Czeski polityk o rozszerzeniu NATO: „Mieliśmy szczęście”
12 marca 2019Deutsche Welle: Kto zażądał odejścia Armii Czerwonej z Czechosłowacji i kiedy to było?
Alexandr „Sasza” Vondra*: Odzyskanie suwerenności i niezależności było dla nas sprawą absolutnie zasadniczą, postulatem numer jeden, który się pojawił zaraz po 17 listopada [1989 roku, kiedy to od brutalnie stłumionej demonstracji studentów na Alei Narodowej w Pradze zaczęła się aksamitna rewolucja, która zakończyła panowanie komunistów w Czechosłowacji.] Nie do pomyślenia było, żeby mogły one iść ręka w rękę z obecnością sowieckich żołnierzy. A także z dalszym istnieniem Układu Warszawskiego.
Do negocjacji doszło już na początku 1990 roku. Porozumienie z Gorbaczowem zostało osiągnięte podczas wizyty Václava Havla w Moskwie [w czerwcu]. Jednostki bojowe opuściły Czechosłowację jeszcze w tym samym roku. Natomiast ostatni rosyjski żołnierz wyjechał po półtora roku, czyli nawet z dzisiejszego punktu widzenia w rekordowo krótkim czasie.
DW: Ale kto powiedział po raz pierwszy, że Sowieci mają odejść?
– Wszyscy to mówiliśmy. Nie pamiętam nikogo, kto by tego nie mówił.
DW: Nie minęły dwa tygodnie od wydarzeń na Alei Narodowej, kiedy z Pragi wyszedł list do Gorbaczowa, wzywający go do wycofania wojsk. Czy to nie było niebezpieczne drażnienie niedźwiedzia?
– Ha! Dobre pytanie. Myślę, że nie, bo nie rozdrażniliśmy niedźwiedzia aż tak bardzo. Mieliśmy szczęście, że w Moskwie siedział Gorbaczow. On był kluczowy, niezależnie od tego, co sobie o nim myślimy. Wielkim szczęściem było i to, że w tej konfrontacji mieliśmy po drugiej stronie słabego prezydenta. Przecież mogło być i tak, że po drugiej stronie siedziałby Putin.
Mieliśmy po prostu szczęście. Ale dobry polityk musi mieć szczęście i musi umieć je wykorzystać. Václav Havel swoje wykorzystał do cna.
DW: Żadnych wątpliwości nie było?
– Absolutnie nie! To była armia okupacyjna. Być może w Forum Obywatelskim byli ludzie, którzy mieli wątpliwości, że da się kiedyś wstąpić do NATO. Ale nie pamiętam nikogo, z prawa, czy z lewa, kto by się nie domagał jak najszybszego odejścia Rosjan. Pod tym względem panowała całkowita zgoda.
DW: To były ciężkie negocjacje?
– Z Rosjanami? Tak, były trudne chwile. W ich zespole negocjacyjnym silną rolę odgrywał dyplomata ze starej, twardej geopolitycznej szkoły moskiewskiej.
DW: A negocjacje o rozwiązaniu Układu Warszawskiego, które były wielostronne? Czy to było utrudnienie, czy wręcz przeciwnie, bo przeciw Sowietom występowali przedstawiciele pięciu państw?
– Polacy początkowo zachowywali się bardziej taktycznie. Nie chcieli zbytnio prowokować, bo przez ich terytorium przechodził największy sowiecki kontyngent z Niemiec Wschodnich.
Bardzo szybko się jednak okazało, że Polacy, Węgrzy i Czesi idealnie ze sobą współgrają. Osiągnęliśmy jasne porozumienie i Układ Warszawski został również rozwiązany. Tutaj, w Pradze, 1 lipca 1991 roku. Gorbaczow na to ostatnie, „pogrzebowe” spotkanie nawet nie przyjechał.
DW: Posłał swego zastępcę.
– Wszystkie decyzje już zapadły i chodziło jedynie o złożenie podpisów. W Pradze zjawił się wiceprezydent Giennadij Janajew. I na nim właśnie widzieliśmy, jak ciężko niektórzy Sowieci to przeżywają. Upił się niemal na śmierć, spadał ze schodów. A my się śmialiśmy, bo czuliśmy się zwycięzcami.
Kilka tygodni później robiliśmy wielkie oczy widząc go wśród puczystów**, którzy odsunęli Gorbaczowa od władzy. Nie udało im się zawrócić biegu wydarzeń w Rosji, bo przyszedł Jelcyn, ale dla nas było to memento, żeby nie lekceważyli tych, którzy jakąś bitwę przegrali, bo oni tu wciąż jeszcze są.
Pierwszą odpowiedź na moskiewski pucz przygotowaliśmy w słowackich Tatrach. Polskę reprezentował doradca prezydenta Wałęsy, Lech Kaczyński. Napisaliśmy tam deklarację, która stała się podkładem do krakowskiego szczytu Trójkąta Wyszehradzkiego [6 października 1991 roku], na którym był zgłoszony postulat wspólnego wstąpienia wszystkich trzech państw do NATO.
DW: Później było spotkanie w Pradze, na którym Lech Wałęsa groził stworzeniem NATO-bis. Czy to „wejście smoka” nie groziło pogrzebaniem starań o członkostwo?
– Nie, nie, nie! Wałęsa od samego początku odgrywał bardzo dobrą rolę. To spotkanie miało miejsce w styczniu 1994 roku. Wtedy na zaproszenie Václava Havla przyleciał do Pragi Bill Clinton, który chciał prezydentom państw wyszehradzkich sprzedać tu Partnerstwo dla Pokoju. A my zastanawialiśmy się, co to ma być: trampolina do NATO, czy może jakaś wieczna poczekalnia?
Oczywiście chcieliśmy trampoliny. To był wspaniały pokaz duetu Havel-Wałęsa, podziału ról między nimi. Podczas gdy Havel grał dobrego gospodarza, Wałęsa groził, że do Pragi nie przyjedzie, jeśli nie dostanie gwarancji, co Clinton tu powie. Myślę, że była taka potrzeba, by ktoś grał twardego chłopa. Wałęsa zrobił to perfekcyjnie.
DW: Czyli to nie był jego pomysł z tym NATO-bis?
– Myślę, że to był jego pomysł, zresztą bardzo dobrze odpowiadający polskiej naturze. Patrząc wstecz oceniam to jako bardzo ważny moment, bo Amerykanie musieli reagować. Clinton nie mógł sobie pozwolić na fiasko tych rozmów.
Sytuacja nie była łatwa. Clinton chciał rozszerzenia NATO, to wiem. Ale miał w rządzie, zwłaszcza w Departamencie Stanu, ludzi, którzy mu to odradzali. Zalecali czekać i nie drażnić Rosjan.
Wałęsa w końcu przyleciał, a Clinton powiedział, że pytanie nie brzmi „czy?”, a „kiedy i jak?”. I to był ten kluczowy moment.
DW: Czym NATO jest dzisiaj?
– Dla członków jest to sojusz obronny, który zapewnia im najlepsze gwarancje bezpieczeństwa w całej naszej historii. Naszym przodkom nic takiego się nawet nie śniło.
Zdążyliśmy z tym, kiedy konstelacja geopolityczna była nam przychylna. Ci, którzy nie zdążyli, jak Ukraińcy, którzy zmarnowali erę pomarańczowej rewolucji i utopili swoje pierwsze zwycięstwa w domowych wojnach politycznych, są dziś w daleko trudniejszej sytuacji. Bo dzisiaj konstelacja geopolityczna nie jest tak dobra jak wtedy, żeby Sojusz był w stanie podjąć odważniejszą decyzję, niż jedynie o przyjęciu Macedonii do swych szeregów.
DW: Dopóki Putin jest u władzy, dopóty nic się nie zmieni?
– To nie jest tylko o Putinie. Robienie sobie nadziei, że Rosja będzie kiedyś standardową demokracją typu zachodniego, jest iluzją.
DW: A kiedyś tak to już prawie wyglądało…
– Nigdy to tak nie wyglądało. Jelcyn starał się o to, ale nigdy tego nie osiągnął.
DW: A gdyby gospodarczo powiodło mu się lepiej?
– Nie sądzę. Myślę, że niektóre sprawy wynikają z wiekowej tradycji i rozwoju historycznego. Nie jest łatwo to zmienić. Sztuka polityki polega nie tylko na tym, by przekształcać świat na taki, jaki chcielibyśmy mieć, ale i pojmować go takim, jakim jest, i według tego postępować.
DW: Dziękuję Panu.
* Alexandr „Sasza” Vondra (rocznik 1961), geograf, polityk i dyplomata, przed 1989 roku dysydent, sygnatariusz i jeden z rzeczników Karty 77, członek Solidarności Polsko-Czechosłowackiej.
Był doradcą prezydenta Václava Havla do spraw polityki zagranicznej (1990-92), wiceszefem czeskiej dyplomacji (1992-97), ambasadorem w Waszyngtonie (1997-2001), pełnomocnikiem rządu do spraw szczytu NATO w Pradze (2001-2), ministrem spraw zagranicznych (2006-7), europejskich (2007-9) i obrony (2010-12), a także senatorem (2006-12),. Obecnie wykłada stosunki międzynarodowe na uniwersytecie w Uściu nad Łabą i Wyższej Szkole CEVRO Institut w Pradze.
** Pucz Janajewa trwał trzy dni, od 19 do 21 sierpnia 1991 roku, i zakończył się porażką puczystów.