ARD: Ukraina nie ma kontroli nad materiałami radioaktywnymi
3 czerwca 2016Ze względu na wojnę i okupację Krymu przez Rosjan Ukraina nie ma już kontroli nad ogromną ilością materiałów radioaktywnych.
„Narodowy raport o postępach ws. bezpieczeństwa jądrowego”, przedłożony przez Ukrainę pod koniec marca br. w Waszyngtonie, jest przyznaniem się do własnej niemocy i wołaniem o pomoc.
Ukraina, wraz z uzyskaniem niepodległości w 1991 roku, zrezygnowała wprawdzie z broni atomowej, jednak na terenie tego państwa pozostały liczne składowiska materiałów radioaktywnych m. in. na Krymie i na Ukrainie Wschodniej.
Jest to ponad 1500 źródeł promieniowania kategorii 1 do 5, ponad 100 placówek pracujących z promieniowaniem jonizującym, firma obróbki odpadów radioaktywnych, trzy składowiska odpadów nuklearnych i reaktor badawczy.
Wszystkie te obiekty, jak podkreśla się w raporcie, znajdują się już poza kontrolą ukraińskiego rządu i powołanych do tego instytucji.
Czegoś podobnego nie ma nigdzie
– Jest to sytuacja wyjątkowa w Europie i na świecie – podkreśla ekspert ds. technologii jądrowych Mycle Schneider w wywiadzie dla niemieckiej telewizji publicznej WDR. – W obecnej chwili nie znam żadnej sytuacji porównywalnej z ową dość drastyczną sytuacją, którą przedstawia ukraiński rząd – mówi ekspert.
Zdaniem Schneidera jest to ogromne ryzyko, ponieważ skuteczny nadzór nad materiałami radioaktywnymi zaczyna się od ich ewidencji, której w przypadku Ukrainy nie ma. Pełna ewidencja oznacza, że dokładnie wiadomo, gdzie jest ile radioaktywnych źródeł oraz, że np. w przypadku kradzieży, zostanie ona w ogóle odkryta.
Niebezpieczeństwo potwierdza także Veronika Ustohalowa z Instytutu Badań Ekologicznych w Darmstadzie. Od początku roku kieruje ona projektem badawczym „Nuklearne bezpieczeństwo w regionach kryzysowych”, opierając się przede wszystkim na Ukrainie.
Brak pełnej informacji i nadzoru
– To są fakty, które powinny zmusić do myślenia. W obecnej chwili trudno jest o konieczną kontrolę radioaktywnych źródeł. Bez dokładnego poglądu, bez pełnej ewidencji i dokumentacji licznych źródeł radioaktywnego materiału, nie trzeba nawet złej woli złodziei, terrorystów czy innych przestępców, by spowodować katastrofę – podkreśla badaczka w wywiadze dla telewizji WDR.
– W takiej sytuacji istnieje niebezpieczeństwo, że takie źródła promieniowania – nawet w niezamierzony sposób – mogą dostać się w ręce zwykłych ludzi. Takie sytuacje zdarzają się nawet w warunkach pokojowych. Przy czym kontakt z takim źródłem przez ekspozycję na promieniowanie może być zagrożeniem dla zdrowia – wyjaśnia.
Szkody te mogą być tym poważniejsze, jeżeli ktoś stara się pozyskać taki materiał np. w celu dokonania zamachu terrorystycznego. Co prawda rosyjskie władze przejęły kontrolę nad urządzeniami na Krymie – zaznacza Ustahalova, ale na Ukrainie Wschodniej, jak i na pozostałym obszarze Ukrainy, sytuacja jest bardzo niebezpieczna. Wojna, kryzys gospodarczy i brak politycznej stabilności nie są dobrymi przesłankami dla bezpieczeństwa jądrowego – dodaje ekspertka.
Badaczka podkreśla, że obecnie nie ma tam warunków, które właściwie powinny gwarantować bezpieczną eksploatację obiektów jądrowych. Tym ważniejsza jest jej zdaniem w takich okolicznościach międzynarodowa społeczność.
Obawy ekspertów potwierdzają też ukraińskie służby specjalne. Jak podał portal faz.net powołując się na ukraińską służbę bezpieczeństwa SBU, latem 2015 roku aresztowano na Ukrainie cztery osoby, które próbowały sprzedać niewielką ilość uranu. O sprawie poinformowano samego prezydenta Poroszenkę.
Alarm pozostał bez echa
Jednak wołanie Kijowa o pomoc na ostatnim szczycie bezpieczeństwa nuklearnego w Waszyngtonie przeszło bez echa. Ani państwa G7, ani agencja bezpieczeństwa nuklearnego IAEA, nie zareagowały. Wprost przeciwnie – administracja Obamy chwaliła się, że od 2009 roku w 14 krajach świata, m. in. na Ukrainie, udało się zabezpieczyć 3,8 ton materiału nuklearnego, który wystarczyłby do produkcji 150 bomb atomowych. Większy niepokój Amerykanów budzi sytuacja w Pakistanie i Belgii.
Jednak na zapytanie dziennikarzy WDR agencja IAEA nie potrafiła poinformować, kto obecnie ma nadzór nad ukraińskimi materiałami jądrowymi. Podkreślono, że nadzór taki nie jest zadaniem agencji, tylko sprawą rządów narodowych.
– Według mnie reakcja agencji jest kompletnie niewłaściwa i zakrawa na brak odpowiedzialności – podkreśla z oburzeniem ekspert Mycle Schneider. I dodaje, że równie bezczynny i niedoinformowany jest rząd Niemiec.
Niemieckie Towarzystwo Bezpieczeństwa Nuklearnego GRS od wielu lat kooperuje z Ukrainą i ma nawet biuro w Kijowie. Ale na zapytanie dziennikarzy rzecznik biura stwierdził, że GRS nie dysponuje żadnymi informacjami o materiałach jądrowych w regionie kryzysowym na Ukrainie.
ARD, DPA / Małgorzata Matzke