Europejska odyseja. Na szlaku bałkańskim
26 sierpnia 2016– Jesteśmy tu tylko czasowo – mówi Abdulamir Hussein, uśmiechając się do żony, jakby chciał wymusić uśmiech na jej twarzy. Ona jednak w milczeniu przygląda się swoim dłoniom. Na jej twarzy widać zmęczenie. Również Abdulamir jest zmęczony. 49-letni Irakijczyk już od dziesięciu lat ucieka ze swoją rodziną. Teraz jest w Salonikach. On i jego rodzina są jednymi z 7 tys. uchodźców w Grecji, którzy w ramach programu relokacji uchodźców czekają na przyjęcie w jednym z krajów Północnej Europy.
Abdulamir opowiada, dlaczego opuścił swój kraj. Po amerykańskiej inwazji w Iraku sytuacja tam przypominała wojnę. W 2006 udał się do Syrii, wówczas jeszcze spokojnej. Tam przeszedł na chrześcijaństwo. – Z przekonania – podkreśla, dotykając krzyżyka na szyi. – W Syrii dobrze nam się żyło, dopóki nie wybuchła wojna – mówi. Abdulamir udał się do Turcji. Wspomina, że były to cztery okropne lata. Husseinowie wielokrotnie padali ofiarą fanatycznych muzułmanów. – Musieliśmy po raz kolejny uciekać – mówi.
Koszmarna odyseja
W styczniu 2016 udało mu się wysłać syna i najstarszą córkę z dzieckiem do Grecji. Przeprawili się – jak większość migrantów – w niewielkiej, zdezelowanej i przepełnionej łodzi, płacąc przemytnikom po tysiąc euro za osobę. Mieli przedostać się do Europy Północnej – podobnie jak inni z szacowanych 750 tys. migrantów, którzy między wrześniem a grudniem 2015 roku podróżowali szlakiem bałkańskim. Szczęśliwej trójce udało się dostać do Niemiec. Kiedy miesiąc później reszta rodziny dotarła do Grecji, granica z Macedonią była już zamknięta. – Mieliśmy pecha – mówi Hussein, przytulając żonę. Ona jednak bezskutecznie próbuje powstrzymać łzy.
W Idomeni na granicy macedońskiej Husseinowie spędzili 110 dni. – To był koszmar – mówi Abdulamir. Od czasu likwidacji obozu pod koniec maja rodzina czeka w Salonikach na „relokację”.
Najszybciej byłoby na własną rękę przez Bułgarię. Ta stała się dla uchodźców nowym krajem tranzytowym. – Macedończycy ostrzegają nas przed „polowaniem na uchodźców” – mówi Hussein. Tak określa się brutalne akcje bułgarskiej policji i samozwańczych straży obywatelskich. Niezależnie od tego wędrówka prowadziłaby po wyboistych drogach, przez pasma górskie, doliny i lasy. To zbyt uciążliwe dla wycieńczonej rodziny.
„Proszę nas deportować!”
Około 500 km dzieli Husseinów w Salonikach od pierwszego obozu dla uchodźców po bułgarskiej stronie. W Pastrogorze, niewielkiej bułgarskiej wsi leżącej nieopodal granicy z Grecją i Turcją, ulokowani są głównie młodzi mężczyźni z Pakistanu i Afganistanu. Rodzin jest tam niewiele. – Tylko dwie rodziny z Mongolii, które mają chińskie obywatelstwo – mówi szef ośrodka, Spassimir Petrow.
Większość młodych mężczyzn przebywa w niewielkiej hali, w której mają dostęp do Internetu. Jest tutaj kilka krzeseł, ale oni chętniej siedzą na podłodze. 23-letni Pakistańczyk Ali Raza opowiada, że na wyjazd dostał od ojca 3,5 tys. dolarów. Na podróż do Niemiec potrzebowałby kolejnych 2,5 tys. Na pytanie, dlaczego opuścił swój kraj, odpowiada jak większość mieszkańców ośrodka: – Bo wszyscy chcą do Europy.
Co rusz spogląda na swój telefon komórkowy. Czeka na wiadomość od „agenta”. Jednak sytuacja na granicy bułgarsko-serbskiej jest coraz trudniejsza, dlatego dalsza podróż opóźnia się. Po tym, jak niedawno wyszło na jaw, że bułgarscy policjanci maczają palce w przemycie migrantów, wzmocniono kontrole na granicy. Niektórzy imigranci chcą nawet wrócić do domu. – Proszę nas deportować! – wołają w stronę szefa ośrodka trzej Afgańczycy. Nie mają już pieniędzy. Ani na dalszą podróż, ani na powrót do domu.
Przemyt – praca jak każda
Ali Raza nawet nie myśli o powrocie. Dąży do celu. Podobnie jak 28-letni Wasim Ahmad z Pakistanu. – Wczoraj Serbowie już po raz trzeci odprawili mnie z kwitkiem, ale będę dalej próbował – mówi Wasim. Szef ośrodka Spassimir Petrow przyznaje, że nikt nie chce tam zostać.
Prawie żaden z ok. 10 tys. oficjalnie zarejestrowanych azylantów nie zatrzymał się w Bułgarii. Wszyscy chcą na północ Europy. To pragnienie kusi okolicznych mieszkańców perspektywą szybkiego zarobku. W sąsiednim miasteczku Ljubimez właściciel warsztatu samochodowego skarży się, że od miesięcy nie może znaleźć mechanika. – Każdy, kto ma samochód, może kilkoma jazdami z uchodźcami zarobić więcej nie ja jestem w stanie zapłacić w miesiącu – mówi.
Nowy cel: Włochy
Komu ostatecznie – z pomocą przemytnika czy bez – uda się pokonać granicę bułgarsko-serbską, kieruje się zwykle na północny zachód. 900 km dalej jest następna granica – z Węgrami. W serbsko-węgierskim regionie przygranicznym czeka wytrwale wielu migrantów. Chcą wystąpić o azyl, ale Węgry przyjmują od lipca tylko 30 uchodźców dziennie. Po przekroczeniu tego limitu Budapeszt odsyła wszystkich nielegalnych migrantów z ośmiokilometrowej strefy przygranicznej z powrotem do Serbii. Wtedy trafiają oni do strefy tranzytowej lub ośrodku dla uchodźców w serbskiej Suboticy.
Również tutaj przebywają głównie Pakistańczycy i Afgańczycy. – Niemal każdy próbuje nielegalnie przekroczyć granicę z Węgrami. Niektórym się to udaje, innym nie – mówi Lazar Velic, szef ośrodka recepcyjnego. Horam Shehzad nie miał szczęścia. 30-latek został nie tylko odesłany do Serbii, ale i brutalnie pobity przez węgierską policję. – Na głowie mam jeszcze rany – mówi, pokazując ślady. Jego nowym celem są Włochy. – Słyszałem, że można tam łatwo dostać azyl, a potem podróżować po całej Europie – dodaje Horam.
Podczas gdy w Suboticy imigranci mogą liczyć jeszcze na jako takie warunki, 10 km dalej jest już o wiele gorzej. W Kelebiji na granicy serbsko-węgierskiej ok. 200 osób czeka na złożenie wniosku o azyl na Węgrzech. Dalszych 300 osób wyczekuje w pobliskim Horgos. Obie strefy tranzytowe przypominają Idomeni. Mimo wszystko imigranci czują się w Serbii raczej mile widziani.
Strach przed uchodźcami?
Na Węgrzech z kolei odczuwają wrogość. – W naszym mieście nie ma uchodźców. I dobrze – kwituje 60-letnia mieszkanka Gyor, większego miasta przy granicy z Austrią. Nie chce podawać nazwiska. – Nie chcemy uchodźców. Przynoszą same problemy – dodaje. Na co dzień prowadzi camping. Jej zdaniem wystarczy spojrzeć na Niemcy. – Nie boicie się u siebie? – pyta. Najwyraźniej nie wie, ilu uchodźców przebywa w jej mieście. Większość z nich zostaje tylko na jedną noc. To dla nich krótka przerwa przed ostatnim etapem odysei prowadzącej do Austrii, a potem do Niemiec.
Mariya Ilcheva / Katarzyna Domagała