Wyszehradzkiej.
Niemniej jednak często demonizowany establishment, czy to w Czechach, czy poza nimi, powinien usłyszeć sygnały alarmowe. Jeśli tradycyjne elity nie chcą pewnego dnia być zmiecione przez obskurne siły antysystemowe, muszą się w końcu zdobyć na transparentne, autentyczne, trwałe i demokratyczne rządy. To jedyny sposób, żeby przekonać do siebie ludzi.
Keno Verseck / tł. Katarzyna Domagała