Politolodzy i dziennikarze, przynajmniej ci z Europy, są zgodni co do tego, że Hillary Clinton jednoznacznie pokonała Donalda Trumpa w telewizyjnym pojedynku. Z reguły wszyscy argumentują, że Clinton jest bardziej doświadczona politycznie, opanowana, koncyliacyjna. Trump natomiast jest po prostu nie do przyjęcia. Tak brzmi gros oficjalnych ocen po obu stronach Atlantyku. Szybkie sondaże przeprowadzone tuż po pojedynku potwierdziły, że podobnie wypadają oceny telewidzów.
Donalda Trumpa obserwatorzy polityczni przez długi czas nie brali w ogóle serio. Nie do pomyślenia było właściwie, żeby republikanie wystawili go jako kandydata do fotela prezydenckiego. Ale on potrafił postawić na swoim. Kiedy wreszcie uzyskał nominację, ci sami politolodzy i dziennikarze orzekli, że Clinton właściwie ma Biały Dom w kieszeni.
Ale od samego początku nie wszyscy byli tego zdania. Po telewizyjnym pojedynku np. ekspert ds. komunikacji Frank Brettschneider z uniwersytetu Hohenheim twierdził, że pojedynek zakończył się remisem. Trump potwierdził krążącą o nim opinię, że jest politycznym rozrabiaką. Co więcej: Brettschneider wcale nie uważa, żeby mu to szkodziło. Dla niezdecydowanych wyborców nie liczy się bowiem tak bardzo sam pojedynek, co następujące po nim reakcje.
W sieci oczywiście od reakcji aż huczy i wyraźnie widać, że zwolennicy Trumpa ostro przystąpili do działania. Mają za zadanie chociaż zneutralizować relacje, jakie pojawiły się w mediach.
Gniew białego człowieka
Na łamach tygodnika „Die Zeit” lewicujący amerykański filmowiec, nie cierpiący Trumpa Michael Moore już pod koniec lipca przepowiadał, że ten „godny pożałowania ignorant, niebezpieczny klaun-amator i pełnoetatowy psychopata będzie naszym następnym prezydentem”.
Wyjaśniał, że, co prawda 77 proc. uprawnionych do głosowania stanowią kobiety, kolorowi oraz młodzi wyborcy poniżej 35. roku życia i w żadnej z tych grup Trump nie może liczyć na większość, ale to wcale nie musi być decydujące.
Clinton ludzie po prostu nie lubią, uznając ją za część istniejącego establishmentu. Z tego względu wielu Amerykanów w ogóle nie pójdzie na wybory. A Trump z kolei będzie mobilizował swój elektorat.
Amerykański filmowiec próbuje wczuć się w duszę „gniewnego, białego człowieka”, który czuje się w defensywie. „Po tym, jak przez osiem lat musieliśmy przyglądać się temu, jak czarnoskóry nami dowodził, teraz mamy bezczynnie patrzeć, jak przez następne osiem lat będzie dyrygowała nami jakaś kobieta” - pyta ironicznie Moore i obawia się, że tak myślących wyborców Trump złapie na swój lep.
Angela Merkel i emocje
Czy wyborcy faktycznie głosują wbrew faktom i logice? Czy szerokie rzesze elektoratu kierują się bardziej swoim gniewem niż własnym interesem? Czy to prawda, a jeżeli tak, to czy jest to powszechne zjawisko?
W Niemczech CDU zamurowało, kiedy po wyborach krajowych w Meklemburgii-Pomorzu Przednim w połowie września uzyskała wynik gorszy niż antyislamska AfD, pomimo że z punktu widzenia CDU, fakty przemawiały przeciwko temu.
Ten land rządzony przez koalicję CDU-SPD był na dobrej drodze. Także gospodarka w Niemczech generalnie kwitnie, a uchodźców, którzy stali się tematem wyborów, w Meklemburgii-Pomorzu Przednim jest jak na lekarstwo.
Czyli ludzie głosowali wbrew faktom. O tym przekonana jest również kanclerz Merkel i to, szczególnie ją, z zawodu naukowca, fizyka, przyprawia o ból głowy.
"To sprawia, że zaczynam wątpić w rozsądek ludzi. Mówi się, że żyjemy w erze post-faktycznej. Można przypuszczać, że ludzie interesują się już nie faktami, tylko kierują się wyłącznie emocjami" - mówiła.
Polityk Alternatywy dla Niemiec Georg Pazderski twierdzi: „Realne jest to, co się czuje” i tym tłumaczy część sukcesów wyborczych swojej partii. Merkel natomiast woli trzymać się faktów: „Kiedy zaczniemy myśleć i postępować tak samo i będziemy ignorować fakty, wtedy nie będzie mowy o konstruktywnych, merytorycznych odpowiedziach w poczuciu odpowiedzialności” - powiedziała na początku września w Bundestagu.
Wyszukiwarki zamiast wiedzy
Szwajcarski filozof i fizyk Eduard Kaeser jest nie tylko pewien, że żyjemy w post-faktycznym świecie, ale dostrzega on w tym także niebezpieczeństwo dla demokracji.
W artykule opublikowanym w sierpniu na łamach „Neue Zuericher Zeitung” wyjaśnia on w ten sposób fenomen Trumpa. "Głoszone przez niego nieprawdy i sprzeczności wcale mu nie szkodzą - wręcz przeciwnie: w oczach jego zwolenników jest on tym bardziej wiarygodny, bo jest szczery".
Jak podkreśla Kaeser, media społecznościowe wzmagają jeszcze takie nastawienie - jako fakt akceptuje się tylko to, w co i tak już się wierzy. Instytucje, które tradycyjnie poszukują możliwej do zweryfikowania prawdy, jak uniwersytety czy urzędy statystyczne, stawia się pod znakiem zapytania. Każdy obywatel uważa się za eksperta, ponieważ nałykał się jakiejś wiedzy przy pomocy internetowych wyszukiwarek.
Poszukiwanie prawdy jest jednak nieodzowne dla demokracji. Tam, gdzie schodzi się z toru faktów, zaczyna się karuzela urabiania nastrojów - twierdzi szwajcarski filozof.
Angela Merkel do tej pory surowo trzymała się faktów, mówiąc: „Nie ma rzeczy niemożliwych, także Trump może zostać prezydentem”.
Podczas gdy zawsze bardzo powściągliwy szef niemieckiej dyplomacji, socjaldemokrata Frank-Walter Steinmeier nazwał Trumpa „kaznodzieją nienawiści”, Merkel powstrzymuje się od wszelkich komentarzy. Nigdy nie wiadomo, z kim przyjdzie jej może kiedyś pracować.
Christoph Hasselbach
tł.: Małgorzata Matzke