Julian nie żyje. "Zrobiliśmy wszystko" - mówią pracownicy socjalni
21 sierpnia 2010"Julian jest teraz w niebie, u Pana Boga" - powiedziały dzieci pastorowi z Delligsen, Bernhardowi Knoblauchowi - "I teraz na nas patrzy".
Nikomu nic nie podpadło
49-letni Andreas Kopp jest od prawie dziesięciu lat kierownikiem Jugendamtu w okręgu Holzminden. Gdy mówi: "do naszej powinności należy ochrona dzieci", głos mu się załamuje. Ani jemu ani 50 jego pracownikom nie udało się ochronić Juliana przed brutalnością konkubina matki. Nawiasem mówiąc urząd "ośmiokrotnie kontaktował się z rodziną Juliana; ostatnio 10 sierpnia, tydzień przed śmiercią dziecka". Kopp próbuje się bronić przed zarzutem, że jego urząd zawiódł. Według niego nie zauważono niczego, co by wymagało interwencji i nic nie wskazywało też na to, że 5-letni Julian i dwaj młodsi od niego bracia byli w niebezpieczeństwie. "Kto teraz mówi, że od samego początku wiedział a Jugendamt nie zareagował - mówi Kopp - powinien zadać sobie pytanie, dlaczego tego wcześniej nie zgłosił.
Wszystko było cacy
Gdy sąsiedzi dowiedzieli się o zbrodni, całą winę zrzucili na Urząd ds. Dzieci i Młodzieży. Uważali, że powinien natychmiast zareagować. Zapytany o rodzeństwo Juliana Kopp powiedział, że "obaj jego bracia, jeden ma roczek a drugi trzy latka, znajdują się obecnie pod opieką krewnych i jest im tam dobrze". Kopp tłumaczył, że nawet w czasie niezapowiedzianej wizyty w maju 2010 roku pracownik Urzędu nie zauważył, by w tej rodzinie "działo się coś niedobrego"; że w czerwcu matka Juliana przyszła nawet ze swoim konkubinem na rozmowę poradniczą. Wtedy też urzędnikowi nic podejrzanego nie podpadło.
Lara Mia ma się dobrze
W minionych latach wiele dzieci zmarło w Niemczech w wyniku zaniedbań i wskutek seksualnych nadużyć. Również w tych przypadkach opinia publiczna za współwinnych uznała pracowników socjalnych.
Niedawno w Hamburgu skazano 59-letnią pracowniczkę socjalną na 2700 euro grzywny. Na zlecenie Jugendamtu opiekowała się rodziną Lary Mii - 9-miesięcznej dziewczynki, która w ubiegłym roku zmarła z głodu. Parę dni przed śmiercią pracowniczka socjalna odwiedziła dziecko a następnie poinformowała Jugendamt, że "mała ma się dobrze".
Kevin z lodówki
Przed czterema laty opinię publiczną wstrząsnął przypadek dwuletniego Kevina z Bremy. Jego zwłoki znaleziono w lodówce ojczyma. Obdukcja wykazała ponad 20 złamań. Obecnie umorzono postępowanie w sprawie 67-letniego pracownika socjalnego, byłego kuratora Kevina. W porę nie odebrał ojczymowi dziecka ani też nie zapoznał się w porę z jego aktami. Również opiekun Kevina z urzędu stanął przed sądem. Pomimo, że problemy były znane, pozostawił go pod opieką ojczyma. Obie sprawy zostały umorzone; w przypadku opiekuna dlatego, że ciężko zachorował. Natomiast kuratora chłopca skazano na karę grzywny w wysokości 5000 euro. Obrona podała w uzasadnieniu, że wtedy, w Bremie, kurator miał pod opieką około 250 dzieci. Dlatego kontakt osobisty był prawie niemożliwy.
Szef Jugendamtu Kopp też twierdzi, że urząd jest niekiedy bezsilny: "jak w przypadku Juliana". Dodał, że 28-letnia matka chłopca po rozstaniu z biologicznym ojcem trójki braci, sama nawiązała kontakt z Jugendamtem. O narkomanii konkubina, który zakatował chłopca na śmierć, nikt nie miał pojęcia.
Prokurator Seemann powiedział, że tak zmasakrowanego ciała, w swej długoletniej karierze sądowej, jeszcze nie widział.
DW / Iwona Metzner
Red. odp.: Barbara Cöllen