FAS: Nie ma „wojny”, a migranci nie są „bronią”
14 listopada 2021O tym, że migranci są „bronią” wykorzystywaną przez Aleksandra Łukaszenkę do prowadzenia „wojny hybrydowej”, mówili początkowo tylko przedstawiciele krajów sąsiadujących z Białorusią. Obecnie takim słownictwem posługują się niemal wszyscy czołowi politycy europejscy niezależnie od przynależności partyjnej – pisze Thomas Gutschker w komentarzu opublikowanym w niedzielę (14.11.2021) w gazecie „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”.
„W związku z tym jesteśmy bliscy zaakceptowania postulatu Polski i krajów bałtyckich, aby do rozwiązania kryzysu włączyć NATO” – kontynuuje autor przypominając, że lider opozycji w Polsce Donald Tusk opowiedział się za przeprowadzeniem konsultacji w oparciu o artykuł 4 traktatu NATO, co jest wstępem do uruchomienia artykułu 5 o pomocy sojuszniczej.
Językowy chaos
„Zaniepokojenie z powodu szturmu na polską granicę wschodnią doprowadziło do językowego i myślowego chaosu” – ocenia komentator „FAS”.
Ludzie, których reżim w Mińsku wysyła na granicę z Polską, z pewnością są „elementem cynicznego szantażu” i przypominają „zakładników, którzy nie panują nad własnym losem”. „Ale czy są bronią, która powoduje zniszczenie i zabija ludzi?” – pyta autor i zaprzecza: „Nie. Pseudo-turyści” z Iraku, Syrii i Afganistanu z pewnością nią nie są”. Jak dodaje, nie ma także dowodów, że w ten sposób są szmuglowani przez granicę terroryści. „Wszystko inne jest propagandą polskich mediów państwowych, której nie powinno się powielać” – podkreśla Thomas Gutschker.
Prawdą jest – czytamy w „FAS” – że Łukaszenka „zalewa” kraje sąsiednie migrantami. Nie zamierza jednak zajmować obcego terytorium, w przeciwieństwie do Rosji na Krymie w 2014. Nie grozi żaden „zbrojny atak”, co jest warunkiem uruchomienia art. 5. Łukaszenka broni się przed sankcjami, chce być uznany za partnera negocjacjach – pisze komentator.
Trauma z 2015 r. nadal obecna
Fakt, że dyktatorowi w Mińsku udało się mimo to doprowadzić do takiego wzburzenia, świadczy bardziej o jego sąsiadach niż o nim samym. Kraje UE nie przepracowały traumy z 2015 roku. Wtedy do UE docierały dziennie dziesiątki tysięcy uchodźców, dziś wystarczą setki, żeby wywołać panikę w liczącej 450 mln mieszkańców Wspólnocie. Reforma prawa azylowego nie została przeprowadzona, a każdy kraj robi to, co uważa za słuszne.
Zdaniem komentatora z obecnego kryzysu nie ma prostego wyjścia. Trzy sprawy powinny być jednak jasne:
1. UE nie może dać się szantażować. Dlatego nie można zrezygnować z barier na granicy. Nie ma prawnych przeszkód, aby sfinansować ich budowę z budżetu Unii.
2. To, co finansowane jest ze wspólnej kasy, musi być zgodne ze wspólnymi normami. Na granicy powinny być przejścia graniczne, gdzie możliwe jest wystąpienie o azyl. Jeżeli mamy do czynienia z państwem, które działa jak przemytnik, można pozwolić na odstępstwo od tej reguły. Nadzór powinien sprawować Frontex. Dopóki władze w Warszawie są temu przeciwne, nie mogą występować o środki z budżetu. Szefowa KE powinna jasno wskazać na ten związek.
3. Ludzie, którzy próbują silą przekroczyć granicę UE, mogą być zawracani. Trybunał Praw Człowieka orzekł tak w przypadku hiszpańskiej eksklawy Melilla w Maroku. Można ten przypadek przenieść na inne. Europa może poradzić sobie z kryzysem, nie łamiąc prawa – podsumowuje Thomas Gutschker w „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”.