Europarlament o Polsce. „Pieniądze za praworządność”?
12 lutego 2020Zagrożona praworządność w Polsce była we wtorek wieczorem (11.02.2020) tematem kolejnej debaty Parlamentu Europejskiego o Polsce. – Kiedy debatowaliśmy o tym w styczniu, mówiłem, że sytuacja jest bezprecedensowa. Ale teraz jest jeszcze gorzej. Polska jest jedynym krajem UE, gdzie sędzia może być karany za stosowanie prawa unijnego. Sytuacja jest bardzo nagląca, bo kiedy Sąd Najwyższy zostanie przejęty, będzie już za późno – przekonywał europoseł Michal Szimeczka z liberalnej frakcji „Odnowić Europę”. Protestował „jako obywatel słowacki, którego rodzice byli represjonowani” za komunizmu, przeciw powoływaniu się przez PiS „na odmienne tradycje prawne” Europy Środkowej. – Tu nie chodzi o różne tradycje, lecz o podstawowe pryncypia UE – powiedział Szimeczka.
„Polskie sądy to sądy unijne”
Věra Jourová, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, zapewniła europosłów, że Komisja szczegółowo analizuje ostatnią ustawę o sędziach („ustawę kagańcową”), którą w zeszłym tygodniu podpisał prezydent Andrzej Duda. A zarazem już teraz przywoływała opinię Komisji Weneckiej, że to nowe prawo grozi jeszcze większym podważeniem niezależności wymiaru sprawiedliwości w Polsce. – Komisja Europejska chce nadal dialogu z władzami Polski, ale jednocześnie jest strażniczką traktatów. Z tego powodu zawsze będzie sięgać po postępowania przeciwnaruszeniowe, jeśli będzie potrzeba – powiedziała Jourová. Nie podała terminów, ale wedle naszych rozmówców wszczęcia takiego postępowania (prowadzącego ostatecznie do TSUE) w sprawie „ustawy kagańcowej” można spodziewać się jeszcze w lutym.
Komisarz UE ds. sprawiedliwości Didier Reynders podkreślał, że „polskie sądy to zarazem sądy unijne”, które muszą działać także na podstawie prawa UE, czemu przeszkadzają kwestionowane polskie przepisy.
– A tymczasem Izba Dyscyplinarna UE zdecydowała o zawieszeniu sędziego, który chciał wykonać prawo unijne – powiedział Reynders. Ponadto Reynders przypomniał też, że Komisja Europejska już w 2017 r. stwierdziła, że niezależność i prawomocność Trybunału Konstytucyjnego doznały poważnego uszczerbku. Nie odpowiedziano na pytanie europosłanki Sylwii Spurek, dlaczego szefowa Komisji Ursula von der Leyen nie poruszyła tematu praworządności podczas spotkania z premierem Mateuszem Morawieckim w zeszłym tygodniu.
„Nie odchodźcie od Europy”
– Odnoszę wrażenie, że gotowość do dialogu jest tylko po stronie polskiego rządu. Od czterech lat tłumaczymy się z tego, co w innych krajach funkcjonuje od dawna. Odmawia się Polsce prawa do podejmowania suwerennych decyzji – przekonywała Beata Szydło. Wzywała europosłów, by „nie ulegali presji politycznych frustratów”, czyli opozycji, która – jak przekonywała Szydło – nie potrafi się pogodzić z przegrywanymi wyborami i dlatego atakuje reformy sądownictwa. Oprócz innych europosłów PiS, władz Polski przed nieuprawnionymi ingerencjami ze strony Brukseli broniło paru deputowanych z frakcji eurosceptycznych.
– Wprowadzenie „ustawy kagańcowej” oznacza, że Polska odchodzi od europejskich ideałów, dlatego wyciągamy rękę i mówimy „nie odchodźcie od Europy” – powiedziała Roberta Metsola w imieniu największej, centroprawicowej frakcji Europejskiej Partii Ludowej (EPL).
Andrzej Halicki (PO należy do frakcji EPL) powiedział, że debata o praworządności w Polsce to „debata o chęci zawłaszczenia sądownictwa przez jedną partię”.
– Unia bez Polski nie byłaby pełna. Zamiast winić Brukselę, TSUE czy kogokolwiek rząd Polski powinien rozwiązać wskazywany tu problem zmian w sądownictwie. Natomiast niedopuszczalne jest rozkręcanie kampanii nienawiści – powiedziała Terry Reintke w imieniu Zielonych.
Pieniądze za praworządność
Choć podczas debaty parę razy nawiązywano do projektu pieniądze za praworządność, to bodaj ważniejsze deklaracje ze strony głównych frakcji padły już na kilka godzin przed obradami plenarnymi o Polsce. – Oczekuję, że dyskusja na temat powiązania funduszy UE i praworządności będzie kontynuowana. Trudno jest uzasadnić, dlaczego UE miałaby finansować projekty w państwach, w których nie ma niezależnych sądów – zadeklarował na konferencji prasowej Manferd Weber, szef frakcji EPL.
Także Katarina Barley z frakcji centrolewicowej podkreślała, że „każdy, kto chce korzystać z funduszy unijnych, musi przestrzegać podstawowych wartości”. Podobnie wypowiadali się liberałowie i zieloni. To szczególnie ważne, że już 20 lutego zacznie się szczyt UE o budżecie na lata 2021-27, na którym jednym z trudniejszy punktów będzie powiązanie funduszy unijnych z praworządnością.
Komisja Europejska zaproponowała już wiosną 2018 r. projekt rozporządzenia, które pozwoliłoby od 2021 r. na zawieszanie bądź nawet zmniejszanie funduszy unijnych za poważne łamanie praworządności. Projekt precyzuje, że chodzi m.in. o zagrożenie dla niezależności wymiaru sprawiedliwości bądź też o niewykonywanie orzeczeń sądowych. Zgodnie z tym projektem decyzja Komisji co do zawieszenia funduszy np. dla Polski mogłaby zostać zablokowana tylko przez – trudną do uzbierania – większość 55 proc. krajów UE reprezentujących 65 proc. ludności Unii.
Polska i Węgry ostrzegają
Do przyjęcia tego trzeba udzielonej w głosowaniu większościowym zgody Rady UE (czyli ministrów krajów Unii) oraz europarlamentu. Ale reforma „pieniądze za praworządność” będzie wspólnie z wymagającym jednomyślności wszystkich krajów UE siedmioletnim budżetem UE (na lata 2021-2027) częścią jednego pakietu negocjacyjnego na szczycie budżetowym UE. I dlatego przeciwnicy rozporządzenia – w tym Węgry i Polska – ostrzegają, że zablokują cały pakiet i tym samym groźbą paraliżu Unii wymuszą rezygnację z „pieniędzy za praworządność”.
Tyle, że system prawny UE jest przygotowany na weto budżetowe, np. ze strony Polski. Otóż w razie braku budżetu wieloletniego, który byłby precedensem w historii Unii, UE posługiwałaby się prowizoriami budżetowymi, które wymagają większościowej, a nie jednomyślnej zgody krajów Unii. Wprawdzie takie prowizoria teoretycznie nie mogłyby obejmować nowych priorytetów (np. polityki migracyjnej) z projektu budżetu 2021-2027, ale to problem do obejścia przez kraje Unii, np. w ich umowach międzyrządowych. –Polacy muszą się zastanowić, czy chcą zgody na politykę spójności, czy wolą bronić się przed regułą „pieniądze za praworządność”, ryzykując brak zgody co do funduszy – przekonywał nas przed tygodniem jeden z zachodnich ambasadorów w Brukseli.
Ale czy podczas szczytu UE nie pojawią się targi na zasadzie „więcej lub mniej funduszy na spójność za zgodę na mechanizm praworządnościowy albo za zgodę na jego rozwodnienie, by stał się mniej dotkliwy np. dla Polski. – Tak, taki pomysł może się pojawić w Radzie Europejskiej, ale byłby ryzykowny. Nie zapominajmy, że na cały budżet musi się zgodzić Parlament Europejski. A czy większość europosłów zgodziłaby się na mocne rozwadnianie zasady „pieniądze za praworządność”? – pyta jeden z unijnych dyplomatów.