Armia opuszcza domy starców
25 września 2010Służba nie drużba, mawiają zdrowe niemieckie 'byczki' stając do poboru. Co roku 90 tysięcy 'mniej walecznych' zamiast kamaszy wybiera kitel i - ku chwale ojczyzny - zasila szeregi pracowników domów starców, pogotowia i szpitali. Ale z tym koniec, bo armia z poboru odchodzi do lamusa. Dziś skuteczność prowadzonych działań zbrojnych (przez kraje cywilizowane) nie zależy od liczby wymusztrowanych niewolników, ale chętnych do tej pracy zawodowców, więc niemiecki minister obrony słusznie stawia na reorganizację. Jednak w przeciwieństwie do innych krajów minister Guttenberg wybrał metodę małych kroczków: na początek skrócenie służby wojskowej i czasowe wstrzymania poboru. Krótko mówiąc, na razie…
ani kamasze, ani kitel
Pacyfiści oddychają z ulgą, wojskowi rachmistrzowie liczą wypracowane dzięki temu oszczędności: tylko miesięczne utrzymanie tych, którzy nie mają ochoty na przymusowe „przysposabianie do broni” to dla armii wydatek rzędu 45 milionów euro. Komu przeszkadza wąż w kieszeni niemieckiej armii? Organizacjom i instytucjom świadczącym usługi opiekuńcze. Propozycje ministra obrony narodowej traktują jako policzek, i pytają, co dalej z opieką społeczną? Bo okazuje się, że wraz ze zmianami w armii tania siła robocza zniknie jak śnieg na wiosnę. Konferencja Episkopatu Niemiec ostrzega przed skutkami podejmowania „pochopnych decyzji” i straszy wizją 18 tysięcy nieobsadzonych etatów w branży socjalnej. Rząd próbuje zdjąć z siebie odmę odpowiedzialności za stan opieki społecznej zapewniając, że wszystko jest pod kontrolą, a system się nie zawali, bo „zastępczy” nie są ekwiwalentem wykwalifikowanych pielęgniarzy, a jedynie personelem pomocniczym. Coś jednak wisi w powietrzu; nie byłoby tego całego zamieszania, gdyby chodziło jedynie o kilkanaście tysięcy pracowników, których głównym narzędziem pracy jest miotła. Wystarczy włczyć Internet, by znaleźć…
mnóstwo interesujących opinii tych, którzy znają sprawę od kuchni.
„Skandal”, „jawny wyzysk”, „harówa”. Wg internauty general123, (służbę wojskową odrobił jako w pielęgniarz) taki pracownik „nice to have” bardzo szybko okazuje się nie do zastąpienia, i natychmiast powierzane mu są obowiązki, których nie powinien, a czasami wręcz nie wolno mu ich wykonywać. „Zastępczy” to skarb, dla deficytowego i fatalnie ocenianego, jako pracodawca, systemu opieki. Nie ma lepszych podwładnych, niż młode osiłki, muskularni i tani (bo opłacani przez państwo), którzy nie porzucą pracy z dnia na dzień, nie pójdą ze skargą do związków zawodowych, natomiast pieniądze za wykonane świadczenia na rzecz osób trzecich w całości skasuje instytucja je świadcząca.
Martwi mnie niepokój zasiany przez internautów i lobbujących na rzecz utrzymania obowiązku służby wojskowej. I zastanawiam się, czy służba to służba, a szpital to szpital, i czy rzeczywiście musiało dojść do tego, że praca społeczna stała się fundamentem sprawnego funkcjonowania całego systemu opieki społecznej w Niemczech.
blogowała: Agnieszka Rycicka
red.odp.: Małgorzata Matzke