Europejczycy jedzą łososia z hodowli. Eksperci przestrzegają
29 maja 2024Bremerhaven na niemieckim wybrzeżu Morza Północnego: spokojny, zabytkowy port rybacki pachnie rybą z frytkami. Ale kutrów rybackich nie ma tu od dawna. Zamiast nich są dziś rzędy wędzarni, restauracji i sklepów z pamiątkami. Tuż obok nich widać nowoczesny budynek ze szkła i stali – to siedziba Instytutu Thünena ds. Ekologii Rybołówstwa, który na zlecenie Ministerstwa Żywności i Rolnictwa bada środowisko morskie, akwakulturę, różnorodność biologiczną i ryby wędrowne.
Do obiektu badawczego na parterze można dostać się wyłącznie poprzez śluzę sanitarną. Za nim w kilkunastu zbiornikach wodnych pływają różne gatunki ryb różnej wielkości. W powietrzu unosi się lekko stęchły zapach. To z powodu wilgoci – wyjaśnia Ulfert Focken: „Tutaj, w hali z ciepłą wodą, znajdują się różne baseny, w których trzymamy zwierzęta z ciepłych obszarów. Tutaj są to przede wszystkim karpie, ale także tropikalne krewetki z Pacyfiku. Prowadzimy przede wszystkim badania nad hodowlą i żywieniem tych gatunków” – mówi.
Specjalista z zakresu akwakultury i żywienia ryb od ponad 30 lat pracuje nad produkcją organizmów wodnych. W przeciwieństwie do połowów w akwakulturze w kontrolowanych warunkach hoduje się łososia, karpia czy tilapię, ale także kraby, małże i glony. Akwakultura to hodowla pod wodą. „Na wielu kontynentach, zwłaszcza w Azji, akwakultura ma status porównywalny z rolnictwem. Bez akwakultury nie mielibyśmy szans na wyżywienie ludzi” – mówi Reinhold Handel, dyrektor Instytutu Thünena.
Ryby hodowlane coraz bardziej popularne
Od połowy lat 80. światowe spożycie ryb wzrosło ponad dwukrotnie. Jest to w całości zasługą akwakultury: 40 lat temu dostarczała 7 milionów ton ryb i odpowiadała za niecałe 10 procent ich spożycia. W 2020 r., przy 88 milionach ton, stanowiła już 49 procent, czyli prawie tyle, co przemysł rybny. Jeśli uwzględnimy hodowlę glonów, akwakultura w rzeczywistości dostarcza więcej pożywienia niż połowy, których całkowita produkcja od połowy lat 80. XX w. niemal się zatrzymała.
Dzieje się tak głównie za sprawą jednego państwa: zdecydowanie najwięcej ryb pochodzących z akwakultury wyprodukowały Chiny – prawie 37 mln ton w 2020 r. Dla porównania: w Europie w 2020 r. z akwakultury pochodziły zaledwie 3 miliony ton ryb.
Czy jednak produkcja ryb jest rozsądna i zrównoważona,tak by nadawała się do wyżywienia świata? Co z najpopularniejszym w Niemczech i popularnym też w Polsce i wielu innych krajach łososiem? „Wszyscy wiedzą, że łosoś jako mięsożerca ma stosunkowo duże podstawowe zapotrzebowanie na składniki odżywcze” – mówi Reinhold Hanel. To samo dotyczy tuńczyka, dorady i okonia morskiego. „To wszystko ryby, które hoduje się nie po to, by wyżywić świat, ale po to, by służyć niszowemu rynkowi” – mówi Hanel.
Ryby drapieżne karmi się w hodowli soją
W swoim naturalnym środowisku ryby drapieżne, takie jak tuńczyk, dorada, labraks i łosoś, żywią się innymi rybami i krabami. W akwakulturze na ogół nie otrzymują już nawet 10-procentowego udziału ryb w pokarmie. Z czego składa się pozostałe ok. 90 procent pożywienia? „W części z mączki zwierzęcej, ale większość to białka roślinne, a przede wszystkim białka sojowe” – mówi Ulfert Focke. „To oczywiście nie jest dla łososia naturalny pokarm. Ewolucja roślin lądowych i ryb odbyła się oddzielnie. Jeśli podajemy łososiowi i innym rybom po prostu surową mączkę sojową, prowadzi to u nich do przewlekłego zapalenia jelit”.
Oznacza to: pasza roślinna musi zostać przetworzona przemysłowo, tak by wyizolować białka, przy czym pasza sojowa musi zostać najpierw przetransportowana z drugiego końca świata, z Ameryki Południowej, do hodowli ryb w Norwegii, Islandii lub w basenie Morza Śródziemnego. Dlatego też ryby drapieżne raczej nie nadają się do wyżywienia rosnącej populacji światowej.
Ryby z hodowli wciąż lepsze niż wołowina
Jednak badania naukowe przeprowadzone przez Instytut zasadniczo potwierdzają korzyści z hodowli ryb. „Akwakultura wymaga znacznie mniej zasobów niż organizmy lądowe, takie jak bydło, świnie czy kurczaki. Ryby doskonale nadają się do produkcji stosunkowo dużej ilości pożywienia przy stosunkowo niewielkim nakładzie energii” – mówi Focke.
Do tego znikają słabości przemysłowej hodowli ryb, co podkreśla Reinhold Hanel: „W ostatnich dekadach pokonaliśmy początkowe problemy. Hodowla łososia to klasyczny przykład, gdzie popełniono wszystkie błędy, nachylanie się fiordów, antybiotyki i choroby wirusowe Obecnie branża jest tak ugruntowana, że sytuacja jest lepsza niż wcześniej”.
Dobrostan ryb: one też odczuwają ból
A jak radzą sobie ryby, kiedy – jak w przypadku łososia – 100 tys. ryb żyje stłoczonych w małej sieci przez 18 miesięcy, a następnie zostaje zabitych? To opłacalne dla branży, ale co z dobrostanem zwierząt? „Temat dobrostanu zwierząt staje się coraz ważniejszy i stanowi główny przedmiot naszych badań” – mówi dyrektor instytutu. „Obecna debata skupia się na tym, że ryby również mogą odczuwać ból”.
Jak dodaje, druga sprawa to percepcja konsumencka, która wiąże się nie tylko z racjonalnością, ale i z psychologią. Oznacza to, że „takie rzeczy jak zagęszczenie utrzymywania zwierząt, które znamy z innych hodowli, np. kurczaków, odnosi się też do ryb”. Panuje błędne przekonanie, że im mniej ryb trzyma się w małej przestrzeni, tym jest im lepiej. „Nie zawsze tak jest, ponieważ wiele zależy od gatunku” – tlumaczy dyrektor Reinhold Handel.
Ekologiczna ryba: jaką najlepiej kupić?
Jakie ryby hoduje się w takim razie w sposób faktycznie zrównoważony? Które kupować jeśli jako konsument bierze się pod uwagę wpływ hodowli na przyrodę i dobrostan ryb? „Kto je ryby biorąc pod uwagę kwestie ekologiczne, wybierze karpia, który wcale nie musi być mułowaty” – mówi Hanel. Relatywnie dobry wybór to importowane gatunki, jak tilapia, [ponieważ ich ślad ekologiczny – po hodowli w stawach słodkowodnych – „jest znacznie mniejszy niż ślad dorady z hodowli klatkowej w Morzu Śródziemnym”.