Azja. Katastrofa uchodźców była do przewidzenia [OPINIA]
17 maja 2015Nikt z własnej woli nie opuszcza swojego domu i ojczystych stron. Bieda, brak perspektyw i dyskryminacja zmuszają ludzi do tego, by ryzykować swoje życie szukając gdzie indziej lepszego, godnego życia.
Stary problem
Jak straszna jest sytuacja muzułmańskiej mniejszości Rohingya, wiadomo już od dawna. Fala ich ucieczek przez morze z Birmy i Bangladeszu przybrała już na sile w 2006 r. Krwawe zamieszki wrogich sobie buddystów i muzułmanów w Burmie w 2012 r jeszcze bardziej zwiększyły tę presję.
Ten kryzys nie jest problemem li tylko lokalnym. Ludzie uciekają przez Tajlandię do Malezji, Indonezji i Australii. Ale nigdy nie doszło do ustalenia wspólnej polityki krajów, które problem ten dotyka.
Malezja, która w pertraktacjach między centralnym rządem Birmy i muzułmanami w ubiegłych latach przejmowała rolę mediatora, nie była w stanie przeforsować w grupie tych państw żadnego wspólnego rozwiązania. Birma blokowała wszystkie inicjatywy.
Tajlandia ze swej strony w ostatnim czasie problem raczej nasilała niż łagodziła. Ponieważ ten kraj jest dla wielu muzułmańskich uciekinierów tylko tranzytem w drodze do Malezji czy Indonezji, rząd przymykał oczy na przemyt ludzi - byle tylko nie musieć przejmować żadnej odpowiedzialności. Niektórzy skorumpowani urządnicy zarabiali nawet na handlu ludźmi.
Wygnani na pełne morze
Indonezja obawia się nasilenia handlu narkotykami i stawiana jest pod presją przez Australię. Rygorystyczna polityka imigracyjna piątego kontynnentu, który holował łodzie z uchodźcami spowrotem na pełne morze, znalazła obecnie naśladowców. Malezja i Tajlandia w czwartek (14.05.2015) co prawda zaopatrzyły w żywność łodzie ze stłoczonymi uchodźcami, ale zabroniły im kategorycznie przybicia do brzegu, w co najmniej jednym przypadku holując łodzie znów na pełne morze.
Rząd Tajlandii zwołał na 29 maja 2015 szczyt kryzysowy w Bangkoku. Nadszedł najwyższy czas, żeby przezwyciężyć partykularną politykę i znaleźć jakąś wspólną linię. Przy czym państwa ASEAN muszą tylko przypomnieć sobie artykuł 16 swojej własnej deklaracji praw człowieka: "Każdy człowiek ma prawo wystąpić o azyl i otrzymać go w innym państwie, o ile jest to zgodne z ustawami tego państwa i międzynarodowymi ustaleniami".
Najwyższy też czas, by wszystkie państwa tego obszaru podpisały Konwencję Genewską o uchodźcach z 1951 r. i protokół z 1967 r. , co do tej pory zrobiły tylko Australia, Filipiny, Kambodża i Timor Wschodni.
Wystarczyłaby solidarność
Tyle, że sam podpis nie wystarczy. Ważniejsze byłoby przystąpienie do działania, i to natychmiast. Kryzysowy szczyt w Bangkoku jest za późno dla ludzi, którzy dryfują po otwartym morzu. Osiem tysięcy uchodźców to liczba, która nie przekracza sił żadnego z państw tego regionu. Ważne, by sformułowały one wspólną politykę w odniesieniu do uchodźców.
To, że jest to możliwe, ukazuje obszerny plan działania wobec uchodźców z Indochin w późnych latach 80-tych - wczesnych 90-tych XX w., kiedy setki tysięcy Wietnamczyków, tzw "boat people", uciekało przez morze. Przy wsparciu Organizacji Pomocy Uchodźcom ONZ główne docelowe kraje exodusu: Tajlandia, Malezja, Indonezja, Filipiny i Honkong uzgodniły wtedy, że nie będą odsyłać imigrantów z powrotem. Czyli możliwa jest pomoc. Potrzeba tylko wspólnej polityki, która rozłożyłaby ten ciężar na barkach wielu.
O tym, jak trudno to przeprowadzić, wie najlepiej Europa. Tysiące ludzi, którzy utonęli w Morzu Śródziemnym są straszliwym dowodem tego, jak zawiodła UE. Każdy spycha odpowiedzialność na drugiego. A wszyscy zarówno w Europie jak i w Azji Połdniowo-Wschodniej przecież wiedzą, co należy zrobić: solidarnie zaangażować się w ratowaniu ludzi.
Rodion Ebbighausen / tł. Małgorzata Matzke