Kanclerz Merkel po raz pierwszy otwarcie poparła Junckera
31 maja 2014"Wywoławszy najpierw ogólne oburzenie, Angela Merkel zapewnia teraz na Zjeździe Katolików w Ratyzbonie, a któż by jej tam nie uwierzył, że opowie się za Junckerem. Jest to właściwie czymś oczywistym" - zaznacza "Mannheimer Morgen". "Co prawda szefowie państw i rządów muszą jedynie 'uwzględnić' wynik eurowyborów podejmując decyzje personalne. Ale, po pierwsze, nie powinni byli tego zapisywać w Traktacie Lizbońskim, jeśli tak jak do tej pory chcieliby sami mianować kandydata, a po drugie taki wybór przez normatywną siłę faktów stałby się plebiscytem w sprawie nowego szefa KE. W takim przypadku Merkel musiałaby na dobrą sprawę udaremnić jego kandydaturę, jeśli naprawdę nie chce go widzieć na najważniejszym stanowisku w UE".
"Przepychanki w sprawie szefa KE nie są dobrze widziane przez obywateli UE" - zaznacza "Koelner Stadt-Anzeiger". "Dla nich wszystko jest tak, jak zawsze: Bruksela się kłóci. Tym razem o stanowiska i pieniądze. A przecież wybór przewodniczącego KE przez parlament jest pomyślany właśnie po to, by do Europy wnieść więcej demokracji. Teraz powraca wrażenie, że prowadzi się tam walkę o stołki. To, że Angela Merkel tak długo czekała z publicznym poparciem dla Junckera, nie wzmocniło bynajmniej zaufania. Jest to tym bardziej smutne, bo wygląda na to, że politycy w Brukseli nie pojęli przesłania tych wyborów".
"Volksstimme" z Magdeburga uważa, że "Polityczne salta nie należą do repertuaru Angeli Merkel. Ale w przypadku nowego przewodniczącego KE nie widziała chyba innej możliwości. W ciągu zaledwie kilku dni debata w sprawie obsadzenia stanowiska szefa KE wywołała niezłą zawieruchę, która groziła wciągnięciem w nią także panią kanclerz. Stąd jej jasne poparcie dla Junckera. Na nic zdało się wodzenie za nos wyborców i Parlamentu Europejskiego i próby rozdania kart w gronie szefów państw i rządów UE. Konflikt z brytyjskim premierem Cameronem kanclerz Merkel będzie teraz musiała rozegrać publicznie. Cameron, zdrowo nadszarpnięty przez sukces antyeuropejczyków z UKIP, chce zapobiec temu, by Juncker stanął na czele KE. A ten Luksemburczyk jak rzadko kto jest zwolennikiem europejskiej polityki integracji, której Brytyjczycy boją się jak diabeł święconej wody. Coraz bardziej prawdopodobne staje się referendum na Wyspie i to już w niedługim czasie".
"Braunschweiger Zeitung" pisze: "Angela Merkel wykorzystała wczoraj Zjazd Katolików w Ratyzbonie do obwieszczenia swojej woli. Ale nic poza tym. Ponieważ jej opowiedzenie się za Junckerem jest czystą, polityczną kalkulacją. Zmusiła ją do tego sytuacja, bo stwierdziła, że naładowana emocjami dyskusja w Niemczech na ten temat grozi jej postawieniem zarzutu o 'oszukanie wyborców' i wrze już tak bardzo, że trzeba ją zdjąć z ognia. A więc wyraziła swe poparcie dla Junckera. A gdyby miało się okazać, że nie udało się go usadowić na stołku szefa KE, to będzie mogła oskarżyć o to innych".
"Badische Zeitung" zaznacza: "Gdyby Merkel była nie człowiekiem, tylko maszyną, byłaby systemem uczącym się. A ponieważ jest takim systemem, rozważyła sytuację, w jaką się sama wmanewrowała lawirowaniem w sprawie przewodniczącego KE. Wynik tego procesu myślowego jest typowy dla Angeli Merkel: błąd, czyli zajęcie stanowiska, która może być dla niej ryzykiem, został natychmiast skorygowany. Problemem dla Merkel było i jest to, że europejska polityka personalna była do tej pory prowadzona w zaciszu gabinetów na drodze osobistych konszachtów. Co prawda pani kanclerz pojęła, że to się zmieniło. Ale Cameron i paru innych europejskich krzykaczy będą się opierać wyborowi Junckera. Za przekonanie ich Angela Merkel zapłaci jeszcze wysoką cenę polityczną".
Małgorzata Matzke
red. odp.: Andrzej Pawlak