55. Berlinale - niedźwiadki i trendy.
21 lutego 2005Festiwal filmowy bez wielkich gwiazd, bez bankietów i skandalików – to rzecz niebywała. Bez tych zjawisk towarzyszących wielkie festiwale filmowe się na ogół nie odbywają. Ale w Berlinie jest ich zwykle mniej , niż w Cannes czy Wenecji. Do Berlina przyjechało tym razem mniej gwiazd amerykańskich – ponoć dlatego, żeby się lepiej przygotować na galę z okazji rozdania Oskarów. Dlatego nie było w Berlinie Clinta Estwooda. Jaki trend przewijał się przez festiwal i czy to tenże trend wpłynął na decyzje jury, którego przewodniczącym był niemiecki reżyser Rolad Emmerich, na co dzień żyjący i pracujący w Stanach Zjednoczonych. Ów trend to zdaniem krytyków filmy o zabarwieniu politycznym, co zresztą przepowiadał dyrektor festiwalu , odpowiedzialny za dobór prezentowanych filmów Dieter Kosslick. Mając na uwadze trendy nie dziwi więc, że zdobywcą złotego niedźwiadka został film z Republiki Południowej Afryki pod tytułem „Carmen w Khayelitsha”. To duża niespodzianka. Jest to film muzyczny, kolejna inscenizacja słynnej opery Bizeta – tym razem śpiewana w języku Xhosa, zaś sam film nagrany został w typowym południowo – afrykańskim Township – koło Kapsztadu, osiedlu dla biednych czarnoskórych. Angielski reżyser tego filmu Mark Dornford – May przeniósł akcję filmu do osiedla biedy świadomie.
Jesteśmy południowo – afrykańską firmą produkcyjną i było dla nas sprawą oczywistą, że akcja filmu musi rozgrywać się w Township . W końcu w oryginale akcja opery także rozgrywa się w biednym osiedlu w Sewilli , gdzie bieda , czy w ogóle sytuacja ekonomiczna, to główny problem.
Film „Carmen w Khayelitsha” niczego nie idealizuje, ale odsłania pewien stereotyp myślenia zwykłego widza. Przyzwyczajeni jesteśmy raczej do pokazywania w telewizji słynnych osiedli afrykańskiej biedy, lepianek pokrytych blachami, jako siedliska przemocy, kradzieży i wszelkich przestępstw. Tymczasem reżyser przenosi nas w świat uduchowionej muzyki, każe spojrzeć na lepianki inaczej. To duża niespodzianka i ukłon w stronę kultury afrykańskiej. Ale czy to coś nowego i czy trzeba ten film honorować pierwszą nagrodą – pytają znawcy kina. Krytycy przypominają, że przed 50-ciu laty coś podobnego zrobił Holywood pod tytułem „Carmen Jones” przenosząc akcję do osiedla czarnoskórych Amerykanów na Florydzie. Wtedy to było spore wydarzenie.
Srebrnych niedźwiadków było więcej. Chińska produkcja ”Peacock” o rodzinie robotniczej, o marzeniach o karierze, o śnie na jawie, o prawdziwych wyzwaniach w kraju przeżywającym niesamowity wprost boom gospodarczy i film niemiecki „Sophie Scholl – ostatnie dni”. Ten film poświęcony jest młodym niemieckim studentom z ugrupowania „białej róży”, którzy próbowali walczyć z narodowym socjalizmem. Główna sekwencja filmu to przesłuchania Sophie Scholl przez gestapo. Rekonstrukcja dialogów była możliwa, gdyż historycy niemieccy dotarli do protokołów gestapo, które zwróciły archiwa rosyjskie.
Tak więc także srebrne niedźwiadki otrzymały filmy o swoistym wymiarze politycznym. Przez jakiś czas uchodzący za faworyta festiwalu film „Paradise Now”, koprodukcja holendersko – niemiecko – francuska - w reżyserii Hany Abu – Assada o dwóch Palestyńczykach samobójcach, otrzymał nagrodę europejską „niebieskiego anioła” i 25 tysięcy euro.
55 Festiwal Berlinale zapisany zostanie w annałach jako przeciętny. Nie było wielkich wydarzeń, wielkich filmów. Ale z tym mają problemy także inne festiwale – takie już czasy.