75-te urodziny Wima Wendersa. Magia, poezja, dokument
14 sierpnia 2020W scenie otwierającej "The Million Dollar Hotel" Wim Wenders pozwala młodemu Tom Tomowi zeskoczyć z dachu hotelu w Los Angeles. Spadając Tom Tom patrzy w okna i stwierdza ze zdziwieniem, że za nimi toczy się prawdziwe życie: ludzie tam mieszkają, kłócą się, rozmawiają. Ale na powrót do świata, z którym Tom Tom (Jeremy Davies) się pożegnał, jest już za późno.
Czy ta scena z 2000 roku może symbolizować całą twórczość Wima Wendersa, który 14 sierpnia skończył 75 lat, i który uchwyca w filmach życie takie, jakim jest – jako niepohamowany upadek albo jako długą drogę?
Jako nastolatek Wenders odkrył swoją miłość do filmu: kręcił kamerą Super 8 z okna domu swoich rodziców w Zagłębiu Ruhry dymiące kominy i zrobił kilka krótkich metraży. „Miałem wiele marzeń” - przyznaje w filmie dokumentalnym „Wim Wenders - Desperado”, który wszedł właśnie na ekrany niemieckich kin.
Architekt, lekarz, filozof, ksiądz, malarz - Wenders twierdzi, że kino to jedyny gatunek, który zahacza o to wszystko. Na początku jego kariery „film drogi” stał się jego ulubionym gatunkiem.
Czy to we wczesnym czarno-białym arcydziele „Z biegiem czasu” (1976), czy podczas wędrówki wzdłuż granicy dzielącej Niemcy w „Stanie rzeczy” (1982), czy na pustyni w „Paryż Teksas” (1984), a nawet w „Niebie nad Berlinem” (1987) z aniołami Damielem (Bruno Ganz) i Cassielem (Otto Sander): w podróżach, w ulotnych momentach ludzie odnajdują samych siebie. Dlatego Wilhelm Ernst Wenders, - bo tak brzmi jego pełne nazwisko – jest wciąż w drodze.
Kiedy nie wiesz, jak to się skończy…
Może to mieć też swoje złe strony: w „Amerykańskim przyjacielu” (1977), opartym na powieści Patricii Highsmith, płatne morderstwo ma zostać dokonane w jadącym Trans-Europe-Expressie. Opowiadanie historii oznacza, że nie wiesz, jak one się skończą – przyznaje Wenders.
Niemiecki reżyser, który swoimi filmami zyskał dużą sławę i sprawił, że świat poznał nowe niemieckie kino dzięki jego pełnym melancholii i tęsknoty obrazom, nie chce hucznego świętowania jego jubileuszu, jak przed 5 laty. Jest teraz we Francji realizując nowy projekt filmowy – jak podała jego agencja.
Poza tym pracuje nad nowym filmem dokumentalnym o szwajcarskim architekcie Peterze Zumthorze. Wenders i Zumthor stworzyli już wspólnie krótki film na Biennale Architektury w Wenecji latem 2012 roku na zaproszenie ówczesnego kuratora Davida Chipperfielda. „Zapiski z jednego dnia życia architekta” ("Notes from a Day in the Life of an Architect") były małą rozgrzewką do nowego filmu, który ma być nakręcony w technice 3D.
Z czasem filmy dokumentalne stawały się dla Wendersa coraz ważniejsze. W tym gatunku miał swobodę, której nie dawało mu komercyjne kino, w którym rządzą sztywne scenariusze i obowiązkowe sequele. Tak powstały nagrodzone obrazy o kubańskim zespole Buena Vista Social Club, o fotografie Sebastião Salgado, choreografce Pinie Bausch czy papieżu Franciszku.
Już wcześnie w drodze
Wcześniej było jednak inaczej. Wenders wyjechał do USA w latach 70. w poszukiwaniu mitu amerykańskiego kina. W Niemczech należał wraz z Rainerem Wernerem Fassbinderem, Wernerem Herzogiem i Volkerem Schlöndorffem do grupy twórców Nowego Niemieckiego Filmu. W Ameryce chciał wspólnie z Francisem Fordem Coppolą, który właśnie skończył „Czas Apokalipsy”, nakręcić film o autorze kryminałów Dashiellu Hammetcie.
Ale twórcy żyli w różnych światach: producent Coppola obstawał przy sztywnym planie, Wenders był zwolennikiem otwartej pracy i improwizacji. Ich drogi się rozeszły. Wenders sam zrobił „Hammetta”. Po obrazie „Paryż, Teksas” z Nastassją Kinski, za który otrzymał Złotą Palmę w Wenecji, wrócił do Europy, porzucając mit Ameryki. Potem przyszedł jeden z jego największych sukcesów: „Niebo nad Berlinem”. Dla Wendersa ważna jest rola, jaka Berlin odgrywał w filmie, dlatego zatrudnił operatora Henriego Alekana, który był asystentem kamery przy niemym filmie „Ludzie w niedzielę” w 1930 roku.
Tradycja i eksperyment
Angażując Curta Boisa, który uciekł z Berlina w 1933 roku i zagrał w Hollywood w „Casablance”, nawiązuje on też do niemieckiej tradycji filmowej, zniszczonej przez nazistów. - Miałem aktorów, którzy jeszcze pracowali z Fritzem Langiem. Była to retrospekcja początków kina i spojrzenie w przyszłość. Lang z pewnością chętnie zrobiłby „Metropolis”w 3D” - powiedział reżyser w 2017 roku w rozmowie z DPA.
Jednocześnie Wenders coraz bardziej poświęcał się fotografii i odkrył technologię 3D. W „Every Thing Will Be Fine” (2015) wykorzystał tę technikę w filmie fabularnym. Pomimo najwyższej klasy obsady z Jamesem Franco i Charlotte Gainsbourg, film spotkał się z raczej powściągliwą reakcją.
Wenders jako wszechstronny twórca sprawdził się też jako reżyser operowy: w Berlinie inscenizował „Poławiaczy pereł“ George'a Bizeta. W młodości chciał zawodowo grać na saksofonie. Potem przyszło kino, ale muzyka stała się ważnym elementem w jego filmach. Stalowa gitara Raya Coodera przecina jak nóż ciszę pustyni w „Paris, Teksas”, a Nick Cave and the Bad Seeds występują w „Niebie nad Berlinem”.
Opierając się z jednej strony na tradycji, z drugiej Wenders potrafił śmiało prowadzić eksperymentalną grę. Werner Herzog ma gotową dobrą radę dla każdego 18-letniego studenta filmowego - mówi to samo, co reżyser w portrecie filmowym „Desperado” Erica Friedlera i Andreasa Frege, alias Campino: „powiedziałbym mu dzisiaj: jeśli chcesz robić filmy, oglądaj filmy Wima, głupcze!”
(DPA/ma)