Czechy: Antyunijne kwoty żywności
9 lutego 2021Krytyczne słowa pod adresem Czech padły podczas styczniowej wideo-konferencji ze strony Komisji Europejskiej – twierdzi czeski dziennik ekonomiczny „Hospodarzské noviny” w wydaniu z poniedziałku 8 lutego powołując się na zapis, którym dysponuje redakcja. Według gazety Czesi nie tylko usłyszeli, że planowana nowelizacja ustawy o żywności „stoi w sprzeczności z zasadami rynku wewnętrznego”, ale i ostrzeżenie, że w razie wprowadzenia jej w życie, Republice Czeskiej grozi skarga przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) w Luksemburgu.
Cel: Trzy czwarte czeskiej żywności w sklepach
Nowelizacja, która została przyjęta przez Izbę Poselską czyli czeski sejm 20 stycznia, ma dotyczyć stu z 15 tysięcy grup produktów, między innymi mięsa, warzyw, owoców, czy nabiału. A to znakomita większość czeskiego handlu żywnością.
Ustawa określa obligatoryjne kwoty sprzedaży rodzimej żywności w sklepach o powierzchni ponad 400 metrów kwadratowych. Regulacja nie będzie stosowana ani wobec małych sklepów, ani specjalistycznych, na przykład z serami lub winem. Jeśli wejdzie w życie, już w 2022 roku, objęte nią sklepy będą zobowiązane do tego, żeby 55 procent ich sprzedaży stanowiła czeska żywność. W następnych latach ta kwota ma wzrastać co roku o trzy punkty procentowe, aż w 2028 roku osiągnie 73 procent.
Oprócz rządzącej w Pradze mniejszościowej koalicji ruchu ANO premiera Andreja Babisza i socjaldemokracji za nowelizacją głosowali zarówno komuniści, jak i partia SPD (Wolność i Demokracja Bezpośrednia) Tomio Okamury z drugiego krańca politycznego spektrum, oraz posłowie niezrzeszeni. Ustawę musi zatwierdzić jeszcze Senat i podpisać prezydent. Jeśli ją odrzucą, ich weta łatwo będzie obalić. Do tego wystarczy połowa liczby wszystkich posłów plus jeden. Zwolenników nowej regulacji w sejmie jest jednak znacznie więcej. Łącznie mają dwie trzecie mandatów.
Potrójnie złe rozwiązanie
Posłowie wcale nie przejęli się głosem ambasadorów ośmiu państw UE, w tym Polski i Niemiec, ale także Francji, Hiszpanii i Włoch, którzy już 2 grudnia wyrazili zaniepokojenie planowanymi zmianami. We wspólnym liście do szefa sejmowej komisji rolnej Jarosława Foltynka z ANO ostrzegli oni, że „jakiekolwiek kwoty na żywność będą prawdopodobnie sprzeczne z prawnymi przepisami UE dotyczącymi swobodnego ruchu towarów”. Pod koniec minionego tygodnia przeciwko zamierzonej regulacji protestowały też trzy międzynarodowe izby gospodarcze: niemiecko-, francusko- i włosko-czeska.
– To rozwiązanie jest złe z trzech powodów – tłumaczy w rozmowie z DW prezes czeskiego Stowarzyszenia Handlu i Turystki Tomász Prouza. – Po pierwsze, kwoty oznaczają, że ludzie zostaną pozbawieni prawa do kupowania tego, co chcą. Po drugie, kiedy nasi agrobaronowie pozbędą się już zagranicznej konkurencji, wtedy podniosą ceny i będą mieli w nosie jakość. A trzecim problemem jest fakt, że czeska gospodarka eksportem stoi i jest absolutnie uzależniona od istnienia europejskiego jednolitego rynku wewnętrznego.
Wbrew czeskim interesom
Na ten ostatni punkt w rozmowie z DW zwraca też uwagę dyrektor Niemiecko-Czeskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Bernard Bauer: – Równo cztery piąte czeskiego eksportu idą na rynki unijne. A zatem nie może leżeć w czeskim interesie ograniczanie wolności rynku wewnętrznego kwotami. A już na pewno nie leży ono w interesie czeskiego konsumenta, który w efekcie może ujrzeć puste półki w czeskich sklepach.
Czescy producenci mogą mieć problem z ich zapełnieniem, uważa Prouza. – Tego się po prostu nie da zagwarantować – ubolewa, wskazując, że Czechy są samowystarczalne jedynie w produkcji mleka, piwa, mięsa wołowego i mąki, czyli pieczywa.
Wytwarzają ich nawet więcej, niż są w stanie zjeść i wypić. Ale już warzyw i owoców uprawiają daleko mniej, niż potrzeba. W zależności od tego, czy chodzi o pomidory, cebulę, czy jabłka, produkcja pokrywa od jedynie jednej piątej, jednej czwartej do co najwyżej połowy konsumpcji. Czeska produkcja wieprzowiny odpowiada połowie krajowego zapotrzebowania, drobiu dwóm trzecim, a ziemniaków trzem czwartym.
– Możemy ją zwiększyć o kilka procent, ale nie dwu- lub trzykrotnie – mówi Tomász Prouza. – W dolinie Łaby, gdzie uprawia się większość czeskich warzyw, już dziś brakuje wody, by nawadniać już istniejące uprawy. I nie zwiększymy produkcji w zimie, bo nie ma szklarni.
Fatalny sygnał
W czasach pandemii czeski sejm obraduje z reguły w składzie zredukowanym do niemal połowy, przy czym liczba posłów opozycji i koalicji jest pomniejszana proporcjonalnie. Pewnie z tego powodu w głosowaniu nad nowelizacją ustawy nie wziął udziału premier Babisz. A potem nazwał ją nonsensem, choć - z jednym wyjątkiem - wszystkie posłanki i wszyscy posłowie ruchu ANO, któremu przewodzi, głosowali za nowelizacją. „Ja się z tym oczywiście nie zgadzam (…) to stoi w sprzeczności z prawem europejskim”, powiedział dziennikarzom.
W szczerość tej wypowiedzi Prouza nie wierzy: – To jest tylko gra. Przecież gdyby to przeszło, najwięcej by zyskał jego Agrofert – mówi. To największy czeski koncern rolno-spożywczy stworzony przez Babisza, który po zarzutach, że jako premier i jego właściciel znajduje się w sytuacji konfliktu interesów, przekazał go dwóm funduszom powierniczym. Ale wciąż jest podejrzewany, że ma pośredni wpływ na firmę.
Zdaniem Prouzy „agrobaronom” chodzi nie tylko o pozbycie się zagranicznej konkurencji, ale i o argument na rzecz dotacji narodowych na zwiększenie produkcji rolnej. – Dla Agrofertu jest to szczególnie ważne, gdyż z powodu konfliktu interesów Babisza może stracić dotacje europejskie. A wtedy mógłby je zastąpić czeskimi.
– Nadzwyczaj trudno rozumieć cel tej ustawy inaczej, niż w ramach wewnątrzpolitycznego sporu, rozgrywanego kosztem europejskiego rynku wewnętrznego – mówi szef Niemiecko-Czeskiej Izby Przemysłowo-Handlowej Bauer. – W tym sensie ta ustawa śle europejskim partnerom fatalny sygnał, który może osłabić zarówno sam kraj, jak i jego politycznych przedstawicieli.
Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>