1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Komentarz: Szczyt uprzejmości

12 czerwca 2018

Przywódcy USA i Korei mogą uznać szczyt w Singapurze za wielki sukces. Za gwarancje bezpieczeństwa Korea Płn. zrezygnuje z programu nuklearnego. Ale polityczne odprężenie wymaga czasu i zaufania – uważa Alexander Freund.

https://p.dw.com/p/2zOTp
Za gwarancje bezpieczeństwa Korea Płn. zrezygnuje z programu nuklearnego
Za gwarancje bezpieczeństwa Korea Płn. zrezygnuje z programu nuklearnegoZdjęcie: Reuters/The Straits Times/K. Lim

Kto by pomyślał, że to możliwe? W zamian za kompleksowe gwarancje bezpieczeństwa Korea Północna zrezygnuje ze swego programu nuklearnego. Partnerzy umowy są zorientowani na przyszłość i zasadniczą zmianę w relacjach. Brzmi to bardziej niż obiecująco i słusznie przynosi wielką ulgę. W końcu jeszcze kilka miesięcy temu wyglądało na to, jakby ten w nieskończoność tlący się konflikt, miał eskalować, kiedy Trump po wzajemnych zniewagach i prowokacjach przed ONZ otwarcie groził unicestwieniem Korei Północnej. A teraz właśnie ci dwaj przywódcy podają sobie dłoń i dążą do porozumienia pokojowego.

Zwycięstwo na punkty dla Trumpa i Kima

Prezydent USA mógł się zatem – przede wszystkim swoim rodakom – zaprezentować jako wielki dyplomata, który w końcu przynosi pokój w prawie nierozwiązalnym konflikcie. W ostatnich tygodniach Trump potłukł tak wiele dyplomatycznej porcelany, że nawet dla swoich wyborców potrzebuje sukcesu w polityce zagranicznej. To paradoks historii, że właśnie nieobliczalny i krytykowany przez wielu Donald Trump wniósł ruch w ten odwieczny konflikt i teraz może okazać się tym amerykańskim prezydentem, który w najbliższej przyszłości zawrze porozumienie pokojowe z Koreą Północną. Ani Demokraci Clinton i Obama, ani Republikanie Bush Senior i Junior nie osiągnęli tak wiele – trzeba przyznać na korzyść tego nieprzewidywalnego prezydenta. Jednocześnie każdy demokratyczny prezydent za taki kurs w USA zostałby przez konserwatystów okrzyknięty zdrajcą.

Również Kim Dzong Un może czuć się zwycięzcą: dla trzeciej generacji dynastii Kimów ta umowa jest ogromnym sukcesem. Najpierw atakuje, a potem przy stole negocjacyjnym ispotyka prezydenta USA jak równego sobie. Jego reżim nie ma się skończyć tak jak reżim Saddama Husajna czy Kaddafiego. Kim Dzong Un ryzykownie postawił na odstraszanie. W tym samym czasie bardzo umiejętnie zabezpieczył sobie poparcie Chin i Rosji. W ten sposób te dwie siły – choć niewidoczne – usiadły przy stole negocjacyjnym na szczycie w Singapurze. Zasiadła przy nim także Japonia, która poprzez USA nie chce utracić swoich wpływów w regionie.

Poczyniono pierwszy ważny krok, ale zaufanie wymaga czasu i właśnie w przypadku takich umów diabeł tkwi w szczegółach. Pokazało to chociażby z trudem wynegocjowane, a potem wypowiedziane przez Trumpa porozumienie z Iranem. Jeśli w perspektywie średnioterminowej na Półwyspie Koreańskim zapanuje pokój, pojawi się z pewnością pytanie, jaką pozycję chcą w przyszłości zająć USA w Azji. Pod względem ekonomicznym USA nie mogą konkurować z przyszłym supermocarstwem Chinami. Zbyt mocne są powiązania gospodarcze i zależności między Chinami i ich azjatyckimi sąsiadami. Pod względem polityki bezpieczeństwa USA nadal jednak postrzegają siebie jako siłę porządkową, która musi przywołać do porządku coraz bardziej pewne siebie Chiny.

Nowy rozdział

Podczas szczytu w Singapurze Trump po raz kolejny mógł zademonstrować na wielkiej scenie centralną rolę światowej potęgi, jaką są Stany Zjednoczone. Kiedy amerykańskie okręty patrolują otwarte jeszcze szlaki morskie lub zawijają do zaprzyjaźnionych portów, to przesłanie jest zawsze takie samo: konkurujemy z rywalami, takimi jak Chiny, i wspieramy naszych partnerów. Pojawiają się jednak wątpliwości, czy Stany Zjednoczone rzeczywiście wysłałyby – jak 65 lat temu w wojnie koreańskiej – młodych żołnierzy, by walczli, a nawet umierali za wolność i demokrację po drugiej stronie świata. Dzięki swojej maksymie „America First”, wprowadzeniu ceł karnych i unieważnienie międzynarodowych porozumień Trump niekoniecznie zbudował sobie zaufanie w Azji. W ten sposób obok całej symboliki historyczny szczyt w Singapurze oznacza więcej niż początek końca USA w roli światowego policjanta i niezawodnej siły porządkowej.