"Die Welt" o "iluzji" pokojowej rewolucji 1989 roku
8 listopada 2019Publicysta "Die Welt" w obszernym eseju polemizuje m.in. z twierdzeniam, że upadek systemów socjalistycznych w 1989 roku był "wielkim zwycięstwem wolności", po którym kraje dawnego bloku wschodniego "powróciły do Europy".
"Wschodnia Europa nie była Śpiącą Królewną, która dzięki pocałunkowi dysydentów obudziła się z długiego snu i natychmiast podążyła za swym wrodzonym dążeniem do demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. Choć często o tym przekonywano, to wschodnia Europa nie powróciła do Europy. Z bardzo prostego powodu: ponieważ - w szerszym znaczeniu, niż geograficznie - nigdy nie była częścią zachodniej dynamiki europejskiej" - pisze Thomas Schmid.
Orban to nie "wypadek przy pracy"
Według autora, iluzją są też twierdzenia, że na wschodzie UE bardziej ceni się wolność, właście dlatego, że tak długo jej brakowało i z takim trudem ją wywalczono. "Po pierwsze to nie dysydenci samodzielnie doprowadzili do upadku komunizmu. A po drugie wydaje się bardzo wątpliwe, czy 1989 r. faktycznie był świętem wolności, który przypieczętował wschodnioeuropejski powrót do Europy" - pisze Thomas Schmid.
"Kariera Viktora Orbana, europejskiego lidera grupy gardzących liberalizmem nie jest wypadkiem przy pracy historii. Na długo przed 1989 rokiem władające we wschodniej Europie elity, szczególnie w Polsce i na Węgrzech, zdawały sobie sprawę z tego, że ich systemy nie utrzymają się i, że głębokie reformy są konieczne, przynajmniej w sferze gospodarczej" - twierdzi autor.
Jak pisze, celem komunistycznych elit nie była wolność i demokracja, ale poprawa sytuacji gospodarczej. Chciały one gospodarki rynkowej bez demokracji i próbowały brać przykład z różnych krajów, jak Hiszpania, która jeszcze za czasów dyktatora Franco rozpoczęła proces otwierania się początkowo bez demokratyzacji, czy Korea Południowa. "Cud gospodarczy w Chile pod rządami dyktatora Augusto Pinocheta był punktem odniesienia dla polskich reformatorów" - pisze Thomas Schmid.
"Nie dojrzeli do demokracji"
Nawet ci reformatorzy, dla których celem była demokracja, opowiadali się za "po części autorytarną drogą do wolności gospodarczej", jak na przykład filozof i działacz opozycyjny Mirosław Dzielski. Obawiał się on, że społeczeństwo może nie być dojrzałe do demokracji i przypuszczalnie podda się populistycznym wpływom - wskazuje autor. Dodaje, że inni, jak późniejszy minister spraw zagranicznych Bronisław Geremek, odrzucali gospodarkę rynkowa jako niedemokratyczną i propagowali samorządy robotnicze.
Jak pisze Thomas Schmid, gospodarka rynkowa i liberalna demokracja nie były celami polskiej Solidarności, ani Vaclava Havla, nie wspominając już o opozycji w NRD, która szukała "trzeciej drogi".
"Przełom 1989 roku nie był wynikiem powstania, masowego protestu czy rewolucji. W zasadniczej części był raczej wynikiem kompromisu między elitami a dysydentami, z których niektórzy także należeli kiedyś do komunistycznych elit" - pisze.
"Chociaż po 1989 roku każde wschodnioeuropejskie państwo wywiesiło na drzwiach szyld z napisem: +Demokracja+, w wielu miejscach nowe elity nie różniły się bardzo od starych" - ocenia autor, przypominając, że w 1995 roku były komunistyczny polityk Aleksander Kwaśniewski został wybrany na prezydenta Polski.
Na Wschodzie bez zmian
"Może za wyjątkiem trzech krajów bałtyckich, żadne ze wschodnioeuropejskich państw, które należą dziś do UE, nie jest ostoją liberalnej demokracji. Liberalizm nie cieszy się tam dobrą sławą. Propagowane są etniczno-narodowe zasady. Opozycja uchodzi niemal za zdrajców ojczyzny, a imigranci za zarazę" - ocenia.
Thomas Schmid dodaje, że "wielu zadaje pytanie jak mogło do tego dojść, że niektóre partie i wielu mieszkańców tych państw widzi zło w zachodnim liberalizmie, drwi z niezbywalnych praw człowieka, a w kulturze ochrony praw mniejszości widzi niebezpieczny i dekadencki import z zachodu". "Czy we wschodniej Europie doszło do nieliberalnego zwrotu? Raczej nie. Pozostało tam tak, jak było" - ocenia Schmid.
"Niestety trzeba przyznać, że Jarosław Kaczyński i Viktor Orban nie są wschodnioeuropejskimi wyjątkami. Nie przeprowadzili nieliberalnej transformacji, kontynuują utrzymywanie dystansu wobec Zachodu, co ma długa tradycję w regionie wahającym się między Wschodem a Zachodem" - twierdzi Thomas Schmid.
Według autora "Die Welt", Orban orientuje się nie na Paryż, Berlin czy Brukselę, ale na Singapur Turcję, Rosję, Indie czy Chiny. "Rynek, minus wolność, plus socjalny protekcjonizm. To dosyć podobne do tego, co ponad trzy dekady temu mieli w zamyśle komunistyczni reformatorzy" - pisze publicysta "Die Welt".