Bezdomne Polki w Hamburgu: „Chciałabym żyć jak człowiek”
18 grudnia 2016Przypadek Eli to jeden z kilkudziesięciu, którymi zajmuje się socjolog Andrzej Stasiewicz, koordynator transnarodowego projektu „Plata”, zajmujący się bezdomnymi z Europy Środkowo-Wschodniej w Hamburgu. Historia jedna z wielu ale z happy endem, bo 52-letniej Eli udało się po roku wyjść z piekła bezdomności na hamburskim bruku.
Historia Eli
Zanim Ela przyjechała do Niemiec sprzątała przez wiele lat w domach zamożnych Greków w Atenach. Kiedy kryzys w Grecji pozbawił ją pracy, postanowiła spróbować szczęścia w Hamburgu. Znalazła legalne zajęcie jako pakowaczka i zamieszkała w hotelu robotniczym należącym do firmy. Zatrudnienie i dach nad głową straciła z dnia na dzień, kiedy zachorowała i zwróciła się do właściciela firmy, Albańczyka z prośbą o dzień wolnego, by pójść do lekarza. – Wyrzucił mnie, mówiąc, że potrzebuje tylko zdrowych ludzi i nieoczekiwanie znalazłam się na ulicy - opowiada Ela.
Pierwszą noc spędziła na dworcu autobusowym. – Skuliłam się z zimna i drzemałam do rana, nie wiedząc, co robić. Okradziono mnie, zabierając walizkę z rzeczami i wszystkie dokumenty. Do Polski nie mogłam wracać, bo byłam bez grosza, nie dostałam wypłaty – tłumaczy kobieta. Zamieszkała razem ze znajomym pod namiotem nad jednym z hamburskich kanałów. Dzielenie bezdomności z mężczyzną okazało się dla Eli szczęściem w nieszczęściu. – Jeżeli kobieta na ulicy ma mężczyznę, to przeżyje. Ja byłam z moim przyjacielem, którego znam jeszcze z Grecji. Przy nim nie bałam się spać na ulicy czy na dworcu. Byliśmy razem i razem chodziliśmy na fanty (zbieranie pustych butelek, DW), żeby mieć jakieś pieniądze – opowiada Ela. Najgorsze było jak twierdzi „częste picie alkoholu z rozpaczy i bezsilności i niekończące się awantury”. Potem dołączyły uporczywe dolegliwości żołądka. Śpiąc na kartonach Ela marzyła o ciepłym łóżku i jedzeniu. Zimą udawało się niekiedy przenocować w noclegowniach. Najczęściej w tej przy Muenzerstrasse w pobliżu hamburskiego dworca głównego.
Noclegownia ta jest jedną z wielu, które w ramach Zimowego Programu Pomocy Bezdomnym władze Hamburga udostępniają w okresie od listopada do marca. To 900 miejsc noclegowych, których utrzymanie kosztuje około 2 mln euro rocznie. Program ten nie przewiduje jednak osobnych miejsc dla bezdomnych kobiet. Co prawda działa tzw. projekt kontenerowy (Containerprojekt), który ulokowano na terenie Uniwersytetu Nauk Stosowanych, ale dysponuje on tylko 10 miejscami. To kropla w morzu potrzeb.
„Bez tego człowieka nie wiem, gdzie bym poszła”
Do przełomu w dramatycznej sytuacji Eli doszło dzięki Andrzejowi Stasiewiczowi, koordynatorowi poradni „Plata” oraz streetworkerowi Stanisławowi Szczerbie z polskiej Fundacji Pomocy Wzajemnej „Barka”, która od 7 lat współpracuje z poradnią „Plata”. Początkowo namawiali Elę, podobnie jak wielu innych, do powrotu do Polski. Władze Hamburga pokrywają bezdomnym obcokrajowcom koszty biletu powrotnego do kraju. Pomocą służy też polski konsulat generalny, który bez większych komplikacji i formalności wystawia nowy dowód tożsamości.
Ela nie chciała wracać do Polski. – Było mi wstyd, że nic nie miałam, że nie dałam sobie rady, bałam się wracać. Przyjeżdżam nagle z takim wyglądem, taka zajechana, bez pieniędzy. Po prostu wstydziłam się. Zdaniem Andrzeja Stasiewicza „uczucie wstydu i porażki jest u wielu bezdomnych z Polski tak silne, że wolą żyć dalej na ulicy, niż skonfrontować się z niezadowoleniem i rozczarowaniem rodziny w kraju”.
Polski doradca zajął się Elą, wytoczył z urzędu sprawę nieuczciwemu pracodawcy i kobieta odzyskała w końcu zaległe wynagrodzenie. Walcząc z bezdusznym systemem socjalnym, zapewnił jej też pokój w schronisku dla uchodźców. – Dzięki panu Andrzejowi stanęłam w końcu na nogi. W czerwcu koleżanka postarała mi się o pracę na kolei i teraz sprzątam wagony. Nie jest lekko, ale pracuję legalnie i zarabiam 1000 euro. Pan Stasiewicz załatwił mi też potrzebne ubezpieczenia – mówi Polka, która schludna i w miarę zadbana nie przypomina w niczym bezdomnej Eli sprzed kilku miesięcy.
Samotne i bezradne
Według ostrożnych szacunków Misji Miejskiej w Hamburgu (Stadtmission), hamburskiego Urzędu ds. Socjalnych, Caritasu i Ośrodka Doradczego „Plata”, w Hamburgu żyje około 2 tys. bezdomnych z Europy Środkowo-Wschodniej. Co najmniej 50 procent z nich stanowią w ocenie Andrzeja Stasiewicza Polacy, w tym około 20 procent kobiety. Polki, które dotknął w Hamburgu problem bezdomności, mają od 25 do 60 lat. Przyjeżdżają najczęściej ze wschodnich, najuboższych gospodarczo regionów kraju, skuszone zamożnością miasta oraz bogatą ofertą pracy. Brak znajomości języka, odpowiedniego wykształcenia, a także nieznajomość realiów życia w Niemczech utrudniają znalezienie im odpowiedniego zajęcia. Dlatego, podobnie jak Ela, często stają się ofiarą niewolniczej pracy, szantażu i wyzysku.
System niedoskonały
Hamburg posiada dobrze rozbudowany, jeden z najlepszych w Niemczech, systemów pomocy bezdomnym. Jest on jednak doraźny i działa w głównej mierze w oparciu o liczne noclegownie, domy dziennego pobytu oraz jadłodajnie. Brakuje instytucji wspierających aktywizację zawodową, a te, które działają, koncentrują się przede wszystkim na pomocy bezdomnym Niemcom. Powodem nie jest jednak dyskryminacja, lecz przeszkody związane z sytuację prawną Polaków oraz bariera językowa. Jak wyjaśnia Andrzej Stasiewicz, następstwem pracy na czarno lub na umowę zlecenie są trudności z zameldowaniem. Bez tego trudno w Hamburgu o legalne zatrudnienie. Dla wielu Polek i Polaków to pułapka, z której trudno im wyjść.
-Takim osobom, jak Ela, które pracowały legalnie i płaciły składki, przysługuje zasiłek dla bezrobotnych. Ponieważ mówią słabo po niemiecku nie potrafią samodzielnie walczyć o swoje prawa – tłumaczy szef poradni "Plata". Dlatego żmudnie, krok po kroku załatwia przysługujące świadczenia, które pozwalą jego klientom na powrót do normalnego życia.
Tymczasem w grudniu b.r. Bundestag zatwierdził prawo ograniczające świadczenia dla obywateli z pozostałych państw UE. Możliwość uzyskania świadczeń socjalnych mogą otrzymać dopiero po pięcioletnim legalnym pobycie w RFN. Może to mocno skomplikować życie wielu Polaków poruszających się w Niemczech w szarej strefie zatrudnienia.
Ludzka solidarność
Kolejną osobą szczególnej troski jest teraz dla Andrzej Stasiewicza bezdomna Bożenka z wadą serca, która ma problemy z chorobą alkoholową. Bożenka nie radzi sobie z życiem na ulicy. I zdaniem polskiego eksperta „jest nie do uratowania”. Wielokrotnie obiecała Andrzejowi Stasiewiczowi, że skończy z piciem. A on od dawna bezskutecznie namawia ją do powrotu do Polski. – Bezdomność staje się z czasem stanem pewnego uzależnienia, jak od narkotyków. A alkohol utrudnia dodatkowo wolę zmiany swojej sytuacji – tłumaczy zrezygnowany socjolog.
Również Ela zagląda do Bożenki na hamburskim dworcu, wsunie jej do ręki parę euro, kupi kubek kawy i bułkę. Zdaniem Eli życie na ulicy otwiera serca, uczy dobroci i zrozumienia dla sytuacji innych bezdomnych. – Zbyt dobrze pamiętasz, jak często sama byłaś głodna i wdzięczna, kiedy podchodzili dobrzy ludzi. To taka niepisana umowa między nami – podkreśla. Ela, podobnie jak Stasiewicz wciąż stara się zmobilizować Bożenkę, ale za każdym razem słyszy tę samą odpowiedź: „Elka ja bym chciała żyć jak człowiek, ale się nie da. Ja tu nie mam meldunku, nie mam pieniędzy, zgubiłam paszport”.
W trochę lepszym stanie niż Bożenka jest Ula z Koszalina, która też pije, ale zapewnia, że wszystko ma pod kontrolą i na życie zarabia czesząc prywatne klientki po domach.Jest jeszcze młodziutka Natalia, której Ela załatwiła pracę na kolei, ale nadal dziewczyna nie ma gdzie mieszkać i sypia w noclegowniach.
Ela uważa się za szczęściarę, najgorsze ma już za sobą. Marząc o kawalerce złożyła tymczasem papiery do spółdzielni mieszkaniowej, chociaż zdaje sobie sprawę, że ma niewielkie szanse, bo pierwszeństwo mają teraz uchodźcy. Z radością opowiada o swoim nowym życiu. Cieszy się, że „ma teraz ubezpieczenie, że zarabia 1000 euro na rękę”. Czasem tylko pojawia się w jej oczach zaduma i wtedy otwarcie przyznaje, że „żałuje, że przyjechała do Hamburga. Ale na razie musi tu zostać, chociaż ze 2-3 lata”.
Alexandra Jarecka