Były urzędnik NATO: Dla UE kluczowa jest obrona
26 czerwca 2024DW: Mark Rutte sekretarzem generalnym NATO. Czego od niego oczekiwać?
Camille Grand: Distinguished Policy Fellow, ECFR: Jest proatlantyckim Europejczykiem. Ma twarde stanowisko w sprawie Ukrainy i prawdopodobnie dobrze odzwierciedla, gdzie dziś jest trzon Sojuszu w kwestii Rosji. Zna przywódców UE i obu potencjalnych prezydentów USA, ma doświadczenie w budowaniu konsensusu w kraju i w Unii. Wydaje się dziś bardziej niż wykwalifikowany do tej funkcji.
Oczekiwałbym, że pozostanie zwolennikiem Ukrainy i koalicji F-16, że będzie wiedział, jaką politykę prowadzić z każdą administracją w Białym Domu i jak współpracować z coraz ważniejszą Unią Europejską.
Może będzie miał jedną osobę do rozmów w Brukseli zamiast 27. Czy pana zdaniem - jako byłego urzędnika NATO – komisarz ds. obrony mógłby pogodzić 27 krajów?
– Urzędnik, który pracowałby nad obronnością UE w pełnym wymiarze godzin, ma w obecnej epoce sens. Podobnie jak to, aby UE lepiej zorganizowała swoją strukturę w polityce obronnej.
Obecnie tym portfolio dzielą się wysoki przedstawiciel ds. polityki zagranicznej (WPZiB) i komisarz ds. rynku wewnętrznego. Czasami do tej konstelacji dołącza szefowa Komisji. Z tej perspektywy – jestem za komisarzem ds. obrony, który koordynowałby działania w zakresie zdolności obronnych i przemysłu obronnego. Ale diabeł tkwi w szczegółach. Polityka obronna nadal podlega zasadzie konsensusu. Kluczowe pytanie brzmi: szukamy "komisarza ds. przemysłu obronnego", czy "ministra obrony" i łącznika z NATO?
Kogo zatem szukamy?
– Można sobie wyobrazić, że WPZiB pozostałby głównym adresem ws. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa oraz budowania wspólnych stanowisk UE, aby nowy komisarz nie był jedynym zarządcą „portfolio NATO”. Każdy szef MSZ kraju członkowskiego jest w relacjach z NATO tak samo ważny jak minister obrony, ministrowie spraw zagranicznych rozpatrują wiele spraw. Ale ostatecznie lepiej mieć osobę odpowiedzialną za portfolio obronne, niż debatę, kto jest za nie odpowiedzialny.
Komisarz właśnie tu mógłby coś zmienić: zmobilizować budżet, przyspieszyć badania, uruchomić programy i koordynować zakupy broni przez państwa. Częścią jego roli byłaby więc ścisła współpraca z NATO i zagwarantowanie, że UE dobrze inwestuje pieniądze. To na płaszczyźnie NATO 23 z 27 członków UE uczestniczy w planowaniu zbiorowej obrony. Potrzebne by było utrzymanie subtelnej równowagi między szefem KE, WPZiB, komisarzami ds. obrony i budżetu i państwami członkowskimi.
Niedawno Francja ogłosiła, że przekaże Ukrainie samoloty Mirage. Czy to potwierdzenie francuskiej „Zeitenwende” w polityce zagranicznej?
– To część wysiłków Macrona, mających na celu - przez zwiększenie wsparcia dla Ukrainy - zmuszenie Rosji do refleksji. Francja była krytykowana za to, że nie przechodzi od słów do czynów. To znak, że podejmuje wysiłek: dostarcza ważny sprzęt. Pamiętajmy, że jest już siódmym krajem, który przekazał Ukrainie myśliwce. Polska i Słowacja dały Kijowowi MIG-i, a koalicja Holandii, Danii, Norwegii i Belgii dostarczy około 85 F-16. Wraz z Mirage 200-5 stworzą znaczące siły powietrzne.
Myśliwce są wzmocnieniem Ukrainy. Ale czy jesteśmy świadkami reformy strategii obronnej Europy i relacji UE-NATO?
– Po pierwsze: nie jestem pewien, czy szklanka z działaniami UE ws. obrony jest w połowie pełna, czy pusta. W porównaniu do stanu sprzed 24 lutego 2022 roku UE dokonała postępu: szkoli ukraińskich żołnierzy, wykorzystała Europejski Fundusz na rzecz Pokoju, by wesprzeć Kijów. Zmobilizowała budżet, aby umożliwić przemysłowi pomoc Ukrainie. Próbuje organizować wspólne zamówienia (np. zakupy sprzętu – przyp. red.).
Natomiast opublikowana wiosną europejska strategia przemysłowa w zakresie obronności wyglądała fantastycznie na papierze, ale nie przewidywała bezpośredniej alokacji pieniędzy. Prawdopodobnie dlatego, że UE musi czekać na kolejne wieloletnie ramy finansowe.
Po drugie: nie było ukraińskiego wymiaru tej strategii. Napisano, że Ukraina będzie z nią ściśle związana - i tyle. Byłem nieco sfrustrowany brakiem zrozumienia, że sprawa jest pilna. W dzisiejszym świecie taka strategia jest oceniana zarówno w kontekście wojny, jak i tego, że za trzy lata mamy mieć lepszy system wsparcia obrony europejskiej.
I tak – są inicjatywy krajowe: Mirage, koalicja F-16, zakupy amunicji przez Czechy. Są Niemcy, które niechętnie dzielą się Taurusami, ale starają się dostarczać systemy przeciwlotnicze i przeciwrakietowe. A Francuzi i Brytyjczycy zapewniają pociski manewrujące dalekiego zasięgu. Nie sugeruję, by tworzyć rozwiązanie uniwersalne dla całej UE. Ale brakuje mi spójnego, wieloletniego planu zaspokojenia zapotrzebowania na amunicję i obronę powietrzną, na konserwację sprzętu, rozbudowę i szkolenie sił lądowych – i na to, by zobaczyć, jak podarowane myśliwce zostaną użyte w tej wojnie.
Dawanie bez planu brzmi jak przepis na kłopoty za kilka miesięcy.
– To prezent typu „odpal i zapomnij”. Byłoby wspaniale, gdyby Ukraińcy nie odkryli za sześć miesięcy, że do sprzętu brak części zamiennych. Albo że nie ma amunicji artyleryjskiej. Plan potrzebny jest tym bardziej, że pakiet taki jak ostatni z USA nie powtórzy się - w najlepszym razie - przez rok. Kongres będzie miał przerwę, a potencjalna reelekcja Trumpa może pokrzyżować plany.
I stworzyć zagrożenie dla Europy.
– Moim zdaniem misja pomocy Ukraińcom w długim okresie spoczywa na Europejczykach. Nasze wyzwanie? Sprawić, by Putin myślał, że nie weźmie nas na przeczekanie. Że strategiczna cierpliwość niekoniecznie jest po jego stronie, a szanse na wygraną nie są tak duże.
Obecny „konkurs piękności” w pewnym sensie motywuje wszystkich, ale może warto dodać do tego plan, który zapobiegłby ostrzałowi Charkowa i brakom amunicji jesienią? I wszystko jedno, czy będzie to pod parasolem UE, czy NATO. UE ma dźwignię finansową, której NATO nie ma. Ma za to doświadczenie i angażuje kraje spoza Unii.
Długofalowe działania wymagają nie tylko ram instytucjonalnych. W „Gazecie Wyborczej” argumentował pan, że Trójkąt Weimarski może odegrać rolę katalizatora woli politycznej.
– Napisaliśmy z Piotrem Burasem i Janą Puglierin, że Francja, Niemcy i Polska mają różne perspektywy geograficzne i historyczne i dlatego mogą stworzyć propozycje, które miałyby duże szanse poparcia przez całą UE.
Jak na razie w Trójkącie widzimy romans polsko-francuski i wstrzemięźliwe Niemcy.
– Ostatnio oś francusko-niemiecka była dysfunkcyjna, ale od Paryża i Berlina oczekuje się przywództwa. Teraz dynamika całej trójki jest prawdopodobnie lepsza, ale to wczesny etap. Dobra wiadomość jest taka, że pomysł nadania Trójkątowi większego wymiaru geopolitycznego i obronnego zyskał poparcie szefów MSZ i głów państw.
Polska, ze swojej strony, podejmuje ryzyko od pierwszego dnia. Zapewnia logistykę, pierwsza przekazała Ukrainie kluczowy sprzęt wojskowy. To ważne doświadczenie należy uwzględnić. Na przykład sensowny byłby plan centrum logistycznego do utrzymania dostaw sprzętu, a najbardziej logicznym miejscem byłaby Polska. Ale powinno to być przedsięwzięcie wspólne.
Na posiedzeniu Rady Europejskiej lub NATO masz większą siłę przebicia, jeśli przynosisz wspólne pomysły, a nie jeśli twoja orkiestra gra bez dyrygenta. Apelowaliśmy więc, aby Trójkąt Weimarski takie pomysły promował. Na przykład w kontekście UE: „chcemy uruchomić budżet i zaangażować w nasze pomysły Komisję”. A w kontekście NATO: „upewnimy się, że wszyscy zostaną wysłuchani i skierujemy NATO na właściwą drogę”.
Stany Zjednoczone pozostaną – miejmy nadzieję – zaangażowane w bezpieczeństwo Europy. Nie możemy jednak zakładać reelekcji Bidena i oczekiwać nagłego wzrostu wsparcia dla Ukrainy, biorąc pod uwagę polaryzację wewnętrzną i priorytety USA w Azji i na Pacyfiku.
Jak daleko jesteśmy jako Europa w tyle? Wojna hybrydowa już trwa.
– Oczywiście, że jesteśmy spóźnieni. Pomoc dla Ukrainy czy niektóre sankcje na Rosję – to powinno być pięć lat temu. Albo chociaż rok temu. Ale zamiast narzekać: „szkoda, że politycy nie zdecydowali dwa lata temu”, wolę powiedzieć, że problemy znikną nie od tego narzekania, tylko dzięki temu, że nie popełnimy tych samych błędów.
Jest pomysł (autorstwa Thierry'ego Bretona - red.) wydania 100 mld. euro, aby Unia stała się poważnym graczem w dziedzinie obronności. To dużo, choć tylko około połowa polskiego budżetu obronnego – i moglibyśmy wydawać po 15-20 mld rocznie, od 2027 roku. Dlaczego czekać dwa lata? Działajmy w sprawie Ukrainy i obronności UE szybciej, a nie zawsze sześć miesięcy za późno. Mówmy: „mamy luki w możliwościach produkcyjnych, budowa np. baterii rakietowych zajmie czas, ale możemy zwiększyć ich produkcję”. USA nie mają nieskończonych zapasów. Są gotowe nadać priorytet pociskom Patriot, ale oczekują, że Europa dostarczy większość baterii.
Macron zaapelował do biznesu o przestawienie produkcji tak, aby móc odpowiedzieć na potrzeby sektora obronnego. Może to jest rozwiązanie?
– Staram się unikać mówienia „rób tak, jak Francuzi czy Niemcy”. Ale fakt, apel Macrona był w czerwcu 2022 roku. Potrzebne były dwa lata, by sprawy poszły we właściwym kierunku. A np. szwedzka zbrojeniówka zainwestowała w moce produkcyjne wcześniej. Tak samo Finowie. Chciałbym, aby Europejczycy wyciągnęli wnioski i podjęli w wybranych dziedzinach wysiłki. Jak ich zjednoczyć, raz wykorzystując fundusze UE, a raz współpracę w ramach NATO? Znów - to nie ma znaczenia. Nie chcę myśleć „instytucjonalnie”. Czasem wystarczą dwa kraje, by coś zrobić.
Ale oddam sprawiedliwość. Wśród Europejczyków rośnie poczucie pilności. Teraz następny poziom - powiedzieć: „skoro to tak pilne, to są kroki, które musimy podjąć - teraz”.
Nagle UE to nie tylko praworządność, zielone rolnictwo czy wspólna ładowarka?
– W Unii zaczęło chodzić o pokój i bezpieczeństwo, tak, jak w jej początkach. Ale powinniśmy być mądrzejsi. Przez kilka miesięcy nie będzie nowej Komisji – jesteśmy demokracjami, nikt nie chce zmienić Europy w Rosję, w której jedna osoba napędza wszystko, ale jestem pewny, że możemy być skuteczniejsi.
Nowa Agenda Strategiczna UE będzie w dużej mierze dotyczyć obrony. Może jest nadzieja?
– Moim zdaniem UE nawet z budżetem i komisarzem ds. obrony będzie odgrywać stosunkowo niewielką rolę w obronie Europy. Dziś wydatki Unii na obronę rok do roku stanowią około 0,5 procent tego, co wydają jej członkowie. W najśmielszych planach mogłyby oscylować między 3 a 5 proc. Nie liczmy, że UE rozwiąże wszystkie problemy, choć może wiele ułatwić, ale aby zaradzić niedociągnięciom, musimy być szybsi. I mając na uwadze kwestię USA myśleć bardziej w europejskich kategoriach. COVID, kryzys energetyczny i atak Rosji na Ukrainę zweryfikowały koncepcję, z którą Ursula von der Leyen zaczęła kadencję „geopolitycznej” Komisji. Teraz ona staje się rzeczywistością. Dobrze mieć Unię, która nie dotyczy tylko handlu, rolnictwa i norm.
A co z energią? Jak tu kształtować wspólną agendę, gdy Francja jest atomowym liderem Europy, Polska buduje pierwszą elektrownię, a Niemcy zlikwidowały ostatnią?
– Czy potrzebny jest jeden model bezpieczeństwa energetycznego? Prawdopodobnie nie. W Skandynawii wykorzystują zasoby wodne. Norwegowie twierdzą, że nie potrzebują atomu. W UE mamy kraje atomowi przeciwne, jak Austria, kraje rządzone przez koalicje nie wspierające atomu, jak Niemcy, i kraje takie jak Polska czy Francja, które albo już w atom zainwestowały, albo będą to robić.
Powinniśmy dążyć do tego, aby mieć źródła energii zmniejszające naszą zależność od zagranicznych dostawców, niezależnie, czy łączymy to z agendą ekologiczną, czy geopolityczną. Nawiasem mówiąc, część uranu w elektrowniach w UE pochodzi z Rosji. Ale mimo wszystko uran daje – podobnie jak źródła odnawialne – większą niezależność.
Istnieją dwa klucze do bezpieczeństwa energetycznego: mieć wielu dostawców i wiele źródeł energii. Atom jest tylko jednym, odnawialne źródła również powinny odgrywać ważną rolę w miksie energetycznym. I tutaj Niemcy, które niegdyś zredukowały bezpieczeństwo energetyczne do stanu w obecnym kontekście absurdalnego, dużo inwestują.
Zamiast mówić „energia jądrowa jest zła/jest złotym środkiem” zapytajmy: „jak zagwarantować, że będzie bezpieczna i opłacalna”? Musimy myśleć o energetyce strategicznie – jak o obronie. Jeśli rzeczywiście nie chcemy być roślinożercami w świecie mięsożerców, europejska obrona powinna być częścią większego planu „geopolitycznej Unii”, rozumiejącej geoekonomię i nową dynamikę technologii, handlu i energii. Unii dostosowanej do światowej rywalizacji mocarstw.
Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>
Camile Grand* - francuski politolog, członek Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR) i asystent sekretarza generalnego NATO do 2022 roku