Germanizowani za zakazaną miłość
14 stycznia 2018Odkąd Anne Boehnisch sięga pamięcią, wiedziała, że nie ma rodziców. Nie wie, jak się o tym dowiedziała. Przypuszcza, że dziadkowie, u których dorastała, ostrożnie jej o tym powiedzieli. W rodzinie często wspominano jej matkę, zaginioną 18-letnią Anneliese. Ludzie na ulicy pytali o jej los. – Czułam, że wszyscy mi współczują – mówi Anne Boehnisch, która nie znała też swojego ojca. Wiedziała tylko, że był Polakiem. Kiedy skończyła 18 lat, Urząd ds. Dzieci i Młodzieży przysłał jej odpis oświadczenia o uznaniu ojcostwa. Podpisał je Stanisław Skrenty, kończąc zdaniem: „Chcę poślubić matkę dziecka”.
Boehnisch cierpiała, tęskniła za nieznanymi rodzicami i chciała dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie miała odwagi rozpocząć poszukiwań. – Bałam się, że na jakiejś liście zobaczę nazwisko matki. Potrzebowałam dużo czasu – mówi.
Miłość była przestępstwem
Była gotowa dopiero w wieku 64 lat, po przebyciu ciężkiej choroby. Zaczęła szukać w archiwach, pisać do Międzynarodowej Służby Poszukiwań w Bad Arolsen. Z puzzli złożyła historię tragicznej miłości swoich rodziców. Anneliese, jeszcze jako nastolatka, była pomocą domową u wysokiego funkcjonariusza NSDAP. W jego gospodarstwie pracował także 30-letni Stanisław, robotnik przymusowy z Polski. Anneliese i Stanisław mieli romans, którego owocem była Anne. Oboje zostali aresztowani we wrześniu 1943 r. Zarzut: intymne kontakty Niemki z przedstawicielem rasy podludzi.
Przeczytaj też: Zrabowane dzieci. Wspólna akcja DW i Interii
Takie związki były w Trzeciej Rzeszy surowo zabronione. Polskim robotnikom groziła za nie kara śmierci. Na miejsce egzekucji spędzano wszystkich robotników przymusowych z okolicy. Mieli się przekonać na własne oczy, co grozi każdemu z nich za romans z Niemką. O kilkudziesięciu egzekucjach w Bawarii pisze Thomas Muggenthaler w książce „Przestępstwo miłość”. Szacuje się, że w całych Niemczech takich egzekucji było co najmniej 700. Niemki, które były winne „hańby rasowej”, trafiały do obozu koncentracyjnego w Ravensbrueck. Taki los spotkał też Anneliese, która z obozu nigdy już nie wróciła.
Germanizacja w Hinzert
W lutym 1943 r. SS wprowadziło regulację odnoszącą się m.in. do polskich robotników przymusowych, których wygląd wskazywał na „ślady rasy nordyckiej”. Nazistowska administracja przez sześć miesięcy miała sprawdzać, czy nadają się do germanizacji. Instrukcja mówiła, że mają być kierowani do obozu koncentracyjnego w Hinzert koło Trewiru.
Procedura była zawsze ta sama. Najpierw miejscowe gestapo sprawdzało, jaki typ rasy reprezentuje aresztowany. Na formularzu określano wzrost, posturę, kształt głowy, kości policzkowych, kolor oczu, włosów i skóry, a nawet to, jak układają się zmarszczki w okolicach oczu. Jeśli wygląd przemawiał za typem nordyckim, aresztowany trafiał do obozu w Hinzert. Dzisiaj o jego istnieniu przypomina wtopione w zieleń okolicznych pól i lasów Miejsce Pamięci i Centrum Dokumentacji.
Kolejny etap zniemczania: test charakteru
Do Hinzert trafiło około tysiąca więźniów podlegających zniemczeniu. W większości byli to Polacy, rzadziej Ukraińcy i Czesi. Ich ubrania były opatrzone literą „E” oznaczającą „Eindeutschungshaeftling”, czyli „podlegający germanizacji”. To miało ich odróżniać od innych więźniów. W Hinzert mieli się sprawdzić pod względem charakteru, niejednokrotnie w roli kapo, ale też przy pochówku współwięźniów, pracy na kolei czy usuwaniu szkód po bombardowaniu. W międzyczasie nazistowska administracja sprawdzała, czy najbliższa rodzina więźnia reprezentuje typ nordycki. – I to było najważniejsze kryterium. Jeśli wypadło negatywnie, cały proces zniemczenia był przerywany – mówi dr Beate Welter, dyrektor Miejsca Pamięci Obóz Koncentracyjny Hinzert, która zbadała losy ok. 500 więźniów poddanych germanizacji. Niektórych z nich poznała osobiście. – Dzisiaj już nie żyją – mówi Welter.
Wojna i śmierć krzyżowały plany
Ci, dla których test na zniemczenie wypadł negatywnie, byli transportowani do innego obozu koncentracyjnego w miejscu popełnienia „zbrodni”. – Na „długi czas” lub „20 lat” – jak mówią akta. W rzeczywistości byli tam mordowani – stwierdza Beate Welter.
Połowa więźniów poddanych procedurze germanizacyjnej w Hinzert otrzymała pozytywny wpis do akt – szacuje Welter. Zwieńczeniem całego procesu miało być poślubienie Niemki, z którą więzień miał romans. Para nie mogła jednak zamieszkać tam, gdzie miał miejsce ich romans. Nie mogli być przecież wzorem przykładem dla innych. Ale miłosny happy end był rzadkością. – Plany krzyżowała wojna i śmierć – mówi Welter.
Matka Anne Boehnisch nigdy nie wróciła z Ravensbrueck. Obóz w Hinzert przeżył jednak Stanisław. W listopadzie 1945 r. pojawił się w domu rodziców Anneliese, chciał jej szukać, ale już więcej nie przyjechał. Po wojnie zamieszkał w okolicach Wuerzburga, potem wyemigrował do Kanady. Anne nigdy go nie poznała. Umarł, zanim rozpoczęła swoje poszukiwania. W Polsce odnalazła swoją kuzynkę, siostrzenicę Stanisława. Krystyna opowiedziała jej o ojcu, podarowała kilka zdjęć. Zaprzyjaźniły się i odwiedzają od czasu do czasu. Dla Anne koło się zamknęło. – Teraz odczuwam wewnętrzny spokój. Nie cierpię, ale zapomnieć nie mogę – mówi Boehnisch.
Katarzyna Domagała