Komedia o uchodźcach kinowym hitem
8 listopada 2016
Skąd wziął Pan pomysł na tę komedię?
Pracowałem właśnie nad historią pewnej mieszczańskiej rodziny w Monachium. Najpierw myślałem o serialu. Ale czegoś mi brakowało. I nagle pomyślałem, że ciekawe byłoby, gdyby w takiej rodzinie zamieszkał uchodźca. To dość duży krok naprzód, bo przecież nie tylko pomagamy uchodźcom, ale też udzielamy im gościny we własnym domu. Powstaje z tego ciekawa sytuacja, pełna komizmu i napięć. Od jesieni ub. roku temat ten stał się bardziej kontrowersyjny i kompleksowy. Byłem tym zachwycony i jednocześnie zatroskany.
A czym?
Każdy ma inną opinię na ten temat, zresztą ona też się ciągle zmienia. Jedni czują się obrażeni, jeśli ktoś nabija się z kultury otwartości. Inni czują się obrażeni, kiedyi ktoś kpi ze sceptyków. A ja nabijam się ze wszystkich. Niektórzy wietrzą prowokację, jeśli w filmie gra czarnoskóry aktor. Z tego powodu hejtują autora filmu w mailach. Inni są z kolei przewrażliwieni i zastanawiają nad tym, czy wolno się śmiać na filmie o uchodźcach?
Czy komedia może pomóc rozładować prowadzoną obecnie zaciętą dyskusję na temat uchodźców?
Jasne, że tak! Film nie proponuje żadnych uniwersalnych rozwiązań, ale może byś pomocny w nabraniu dystansu do siebie i innych ludzi, dystansu z uśmiechem. Może też wspierać porozumienie, jak w rodzinie Hartmannów. Mam nadzieję, że widzowie będą się dobrze czuć na tym filmie i wzbudzi on ich zainteresowanie.
Ale w pierwszej kolejności moja komedia opowiada historię sympatycznej rodziny z powszechnie znanymi problemami. Nie ma w tym filmie żadnego przesłania, a na pewno nie ma tam przesłania: „Refugees Welcome”
Rzeczywistość jest pełna sprzeczności, bardziej zawikłana i politycznie niepoprawna. I to mnie najbardziej interesuje.
Ale zajmuje Pan w tym filmie także swoje stanowisko...
Generalnie film odnosi się pozytywnie do kwestii udzielenia pomocy temu jednemu uchodźcy. Przecież nie nakręciłbym filmu na ten temat, gdyby nie chodziło w nim o pomoc człowiekowi.
Jednocześnie nie mogę powiedzieć, że wszyscy uchodźcy są tacy jak Nigeryjczyk Diallo. Na pewno jest wiele przypadków, które są podejrzane, trudne, ale trzeba o nich rozmawiać jeśli chce się za nie zabrać kierując się czystym pragmatyzmem. Nigdy nie zdecydowałbym się nakręcić filmu o syryjskim uchodźcy. Jego sytuacja jest zbyt kompleksowa.
Czego się Pan pan się dowiedział pracując nad tym filmem?
Bardzo interesujące były moje rozmowy z uchodźcami, którzy w sprawie migracji mieli o wiele bardziej radykalne poglądy, prawie prawicowe. Pytali często: „Dlaczego przyjmujecie u siebie tych wszystkich ludzi?”. „To nie są uchodźcy” – mówili. Ale jeśli zapyta się ich o wydarzenia w Noc Sylwestrową w Kolonii, wtedy ujawnia się inny rodzaj radykalizmu. Oni cierpią, jeśli wszystkich ludzi wrzuca się do jednego worka. Zdają sobie z tego sprawę, że to uderza bezpośrednio w nich.
A co mówią o dyskusji prowadzonej w Niemczech?
Na początku byli dość radykalni. Kiedy stawiało się im jakieś krytyczne pytanie, wtedy mówili: „Przypomnij sobie o mrocznych zakamarkach niemieckiej natury”. Pochodzę z rodziny lewicowych liberałów. Jestem człowiekiem tolerancyjnym, otwartym na świat i dlatego zadaję krytyczne pytania na temat islamu. Zresztą równie krytycznie wypowiadam się ws. Kościoła katolickiego. To w Niemczech jest zupełnie naturalne. Ale jeśli takie same pytania dotyczą islamu jest to automatycznie odbierane jako przejaw wrogiego stosunku wobec cudzoziemców. To jest kontraproduktywne.
Czy myślał Pan o tym, żeby zrobić więcej filmów o uchodźcach?
Myślę, że miałbym kilka pomysłów na takie filmy. To jest dla nas zupełnie nowy temat. Mój obecny film odegra prawdopodobnie rolę lodołamacza, dlatego nie będzie mu łatwo. To dopiero początek. Myślę, że potem jeszcze pojawi sią coś na ten temat. Nie mam ochoty oglądać migrantów tylko w seriach kryminalnych z gatunku „Tatort". Dotychczas miały one standardową fabułę: opowiadały o przestępstwie, był tam wątek terrorystyczny, był dobry i zły uchodźca, a wszystko razem przedstawiano ze śmiertelną powagą. Są też historie rodem z mydlanej opery – przemiła zakonnica przejmuje opiekę nad super przemiłym afgańskim dzieckiem-uchodźcą. Uważam, że politycznie niepoprawna komedia z poważnym podtekstem ma dzisiaj większą siłę oddziaływania.
Rozmawiała Cordula Dieckmann (dpa)
Simon Verhoeven, 44 lata, aktor i reżyser. Grał w takich filmach jak „Cud z Berna“, „Mogadiszu“. Jako reżyser największy sukces odniósł komedią „Męskie serca”. Jest synem znanej niemieckiej aktorki Senty Berger i filmowca Michaela Verhoevena, reżysera „Białej róży”.